Bóg uprzedza marzenia

Agnieszka Napiórkowska; GN 3/2013 Łowicz

publikacja 22.01.2013 07:00

O namacalnej obecności Boga, szczęściu większym niż wygrana w totolotka i synach, których przytula Matka Boża, z Piotrem Włodarczykiem rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

 Dla Piotra Włodarczyka miłość synów i wiara w Boga na głowę biją wygraną w totolotka, nawet przy kumulacji Archiwum Piotra Włodarczyka Dla Piotra Włodarczyka miłość synów i wiara w Boga na głowę biją wygraną w totolotka, nawet przy kumulacji

Agnieszka Napiórkowska: Panie Piotrze, za każdym razem, gdy jestem w Czerniewicach na różnych uroczystościach czy nabożeństwach, wśród wiernych spotykam też Pana. Od zawsze był Pan tak gorliwym katolikiem?

Piotr Włodarczyk: – Skądże! Na swoim koncie mam chwile (trwające... kilka lat), w których nie znajdowałem czasu na Boga i modlitwę. Na szczęście to się zmieniło. Moim pierwszym nauczycielem i świadkiem wiary, który prowadził mnie za rękę, była babcia Helena. Gorliwa, dobra i ciepła kobieta. To ona, mając dużo czasu, opowiadała mi o Bogu, Maryi, świętych. Z nią chodziłem do kościoła na nabożeństwa. Z nią też się modliłem. Rodzice byli zagonieni i zapracowani. Praktykowali ze mną od święta. Na co dzień ekspertem od spraw duchowych była babcia.

Wspomniał Pan o chwilach, w których na Boga brakowało jednak czasu.

– Bo to prawda. Moje życie nie zawsze było idealne. Błądziłem. Działo się tak w latach, w których pod względem finansowym stałem bardzo dobrze. Stać mnie było niemal na wszystko. Goniłem za pieniędzmi. Wtedy nie miałem czasu dla Boga. Owszem, zdarzały się chwile modlitwy czy refleksji, ale trwały one bardzo krótko. Do kościoła chodziłem od wielkiego dzwonu. Najczęściej podczas świąt. Na szczęście przyszedł taki rok, w którym wszystko straciłem. Życie odwróciło się do góry nogami. Wtedy mogłem wystopniować, co jest najważniejsze. Zrozumiałem, że pieniądz nie może grać pierwszych skrzypiec, bo wówczas nic innego się nie liczy. Dziś stawiam na inne wartości. I choć sprawy materialne odsunąłem na bok, bieda nas nie dotyczy. Gdy potrzeba, pomagamy jeszcze innym. Kiedyś nie miałem czasu dla ludzi. Jeśli ktoś prosił o pomoc, otwierałem portfel. Dziś stać mnie także na rozmowę z takim człowiekiem.

Sytuacją zwrotną w Pana życiu były chyba także starania o opiekę nad synami, które zakończyły się pozytywnym orzeczeniem sądu.

– Bez wątpienia. To były trudne chwile, ale nawet przez moment nie miałem wątpliwości, że muszę się tych zadań podjąć. W tym wszystkim chodziło przecież o dobro moich chłopców. Gdybym inaczej postąpił, nie przespałbym ani jednej nocy. Ale nie mam też wątpliwości, że bez pomocy Boga nie dałbym rady. Jego wsparcie czułem i nadal czuję każdego dnia. Na początku musiałem sobie wszystko poukładać, zorganizować. Od pierwszego dnia mocno czułem, że ktoś inny układa te klocki. I tak jest nadal. Im bardziej jestem w potrzebie, tym więcej łask otrzymuję. Gdy patrzę na swoje życie, czasem nie chce mi się wierzyć, że udało mi się ze wszystkim poradzić. Nie jest to moja zasługa. Może dziwnie to zabrzmi, ale Bóg często uprzedza mnie w marzeniach i zanim o nich pomyślę, one już się spełniają. Nie znaczy to, że nie muszę się trudzić. Muszę, ale mam na to siłę i zapał. Kiedy przejąłem opiekę nad synami, Paweł był w I klasie szkoły podstawowej, a Bartuś miał 4 lata. Dziś mój starszy syn ma prawie 16 lat i w wielu sprawach bardzo mnie wspiera. Podobnie zresztą jak Bartek. Dzielimy się obowiązkami i tym, co trzeba zrobić. Zresztą, nie ma tego tak dużo. Kiedy jeden gotuje, drugi zmywa. Praniem zajmuje się pralka. Każdy z nas stara się na bieżąco dbać o porządek. Dokładniejsze sprzątanie robimy w sobotę.

Łatwo mówić, gorzej zrobić. Praca zawodowa, prowadzenie domu, zakupy zabierają wiele czasu. Pewnie niejeden mężczyzna uskarżałby się na swój los. Pan tego nigdy nie robi.

– Nie robię, bo nie mam powodów do narzekań. Wszystko mi się układa. Chłopcy dobrze się uczą, są zdrowi, a do tego nie sprawiają kłopotów wychowawczych. Obaj są ministrantami, grają w piłkę, należą do kół Żywego Różańca. Mogę na nich liczyć. Wiem też, że w sytuacjach, gdy ktoś namawia ich do złych rzeczy, potrafią powiedzieć „nie”. I – co dla mnie ważne – na razie chętnie spędzają ze mną swój wolny czas. Teraz nie muszę ich prowadzić już za rękę. Widzę, że idą w dobrym kierunku. Są rozsądni, nie wstydzą się swojej wiary, mają pasje i zainteresowania. I od dawna zasypiają z różańcem w ręku. Czego więcej można chcieć? Zamiast biadolić, że jestem zmęczony, wolę dziękować Bogu za Jego codzienne interwencje, a także małe i większe cuda, z których największy jest ten, że dajemy sobie radę.

Kto przez te wszystkie lata był dla Pana wsparciem? Na kogo mógł Pan zawsze liczyć?

– Podporą duchową i moralną był dla mnie nasz ksiądz proboszcz Krzysztof Osiński. Przyszedł do parafii, gdy Paweł szedł do I Komunii św. Jego ciepłe kazania, a potem zaangażowanie, otwartość i żywa wiara dodawały mi sił. Gdy miałem jakiś dylemat, zawsze znalazł czas, by ze mną porozmawiać. Niczym magnes przyciągał do kościoła także moich chłopaków. Zresztą, gdy chodzi o duszpasterzy, mogę powiedzieć, że zawsze miałem szczęście spotykać na swojej drodze tych z prawdziwego powołania. Poza wsparciem ludzkim – jak już powiedziałem – przez cały czas czułem pomoc Bożą. Szczególnie bliska była i jest mi Matka Boża. Ją prosiłem o pomoc. To jedyna kobieta, która mieszka razem z nami (śmiech). Wiem, że Jej czuła i namacalna obecność jest też ważna dla moich synów. Ja nie jestem miękkim facetem. Jak trzeba, to oczywiście przytulę, zgarnę, ale... Prawdziwe ciepło daje matka. Dla nich jest nią Maryja. Mamy też swojego ulubionego świętego, któremu ciągle zawracamy głowę. Jest nim św. o. Pio.

To dzięki wierze Pan żyje, pomaga innym i jest szczęśliwy?

– Tak. Ona jest dla mnie wszystkim. Ze względu na nią angażuję się w pomoc potrzebującym, zwłaszcza dzieciom. Z roku na rok doświadczam, że bez Boga nie można w pełni żyć. Tak ma każdy, ale nie wszyscy o tym myślą. Może dlatego są tak rozczarowani, smutni i wszystko przeliczają na pieniądze. Nieraz spotkałem się z drwiącymi pytaniami o zysk z tak częstego chodzenia do kościoła. Niektórzy podejrzewali nawet, że dostaję za to jakieś pieniądze. Na takie zaczepki nigdy nie odpowiadam. Pani odpowiem dwoma zdaniami. Dla mnie wiara i moi synowie, z których jestem tak dumny, są czymś bezcennym. Znacznie większym niż trafienie szóstki w totolotka, nawet przy potrójnej kumulacji.