Letniość się diabłu udała

GN 6/2013 Łowicz

publikacja 13.02.2013 09:30

O konieczności bycia gorącym, Duchu Świętym, który uwalnia i uzdrawia, z Marcinem Zielińskim, liderem Wspólnoty Uwielbienia działającej przy parafii Miłosierdzia Bożego na Zadębiu, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

Agnieszka Napiórkowska: Zanim jeszcze zaczęliśmy rozmawiać, zapytałeś mnie, czy możemy się wspólnie pomodlić. Zawsze tak zaczynasz spotkania z ludźmi?

Marcin Zieliński: – Kiedy wiesz, kim jesteś, czyli że jesteś dzieckiem Boga, nie ma sytuacji, kiedy przestajesz z Nim być. Owszem, każdemu zdarza się upadać i czasem swoim życiem zaprzeczać tej prawdzie, ale sednem jest to, że gdy wstajesz, wiesz, że stało się to dzięki Niemu. Każdego dnia staram się o tym pamiętać. Wstając rano, proszę Boga, by pobłogosławił każdą sytuację i rozmowę. Jednym słowem – wszystko, co robię.

Zawsze byłeś tak gorliwy i ufający Bogu?

– Od zawsze byłem katolikiem. Zawsze modliłem się, chodziłem na Msze święte i nabożeństwa. Tak było do maja 2007 r., kiedy poszedłem na czuwanie modlitewne, które na Widoku, przed Zesłaniem Ducha Świętego, prowadził ks. Marcin Borządek. Powiedział on wówczas, że można być religijnym, codziennie uczestniczyć w Eucharystii i nigdy nie spotkać żywego Chrystusa. „Jeśli chcesz Go spotkać, wyjdź na środek kościoła i pomodlimy się o to”. Jak się domyślasz, wyszedłem wtedy z ławki i – klęcząc na środku świątyni – po raz pierwszy w życiu świadomie, z głębi serca, pomodliłem się. Mówiłem: „Boże, jeżeli jesteś, Jezu, jeżeli żyjesz, to ja od dziś chcę Ci służyć i oddaję Ci moje życie”. Po tej modlitwie wróciłem na miejsce. Kiedy klęczałem, podszedł do mnie inny ksiądz z Najświętszym Sakramentem i powiedział mi: „Wiesz co, Marcin? Jezus cię kocha”. To zdanie mnie tak przeszyło, że nie miałem wątpliwości, iż nie wypowiedział go ksiądz, tylko sam Jezus. I wtedy rozpłakałem się. Gdy wróciłem do domu, położyłem się spać, ale nie mogłem zasnąć. Czułem, wiedziałem, że coś się zmieniło. Od tamtego momentu wszystko zaczęło przyspieszać...

Co to znaczy przyspieszać? Stałeś się gorliwszy, związałeś się z jakąś wspólnotą?

– Najważniejszy był fakt, że zacząłem doświadczać Boga. Miałem pragnienie, żeby Go spotykać, a On dawał mi siebie. To było tak mocne, że przez pierwszy rok codziennie chodziłem do kościoła, modliłem się na przerwach w szkole, chodziłem do szpitala i modliłem się za chorych. Grzechy, z którymi borykałem się przez lata, odeszły jak za pstryknięciem palcami. Wtedy zobaczyłem, co to znaczy darmowa łaska Boża. Dziś, nawet gdy upadnę, nie zmienia to tego, kim jestem w Bogu. Wiem, że jestem Bożym dzieckiem. Elementem przyspieszenia był też zbieg okoliczności – choć ja uważam, że zbiegów okoliczności nie ma. Mój znajomy zaprosił mnie na spotkanie Odnowy w Duchu Świętym. Oprócz tego trafiłem na spotkania biblijne, które prowadził ks. Marcin Borządek. I tak wzrastałem przez ten pierwszy czas po nawróceniu.

Słuchając tego, co mówisz, ktoś stojący z boku mógłby powiedzieć: „Chłopie, z czego ty się nawracałeś? Chodziłeś do kościoła, modliłeś się. Nie potrzebowałeś żadnego nawrócenia”.

– W Apokalipsie jest napisane: „Bądź zimny albo gorący, bo jeśli będziesz letni, wypluję cię z moich ust”. Jeżeli nie idziesz za Jezusem w 100 proc., możesz być religijny i zostaniesz wypluty. Miałem grzechy, którym ulegałem, i nie było mi z tym źle. Pismo Święte mówi: „Kogo Syn Człowieczy uwolni, ten będzie wolny”. Ja potrzebowałem tego uwolnienia, nawet o tym nie wiedząc. Myślę, że letniość jest największym zagrożeniem dla chrześcijanina. Ani nie jesteś z Bogiem, ani przeciw Niemu. To się diabłu udało w dzisiejszych czasach. Tłum ludzi uwierzył, że jest to złoty środek.

Tak było na początku. Zmieniłeś stan swojej duszy z letniego na gorący. A jak jest dziś? Nadal Jezus jest dla Ciebie najważniejszy?

– Półtora roku po nawróceniu założyliśmy wspólnotę, w której chcieliśmy uwielbiać Boga. Przez pierwszy rok nie znaliśmy się. Zbieraliśmy się na wspólną modlitwę uwielbienia, po której rozchodziliśmy się i już. Potem to wszystko zaczęło rosnąć. W tym roku w maju nasza wspólnota będzie obchodziła 5-lecie. Jest nas już znacznie więcej. Wiemy o sobie dużo. Jesteśmy gronem przyjaciół, które sobie wzajemnie pomaga. Mamy wspólny cel, którym jest niesienie Jezusa tam, gdzie Go nie znają. Bóg zaczął z mocą przychodzić, kiedy Go uwielbiamy. Mamy we wspólnocie ludzi uzdrowionych z kurzej ślepoty, z choroby serca i innych dolegliwości. Doświadczamy spełniania się słów, jakie Jezus wypowiedział w Ewangelii św. Marka: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Tym, którzy uwierzą, takie znaki będą towarzyszyć: w moje imię będą wyrzucać demony, będą mówić nowymi językami, węże będą brać do rąk i choćby wypili coś zatrutego, nie zaszkodzi im. Będą na chorych kłaść ręce, a ci zostaną uzdrowieni”. Bóg się nie zmienił. I my na to patrzymy.

Mówisz tak naturalnie o uzdrowieniach, o ciągłej modlitwie i żywym Jezusie, którego doświadczasz. Nie spotkałeś się z zarzutem, że Ty i Twoja wspólnota jesteście grupą nawiedzonych ludzi?

– Zdarza się, że ludzie pytają mnie, w jakiej sekcie jestem (śmiech). Zawsze wtedy odpowiadam, że jestem członkiem Kościoła katolickiego. Pierwszy Kościół, o którym czytamy w Dziejach Apostolskich, każdego dnia doświadczał tego typu znaków. Tak, jak już mówiłem, mój Bóg jest żywy i wciąż ten sam, a Kościół – tak, jak przed wiekami – jest miejscem, gdzie Duch Święty chce działać.

Czym jest dla Ciebie Rok Wiary i jak go przeżywasz?

– Cieszę się, że papież go ustanowił. Kościół potrzebuje ożywienia swojej wiary. Potrzebujemy na nowo uwierzyć, a te wiarę może dać tylko Duch Święty. Wiara to połączenie sił. To jest coś, co daje Bóg, ale wtedy nie możesz zachować tego tylko dla siebie. A gdy idzie o moje przeżywanie tego czasu, to każdego dnia czytam słowo Boże, modlę się, korzystam z sakramentów i świadczę o Bogu tam, gdzie jestem – w kościele, na ulicy, na uczelni, w sklepie.