Ale powiało!

Ks. Tomasz Jaklewicz

Słucham z narastającym podziwem i radością informacji o papieżu Franciszku. Patrząc na jego pierwsze gesty i słuchając, co mówi, nie mam wątpliwości: Duch Święty na naszych oczach odnawia Kościół Jezusa Chrystusa.

Ale powiało!

Pierwszym cudem dokonanym przez Franciszka jest to, co się stało z mediami. Już drugi dzień przeglądam włoską prasę. Reakcja na wybór kardynała Bergoglio jest bliska entuzjazmu. Tytuły wołają „Fratello Papa” (Brat Papież) „Papież pokorny”, „Kościół wraca do swoich korzeni”, „Papież Franciszek symbol nowego Kościoła”. Mowa jest o prostocie papieża, normalności, bezpośredniości. Uwagę zwrócił fakt, że papież zrezygnował z czerwonej pelerynki, komży, że ukazał się tuż po wyborze tylko w białej sutannie, z prostym metalowym krzyżem na piersi.

Jeśli sięgniemy do prasy tuż przed konklawe, zobaczymy całkiem inny obraz Kościoła. Z medialnych analiz wyłaniał się ponury obraz organizacji pogrążonej w sporach, kłótniach, walce o władzę, pieniądze, targanej skandalami, prawie że chylącej się ku upadkowi. Jeden człowiek w białej sutannie w jednym momencie zmienił ten obraz. Oczywiście, że problemy Kościoła nie znikają wraz z wyborem nowego papieża. Ale ta zmiana tonacji prasy jest uderzająca. Ewidentnie powiało jakąś świeżością, nadzieją, radością. Nastrój, który zapanował wśród wiernych udzielił się więc jakoś nawet mediom.

Widać tu dwie rzeczy. Pierwsza, jak wielkim autorytetem cieszy się papiestwo, jak ogromne jest znaczenie tej widzialnej „skały”, na której Chrystus zbudował swój Kościół. Druga: każdy papież wnosi w ten urząd swój charyzmat. Jeśli nowemu papieżowi uda się połączyć w jedno charyzmat Piotra i charyzmat kojarzony z postacią św. Franciszka, to byłaby to rzecz po prostu genialna. Początki tego pontyfikatu wskazują, że to jest możliwe. W historii św. Franciszka jest jeden moment szczególnie znaczący w tym kontekście. Otóż święty biedaczyna z Asyżu udał się w pielgrzymce do Rzymu, by prosić papieża Innocentego III o zatwierdzenie reguły swojego zakonu. Legenda utrwalona na freskach Giotta w Asyżu powiada, że papieżowi przyśnił się Franciszek, który podtrzymywał mury papieskiej Bazyliki na Lateranie. Ten sen w jakimś sensie na naszych oczach się spełnia. Z ubogiego, dalekiego kraju, na papieski tron wstępuje człowiek, który swoją wizję Kościoła widzi w postaci św. Franciszka (szczypta ironii: będąc samemu jezuitą). Trudno nie widzieć w tym wszystkim znaku od Boga, powiewu Ducha Świętego, który w ten sposób odnawia swój Kościół.

Słowo, które chyba najczęściej pojawia się w kontekście konklawe to „niespodzianka”. Bóg jest Bogiem niespodzianek. Sam pluję sobie w brodę, że słuchając przed konklawe mediów, przywiązywałem zbyt wielką uwagę do ich ocen, analiz i opinii. Słuchać trzeba przede wszystkim Boga. On wciąż nas przekonuje, że czuwa nad nami i wie lepiej niż my. To wielka lekcja pokory i zaufania do Boga oraz wielkiego dystansu do medialnych wizji Kościoła. W papieżu Franciszku sam Bóg objawił nam swoją twarz. Wierzę, że czeka nas jeszcze wiele Bożych niespodzianek, które dokonają się przez posługę tego papieża.

Myślę też o decyzji Benedykta XVI, której pełny sens i znaczenie objawia się teraz. Kiedy odchodził, powtarzał „Kościół żyje”. Chyba nikt z nas nie przypuszczał w chwilach zamieszania i wątpliwości po jego rezygnacji, jak bardzo te słowa potwierdzą się przez konklawe i wybór papieża z Argentyny.