To nie grupa, to społeczność

Krzysztof Król; GN 6/2013 Zielona Góra - Gorzów

publikacja 14.02.2013 09:20

„Moje stypendium – moja opowieść” to tytuł konkursu, dla diecezjalnych stypendystów Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, w którym mieli opowiedzieć swoje historię. Spośród dziesięciu nagrodzonych prac dziś przybliżamy trzy opowieści.

 – Stypendium to szansa na spotkanie z samym sobą w świetle Chrystusa i drugiego człowieka,  a także szansa, żeby mieć środki do realizacji swoich marzeń – zaznacza diecezjalny koordynator stypendystów FDNT ks. Andrzej Kołodziejczyk. Na zdjęciu: ostatnie spotkanie stypendystów w Nietkowie z bp. Pawłem Sochą Krzysztof Król – Stypendium to szansa na spotkanie z samym sobą w świetle Chrystusa i drugiego człowieka, a także szansa, żeby mieć środki do realizacji swoich marzeń – zaznacza diecezjalny koordynator stypendystów FDNT ks. Andrzej Kołodziejczyk. Na zdjęciu: ostatnie spotkanie stypendystów w Nietkowie z bp. Pawłem Sochą

Przed diecezjalnymi spotkaniami stypendystów Kinga Nyga słyszała często kłopotliwe pytania znajomych: „Po co ty tam jedziesz na cały weekend? Nie wolisz spędzić go w domu? Ja bym nie mogła...” – Często takie zdania padają z ust moich koleżanek. Tak na dobrą sprawę wcale im się nie dziwię, bo na początku niestety miałam podobne nastawienie. Stypendium otrzymałam w III klasie gimnazjum. Co miesiąc 310 zł za dobre wyniki w nauce. Super! Jednak wtedy nie wiedziałam jeszcze, że bycie stypendystą oznacza coś więcej – wyjaśnia dziś już licealistka z Nowego Gorzycka k. Pszczewa.

Teraz podpowiada mi serce

Kinga nie od razu przekonała się do stypendystów. Jedno z pierwszych spotkań miało miejsce podczas Diecezjalnych Dni Młodych w Międzyrzeczu. – Czułam się nieswojo, ponieważ prawie nikogo wtedy nie znałam. Do tego wszystkiego wspólna Msza, która z jednej strony była dla mnie wyjątkowa, ale z drugiej strony dziwna. W trakcie odmawiania „Ojcze nasz” wszyscy trzymali się za ręce, a znaku pokoju nie przekazywali sobie uściskiem dłoni, tylko przytuleniem i uśmiechem. „Też mam się przytulać? Przecież ja ich nie znam” – takie myśli krążyły po mojej głowie. No ale do mnie też podchodzili, więc wypadało – relacjonuje Kinga. – Później nadszedł czas „rozmów nocą”. Powiedziałam tylko, jak się nazywam, gdzie mieszkam, gdzie się uczę i co mnie interesuje. Nic więcej. Pozostali opowiadali, co ich spotkało w ostatnim czasie. Podziwiałam te osoby za ich otwartość i chęć dzielenia się swoimi przeżyciami. Ja tego nie umiałam. Dlatego stwierdziłam, że tam nie pasuję.

Otwartość przychodziła z czasem. Zaczęło się od spotkania w Nowym Kurowie. – Odezwał się mój rozum i doszłam do wniosku, że jako stypendystka mam obowiązki, którymi między innymi są spotkania diecezjalne. Od tamtej pory moje nastawienie powoli zaczęło się zmieniać. Z czasem nawiązywałam nowe znajomości i powoli się otwierałam. Poznałam wiele wspaniałych i wartościowych osób, przy których mogę być sobą. Nie muszę nikogo udawać, ponieważ akceptują mnie taką, jaka jestem – zapewnia stypendystka. – Z niektórymi zżyłam się i śmiało mogę powiedzieć, że dziś są moimi przyjaciółmi. Prawdziwymi przyjaciółmi, na których zawsze mogę polegać. Nie myślałam, że w Fundacji spotkam ludzi, którym będzie na mnie zależało, którzy będą się o mnie troszczyć…, a ja o nich – dodaje. Teraz Kinga na każde spotkanie czeka z niecierpliwością. – Dzięki naszym wspólnym śpiewom i modlitwom czuję, że jesteśmy wspólnotą, jedną, wielką rodziną, która raduje się z obecności Boga. Dziś czerpię ogromną radość i przyjemność z przyjeżdżania na te spotkania. Chcę być na nich obecna i czuję potrzebę pojawienia się tam. Jednak jest to również mój obowiązek wobec innych. Tym razem nie podpowiada mi tego rozum, tylko serce – zapewnia Kinga.

Palcem po globusie

Stypendium to konkretne wsparcie dla uczącej się młodzieży już od gimnazjum. – Ono pozwala osobom ze wsi, takim jak ja, rozwijać się i kształcić później w dużych polskich miastach – wyjaśnia Piotr Porańczyk z Lipek Wielkich, który otrzymuje stypendium dopiero od 9 miesięcy. Pasją gimnazjalisty jest geografia. – Gdy byłem młodszy, to lubiłem siadać przed globusem i „podróżować” palcem po siatce geograficznej, ale nie wiązałem z tym kierunkiem większych zamiarów. Jednak to zainteresowanie pozostało. Dzięki stypendium właśnie mogę się rozwijać i spokojnie przygotowywać na olimpiadę z geografii, ponieważ mam już potrzebne pomoce naukowe. Wkrótce będę uczestniczył w etapie rejonowym – wyjaśnia Piotr.

– Nie ma i nie było u mnie jakiegoś wielkiego kryzysu w domu, nigdy nie musiałem rezygnować z podstawowych potrzeb, ale też nie mogłem mieć tych wszystkich rzeczy, które mieli inni, dobrze uczący się koledzy. Musiałem zrezygnować np. z kursu gry na gitarze, nauki języka angielskiego, szkolnych wycieczek do Danii czy Anglii – kontynuuje. Spotkania stypendystów to także okazja do zbliżenia się do Boga. – Zobaczyłem tam mocno wierzące młode osoby. Tam nikt nikogo za to nie wyśmiewał, ani nikt się tego nie wstydził. Wszyscy jednym głosem śpiewali i odmawiali modlitwy. Panowała jedność w oddawaniu czci i chwały Panu – wyjaśnia gimnazjalista.

– Jak potoczyłoby się te ostatnie 9 miesięcy, gdybym nie wysłał wniosku? Okazuje się, że straciłbym więcej niż się wydaje. Nie tylko chodzi tutaj o to, że nie miałbym połowy rzeczy na moim biurku i części zawartości mojej szafy… Nie wsiadłbym do autobusu o dwunastej w nocy i nie pojechał na ogólnopolskie spotkanie do Lublina, nie stałbym przed kościołem pw. Pierwszych Męczenników w Gorzowie z puszką kwestując na Fundację „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, nie piłbym barszczu na spotkaniu diecezjalnych stypendystów w Nietkowie… i nie miałbym w pamięci dziesiątek twarzy osób, które poznałem na obozie i spotkaniu. A byłem tam i poznałem to wszystko i tych ludzi w zaledwie 9 miesięcy. Na koniec zacytuję kolegę, który na podsumowaniu spotkania w Nietkowie powiedział: „My nie tworzymy grupy, my tworzymy społeczność”. I całkowicie się z nim zgadzam…

Ze mną „Ten na górze”

Historii jest tyle, ilu stypendystów. – Moja kochana mama pracowała na dwa etaty, aby utrzymać mnie i moich trzech braci – opowiada Joanna Greczyn z Nowego Miasteczka. – Było ciężko. A ojciec alkoholik zatruwał nam życie. Nie dawałam rady się uczyć. Nie wystarczało pieniędzy na moje dodatkowe zajęcia, książki, instrumenty, żebym rozwijała swoje talenty. Ojciec pokazywał, że nauka jest mi niepotrzebna. Mówił, że liczyć w życiu mogę tylko na siebie – relacjonuje. – Byłam zła na moją sytuację rodzinną, byłam zła też na Boga, że na to pozwala. Inni mieli wiele możliwości i doświadczali miłości, wsparcia nie tylko finansowego, ale psychicznego, a ja wręcz przeciwnie... Przestałam wierzyć, że „Ten na górze” chce dla mnie dobra, że mnie słucha. Było beznadziejnie – wyznaje.

Na szczęście w odpowiednim czasie Joanna znalazła oparcie. Otrzymała stypendium. – Miałam tyle wydatków. Nie wiedziałam, od czego zacząć. Najpierw były to ubrania, książki, akcesoria szkolne, a później... moja pierwsza gitara. To było coś! – dodaje. Ale stypendium to nie tylko pieniądze. To także spotkania. Na pierwszym Asia była w Głogowie. – Bałam się. Nikogo nie znałam. Każdy był z innej miejscowości, z inną historią, z innymi problemami. Jednak już na pierwszym spotkaniu odkryłam, że nie jestem sama. Rozmawiałam z tymi ludźmi, jakbyśmy się znali całe życie. Rozumieliśmy się bez słów – opowiada stypendystka. – Czułam, że ich potrzebuję, że potrzebuję ludzi takich jak oni, a mój ojciec nie ma racji. Zarazili mnie swoją energią, swoją chęcią do działania, do życia – kontynuuje.

„To wspaniała inwestycja pięknych duchowo ludzi w młodzież” – tak Joanna określa ludzi wspierających swoim groszem stypendystów FDNT. – Gdyby nie stypendium, nie byłabym teraz na drugim roku studiów Pedagogiki Wczesnoszkolnej i Przedszkolnej w Zielonej Górze. Pewnie w ogóle bym nie studiowała – zauważa. – Dzięki stypendium nadal wierzę w lepsze życie. Zbliżyłam się bardzo do Boga. Doświadczyłam Jego ojcowskiej miłości. On zawsze przy mnie był, zawsze mnie wspiera, czuwa nade mną – dodaje.

To dzięki stypendystom uwierzyła w miłość i zaczęła ufać ludziom. – Uwierzyłam, że razem możemy góry przenosić. To oni stali się dla mnie jedną wielką rodziną. To wspólnota mnie wychowała. Dzięki niej wiem, po co żyję. Wierzę w to, że jesteśmy żywym pomnikiem Jana Pawła II. W dużej mierze to od nas zależy, jakie w przyszłości będzie życie małżeńskie, rodzinne, społeczne i gospodarcze, a także życie kapłańskie czy zakonne – zauważa stypendystka. – Od niedawna jestem mężatką. Wyszłam za mąż za wspaniałego, dobrego człowieka. Zawsze moim marzeniem było założyć rodzinę, która da mi to, czego nie miałam w domu: wiarę, nadzieję i miłość. Wierzę, że nam się uda – dodaje Joanna, teraz po mężu Leszko.

Więcej na temat konkursu dla stypendystów na stronie internetowej: zgg.gosc.pl

Wyróżnienia w konkursie

Gimnazjaliści Piotr Porańczyk Michał Świtała Licealiści: Daria Izydorczyk Alicja Bezdziczek Kinga Nyga Studenci: Krzysztof Szumski Joanna Leszko Natalia Barczyszyn Andrzej Radziejewski Jolanta Kaczmarek