Bracia i siostry w piżamach

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 06/2013 |

publikacja 07.02.2013 00:15

Są blisko siebie. Świat cierpiących i świat zdrowych. Granica jest bardzo cienka. Wystarczą oblodzone schody, by wylądować w szpitalu z rozwalonym kolanem. Z perspektywy szpitalnego łóżka wiele spraw wygląda inaczej.

Bracia i siostry w piżamach józef wolny

Witaj w klubie, ale pamiętaj, że jesteś w przedszkolu – powiedział do mnie jeden z moich poważnie chorych przyjaciół, kiedy mu oznajmiłem, że wylądowałem na ortopedii. Pełna zgoda, może nawet w żłobku. Nie chcę robić z siebie cierpiętnika. Ale dwa tygodnie w łóżku, operacja kolana, proza szpitalnej codzienności, fizyczna niesprawność… to wszystko jest jakąś lekcją życia. Światowy Dzień Chorego, ustanowiony przez bł. Jana Pawła II we wspomnienie Matki Bożej z Lourdes, przypomina o świecie ludzkiego cierpienia. Każdy z nas prędzej czy później będzie odwiedzał tę rozległą krainę. Wielu z nas zna ją aż nadto dobrze. Żyje w niej sporo ludzi, niektórzy zameldowani czasowo, wielu na pobyt stały. Podróże kształcą. Takie nieplanowane wyprawy także. Tych kilka myśli chciałbym zadedykować moim kolegom ze szpitalnego pokoju nr 8, a zwłaszcza Krystianowi…

Organizm walczy

W chorobie życie zostaje zredukowane do najprostszych czynności fizjologicznych. Jak pisał Miłosz, w szpitalu „tracimy wiele z naszych cech indywidualnych i zmieniamy się w obiekty medycznych zabiegów, czyli stajemy się po prostu naszym ciałem”. Dokładnie tak. Wyprawa do łazienki jest sporym sukcesem, a bywa nieraz poza zasięgiem możliwości. Poszerza się wiedza na tematy, które wcześniej nie istniały. Nigdy specjalnie nie interesowałem się budową kolana, teraz wiem na ten temat dość sporo. Więzadło przednie, tylne, rzepka, łąkotka itd. Jak to wszystko jest sprytnie skonstruowane. Co za mechanizmy? Co za inżynier to zaprojektował? I nurtujące, jednak mniej filozoficzne pytania: jak to można naprawić, połatać, poskręcać, by działało? I czy musi tak boleć? Patrzę z większym podziwem i szacunkiem na pozostałe w miarę sprawne „podzespoły”. Niby oczywiste, że to wszystko chodzi. Kiedy jest się zdrowym, w ogóle o tym się nie myśli. Choroba uczy docenienia zdrowego kolana, serca czy nerki. Pomaga odkryć pomysłowość Stwórcy. Parę lat temu, po wycięciu wyrostka robaczkowego, usiłowałem dowiedzieć się, dlaczego po zabiegu wciąż mam wysoką gorączkę i czemu z brzucha wychodzi jakaś gumowa rurka zakończona pojemniczkiem z dziwną cieczą. „Jak ksiądz sobie tak to zlekceważył, to teraz ma” – usłyszałem lekko przerażony. „Ale organizm walczy” – to zdanie zabrzmiało już uspokajająco. Hm, w takim razie, pomyślałem, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko kibicować mojemu organizmowi, by wygrał tę walkę. I pamiętam doskonale to odczucie, że ja nie jestem jednak moim ciałem, że ono jest tylko moim mieszkaniem, narzędziem. Raz jeszcze Miłosz, który koryguje nieco swoje poprzednie zdanie. „Nigdzie chyba, w żadnych innych okolicznościach, nie zarysowuje się tak duży rozziew pomiędzy duszą i ciałem”. Kiedy człowiek nagi, jak go Pan Bóg stworzył, czeka na znieczulenie przed operacją, bezradny, przestraszony, zredukowany do swojego kolana czy innego narządu, czuje się jak bezbronne dziecko. Nic ode mnie już nie zależy. Wszystko w rękach lekarzy. Ale nie tylko. Są też inne dłonie, którym człowiek chętniej się powierza w takim momencie niż w codzienności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.