Bóg się urodził? A gdzie jest haczyk?

Andrzej Macura

publikacja 18.01.2013 23:51

Fatalnie, gdy to, co wygląda na nowiutkie ferrari, okazało się odpicowanym, ale mocno podgniłym rupieciem. Bóg jednak pojednał nas ze sobą zupełnie na serio.

Chrystus i przyjaciel Wikipedia/PD Chrystus i przyjaciel
W Nim pojednanie Boga z ludźmi przestaje być jedynie wyrównaniem rachunków. Staje się faktycznym uczestnictwem w życiu Boga. Pochylając się pod ciężarem losu, z nosami przy ziemi możemy się uśmiechnąć: mamy przed sobą świetlaną wieczność.

Po co nam to wszystko? Czy nie lepiej byłoby szerzej zająć się chrystologiami współczesnych autorów – pytał jeden ze studentów, gdy wykładowca omawiał starożytne herezje. I pewnie słysząc o apolinarystach, doketach, nestorianach czy monofizytach wielu dziś myśli podobnie. Wszystkie te starożytne spory wydają się mało istotne. Co najwyżej są wyrazem tego, co Efrem Syryjczyk nazwał „jadem Greków” (spory chrystologiczne wybuchały na Wschodzie, w Kościele związanym z Bizancjum), czyli dzieleniem włosa na czworo. Gdy jednak dokładniej wsłuchać się w problemy, którymi żyją chrześcijanie widać, że tamte spory i dziś mają znaczenie.

Jezusowi było łatwiej, bo tak naprawdę nie cierpiał – powie przybity swoim krzyżem młody człowiek. – Jak to nie cierpiał? – spyta ktoś inny zdumiony. A krzyż? – No przecież Jezus jest Bogiem, a Bóg nie może cierpieć, prawda? To była tylko taka gra – odpowie zbolały. Brzmi sensownie? W innym zaś wypadku ktoś może powiedzieć: Jezusowi było łatwo żyć bez grzechu, bo nie doświadczał pokus. Przecież Bóg nie jest kuszony prawda? No i co na takowe dictum odpowiedzieć? Nie mówiąc już zarzutach tych, którzy niebo widzą jako rzeczywistość stworzoną tylko po to, żeby miał kto Bogu służyć i kadzić.

„Syn Boży stał się prawdziwie człowiekiem, pozostając prawdziwie Bogiem. Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem” – uczy Kościół (KKK 464). Za tym lakonicznym sformułowaniem kryją się wieki precyzowania nauki Kościoła w ogniu sporów. Bo to w jaki sposób w Jezusie Chrystusie bóstwo połączyło się z człowieczeństwem, to w gruncie rzeczy spór o soteriologię; o to czy faktycznie zostaliśmy pojednani z Bogiem - czy zostaliśmy zbawieni. I co to tak naprawdę znaczy.

Idąc tropem Katechizmu Kościoła Katolickiego wypada zacząć od pomysłu związanych z gnozą doketów. Twierdzili oni, że Jezus miał ciało pozorne. Bo przecież doskonały, duchowy Bóg nie może łączyć się z tym co materialne. Jego śmierć na krzyżu była więc tylko inscenizacją. Co by to oznaczało? Ano że posłuszeństwo Ojcu Jezusa nic nie kosztowało. Zostalibyśmy zbawieni przez odegranie komedii. Na zawsze zasadne pozostałyby zarzuty o to, że nasz Zbawiciel tak naprawdę nie wie, jak wiele człowiek musi nieraz wycierpieć, gdy chce być posłuszny  Bogu. Kościół szybko odrzucił ten pomysł i podtrzymuje, że Jezus miał ludzkie ciało. Naprawdę cierpiał i umarł. W ten sposób nas zbawił. I zostawił nam wzór, że naprawdę można być posłusznym Bogu aż do śmierci.

Potem Paweł z Samosaty wpadł na pomysł, że Jezus nie mógł tak naprawdę być Bogiem. Został tylko przez Boga adoptowany. Znacznie groźniejszy z perspektywy historycznej okazał się zawierający podobną myśl pomysł żyjącego nieco później Ariusza. Twierdził on, że „Syn Boży pochodzi z nicości”, że „pochodzi z innej substancji niż Ojciec”. Co by to mogło oznaczać? Nie tylko to, że Jezus nie jest Bogiem. Także to, że niebo nie jest Jego. Że jest tam tylko z łaski Ojca. Więc gdy nas tam zaprasza, być może jesteśmy nie do końca chcianymi gośćmi. Nauce Ariusza przeciwstawił się pierwszy sobór. W Nicei w 325 roku. Jednak jeszcze przez całe wieki arianizm miał się całkiem dobrze często będąc w niektórych regionach liczebnie silniejszy niż ortodoksja. A i dziś znajduje zwolenników w różnych wywodzących się z chrześcijaństwa sektach.

Nestorianizm z kolei (upraszczając) widział w Jezusie dwie osoby: ludzką i połączona z nią osobę Bożego Syna. Jezus byłby w tej koncepcji jakąś hybrydą dwóch osób. Sobór w Efezie przyjął jednak tezę, że „Słowo, jednocząc się przez unię hipostatyczną z ciałem ożywianym duszą rozumną, stało się człowiekiem”. W konsekwencji można powiedzieć: Bóg się urodził, Bóg umarł. I można powiedzieć, że Maryja, choć dała Jezusowi nie bóstwo, a ciało i duszę rozumną, może być nazywana Matką Boga. Ale nie tylko o słowa chodzi. Chodzi o mocne podkreślenie, że jeden podmiot, Boży Syn, będąc jedną z osób Trójcy jednoczy w sobie pełne bóstwo i pełne człowieczeństwo. W osobie Bożego Syna człowieczeństwo ma udział w bóstwie. Niesamowite to wywyższenie człowieka. Nasze bycie dziećmi Bożymi jest czymś więcej niż tylko tytułem.  

Monofizyci z kolei twierdzili, że natura ludzka przez złączenie z Bożą przestała praktycznie istnieć. Czy mógł więc Jezus naprawdę doświadczać bólu egzystencji? Czy mógł być zmęczony? Czy mógł odczuwać pokusy? Przeciw nim sobór w Chalcedonie orzekł (KKK 467)

„Idąc za świętymi Ojcami, uczymy jednogłośnie wyznawać, że jest jeden i ten sam Syn, nasz Pan Jezus Chrystus, doskonały w Bóstwie i doskonały w człowieczeństwie, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, złożony z duszy rozumnej i z ciała, współistotny Ojcu co do Bóstwa, współistotny nam co do człowieczeństwa, "we wszystkim... z wyjątkiem grzechu" (Hbr 4, 15). Przed wiekami zrodzony z Ojca jako Bóg, w ostatnich czasach narodził się dla nas i dla naszego zbawienia jako człowiek z Maryi Dziewicy, Bożej Rodzicielki.

Jeden i ten sam Chrystus Pan, Syn Jednorodzony, ma być uznany w dwóch naturach bez pomieszania, bez zamiany, bez podziału i bez rozłączenia. Nigdy nie została usunięta różnica natur przez ich zjednoczenie, lecz właściwości każdej z nich są zachowane i zjednoczone w jednej osobie i w jednej hipostazie” .

Kościół wierzy więc w idealne zjednoczenie w Jezusie bóstwa i człowieczeństwa. Jezus jest jedną z osób Trójcy Świętej. Jednocześnie ten sam Jezus, tak jak każdy człowiek, ma duszę i ciało. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Nie jest np. tak, że bóstwo zastąpiło w Jezusie ludzką duszę. Dlatego też Jezus też jak każdy człowiek, mógł „wzrastać w latach i mądrości”. Jednak „ludzka natura Syna Bożego, nie sama przez się, ale przez swoje zjednoczenie ze Słowem, poznawała i ukazywała w sobie wszystko, co przysługuje Bogu”.

I co chyba też ważne, Kościół wierzy, że to zjednoczenie bóstwa i człowieczeństwie w Jezusie Chrystusie będzie trwało już na zawsze. Człowieczeństwo Jezusa nigdy już nie zniknie. Zmartwychwstały Chrystus już na zawsze pozostanie człowiekiem. Czyli jednym z nas. Poszedł do nieba z ludzką duszą i ciałem. Takiego potężnego i rozumiejącego ludzką kondycje mamy Orędownika u Ojca.

Można się zastanawiać, czy za ocalenie prawdy o prawdziwym bóstwie i prawdziwym człowieczeństwie nie zapłaciliśmy zbyt wysokiej ceny, jaką były podziały. Bolesne, bo trwające nieraz do dziś. Na pewno jednak dobrze się stało, że dzięki tym wszystkim sporom uświadomiliśmy sobie, jak doskonałego mamy Pośrednika. W Nim pojednanie Boga z ludźmi przestaje być jedynie wyrównaniem rachunków. Staje się faktycznym uczestnictwem w życiu Boga. Pochylając się pod ciężarem losu, z nosami przy ziemi możemy się uśmiechnąć: mamy przed sobą świetlaną wieczność.