Budować arkę, zanim zacznie padać

GN 2/2013 Lublin

publikacja 20.01.2013 07:00

O kryzysach w Kościele, szekspirowskich poczynaniach dziennikarzy i PR bez łgarstwa z ks. Piotrem Karpińskim, rzecznikiem diecezji łowickiej, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

W grudniu minęły dwa lata, od kiedy ks. Piotr Karpiński pełni posługę rzecznika prasowego kurii łowickiej Agnieszka Napiórkowska W grudniu minęły dwa lata, od kiedy ks. Piotr Karpiński pełni posługę rzecznika prasowego kurii łowickiej

Agnieszka Napiórkowska: Początek roku zachęca do podsumowań. Chciałabym namówić Księdza do refleksji nad minionymi 12 miesiącami z perspektywy rzecznika. Jakie one były?

Ks. Piotr Karpiński: – 12 miesięcy roku 2012 upłynęło mi w dobrym zdrowiu i bez większych dramatów. I za to dziękuję Bogu.

Mottem obecnego programu duszpasterskiego są słowa: „Wy jesteście solą ziemi, a jeśli sól utraci swój smak, to czym go przywrócić? Nie przydaje się na nic! Wyrzuca się ją z domu i ludzie będą po niej deptać” (Mt 5,13). Chciałabym zapytać, jak wobec tych słów widzi Ksiądz swoją rolę jako rzecznika?

– To bardzo ciekawe, na co pani zwróciła uwagę. Nigdy nie patrzyłem na posługę rzecznika prasowego w kontekście hasła roku duszpasterskiego. Tymczasem przywołane przez panią motto jest tak głębokie i piękne, a zarazem proste, że warto w jego świetle przemyśleć wszystko, co się robi. Także posługę rzecznika. Znamy dobrze biblijną symbolikę soli. Jest to zachęta, by walczyć z jałowością naszych działań, by to, co robimy, miało jakiś smak. A także, byśmy przyglądali się rozmaitym zepsuciom. Przecież to o nie najczęściej media pytają, nieprawdaż?

Na przestrzeni kilku ostatnich lat Kościół, także ten łowicki, zrobił zdecydowany krok w kierunku otwarcia się na media.

– Czy zdecydowany, tego nie wiem, ale na pewno warto dostrzec fakt, że w wielu diecezjach są już rzecznicy prasowi. To bez wątpienia jakaś zmiana na korzyść. Specyfiką Kościoła jest to, że kroczy on powoli. I tak jak całe wieki przekonywał się np. do demokracji, tak powoli przekonuje się do mediów. Dziś są już instytucje, gdzie ta obsługa medialna funkcjonuje bardzo sprawnie. W wielu diecezjach są rozbudowane biura prasowe. Coraz więcej osób rozumie też, że błędem jest ignorowanie środków społecznego przekazu.

Błędem jest chyba także przekonanie, że rolą rzecznika prasowego kurii jest jedynie udzielanie komentarzy i wygłaszanie oficjalnych oświadczeń w sytuacjach kryzysowych, z pomijaniem pracy nad tworzeniem pozytywnego obrazu Kościoła?

– Myślę, że w tym pytaniu uchwyciła pani istotę pracy rzecznika, która powinna być realizowana na kilku polach. Pomocą w lepszym zrozumieniu tego, na czym ma ona polegać, są doroczne zjazdy dla rzeczników prasowych, które organizuje Biuro Prasowe Konferencji Episkopatu Polski. Na tych kilkudniowych warsztatach podejmowane są tematy szczegółowe. Jest to dla nas rzecz bardzo pomocna, bo są tam zapraszani praktycy, wykładowcy, prawnicy, PR-owcy, którzy na konkretnych przykładach ukazują mechanizmy, którymi rządzi się świat mediów. Nam public relations kojarzy się z czymś podejrzanym, z jakimś kłamstwem w żywe oczy. Funkcjonuje nawet określenie „czarny PR”. A tymczasem, w najbardziej klasycznym ujęciu, jest to informowanie o swoich dobrych stronach, pokazywanie atutów.

Na ostatnich warsztatach, które odbyły się pod koniec 2012 r., jednym z prelegentów był podinsp. Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy policji, którego często można zobaczyć w telewizji. Jego biuro zatrudnia 25 osób. Dzieląc się swoimi doświadczeniami, pokazał nam dwa pola prowadzonych przez siebie działań. Pierwszym jest utrzymywanie dobrych relacji z mediami. Drugim zaś – udzielanie komentarzy i odpowiedzi na zadawane pytania. Pierwsze pole ma początek w szacunku dla dziennikarzy, których traktuje się jako partnerów w dialogu, a nie jak natrętne muchy. Myślę, że my mamy tutaj jeszcze sporo do zrobienia. Ciągle się boimy, zwłaszcza świeckich mediów. Panuje dość duża nieufność. Słysząc, że jakaś stacja chce do nas przyjechać, natychmiast się usztywniamy, obawiając się, że będą szukać dziury w całym, przekręcać, pokazywać tylko słabe strony. Dlatego często zamykamy się i nie budujemy relacji. Myślę, że to, co powiedział podinsp. Sokołowski, to słuszny kierunek, w którym trzeba iść. Ideałem byłoby więcej zaufania, otwartości i zrozumienia po obu stronach – i mediów, i Kościoła.

Czy wymienione przez Księdza działania wyczerpują obszary pracy rzecznika, który – o czym nie można zapominać – nie reprezentuje sam siebie, tylko konkretną instytucję?

– Tak, rzecznik stoi pomiędzy podmiotem, który reprezentuje, a medium, czyli społeczeństwem. Analogicznie powinien troszczyć się o dobrą relację ze swoją instytucją. Czasem trzeba ją niekiedy przekonać do większej aktywności w mediach albo wytłumaczyć ich naturę, prawa, jakimi się one rządzą. Trzeba pamiętać, że media to przestrzeń, która nie znosi próżni, w której milczenie nie jest złotem. Sam nieraz się o tym przekonałem na konkretnych przykładach. Nie podejmując działań, oddajemy pole komuś innemu, a przede wszystkim wchodzimy w buty, jakie nam ktoś inny uszył. I zawsze, gdy my milczymy, inni mówią, i to bardzo dobitnie, często pokazując nieprawdziwą, zniekształconą twarz Kościoła. A pojawiając się w mediach tylko w sytuacjach kryzysowych, musimy liczyć się z tym, że może to nadszarpnąć zaufanie do Kościoła. Czyżby nie miał on nic pozytywnego

Czemu więc Kościół, również ten łowicki, nie stara się być bardziej obecny w mediach lokalnych, a nawet ogólnopolskich? Mamy przecież wiele rzeczy, którymi moglibyśmy się pochwalić przed całą Polską.

– No cóż. Ciągle brakuje nam profesjonalnych akcji promujących Kościół i jego działania. Chcemy to zmienić i w tym roku podejmiemy próby zaprezentowania naszego pozytywnego dorobku. Pierwszym projektem będzie Dziedziniec Pogan, który w naszej diecezji planujemy na maj. Chcemy przygotować go w sposób profesjonalny, także odpowiednio wydarzenie to wypromować. Myślę, że znacznie więcej wysiłku powinniśmy włożyć także w promocję słynnej procesji Bożego Ciała czy uroczystości ku czci św. Wiktorii.

Wspomniane przez Księdza tegoroczne spotkanie rzeczników poświęcone było zarządzaniu kryzysowemu. Póki co, to jeden z ważniejszych obszarów działań rzecznika, także tego w Łowiczu.

– Dla nas i osobiście dla mnie było to o tyle ważne, że rzecznicy pojawiają się zazwyczaj tam, gdzie mleko się już rozlało. Można powiedzieć, że jest to praca frontowa. I nie ma co ukrywać – wszyscy boimy się kryzysu. Po naszym spotkaniu wiem, że samo uświadomienie sobie, czym kryzys jest, już tę tykającą bombę rozbraja. Nie ma innego wyjścia, trzeba wziąć głęboki oddech, zrobić pół kroku do tyłu i – rozumiejąc logikę kryzysu – nad nim zapanować. Przyznam się, że prześledziłem swoje wcześniejsze działania i wypowiedzi i dostrzegłem kilka błędów, jakie popełniłem. Nie doceniałem działań poprzedzających kryzys. Dziś wiem, że w wielu sytuacjach trzeba działać jak Noe, który zaczął budować arkę, zanim zaczęło padać. Myśląc o Kościele, nieraz zastanawiam się, skąd może przyjść atak. Okazuje się, że stosunkowo łatwo to przewidzieć. Jest kilka tematów, na okoliczność których trzeba być przygotowanym. Będą to najczęściej sprawy obyczajowe księży, jakieś nadużycia, czasem nieuczciwość w finansach. W sumie dość wąski repertuar.

Może i tak, ale są to sprawy, które bardzo dzielą i wywołują wiele skrajnych emocji. Czy mając tę wiedzę, nie ma trudności w zajęciu stanowiska wobec każdej ze stron kryzysowej sytuacji?

– Słusznie pani spostrzegła, że w sytuacji kryzysowej występuje kilka stron. Media najczęściej rozgrywają to po szekspirowsku – jest dobry, zły i ofiara. I w tym potrójnym planie trzeba się odnaleźć. Przyznam się, że jako człowiek, któremu bliska jest filozofia, bardziej stawiałem na wiedzę i obiektywną prawdę, nie doceniając emocji. A tymczasem te ostatnie są bardzo ważne, bo nakręcają cały dramat. Czasem od jednej wypowiedzi czy powstrzymania się od działań zależy rola, jaką nam media przydzielą. Taki cel miało choćby pytanie zadane mi przez dziennikarkę stacji telewizyjnej, która dopytywała się, czy Kościół łowicki udzielił pomocy ofiarom molestowania, o które podejrzewany jest jeden z księży. Wtedy mnie to trochę zaskoczyło. Dziś nie mam wątpliwości, że w sytuacji kryzysowej koniecznie trzeba zająć pozycję jak najbliżej ofiary. Tylko na tym miejscu można wygrać.

No dobrze, ale co zrobić w przypadku pseudoofiar? Zdarzają się przecież sytuacje pomówień.

– Owszem, zdarzają się. Ale zawsze należy kierować się złotą zasadą – jak najbliżej ofiary. Kiedy sprawa trafia do sądu i huczy w mediach, raczej nie jest ona całkiem bezpodstawna. Ale nawet gdyby w końcu okazało się, że jest to tylko pomówienie, nasza zasada zachowuje ważność – ofiarą staje się teraz osoba pomówiona. W sytuacjach szczególnie trudnych, jak molestowanie, jasne są też wskazania Stolicy Apostolskiej, która nakazuje natychmiast taką osobę odsunąć od sprawowanej funkcji. I są to działania chroniące także oskarżanego. A udzielając wsparcia pseudoofierze, która kłamała, nic nie tracimy. Bojąc się ataku, nie wolno nam tracić wrażliwości na ofiary.

Twarda to mowa. I to wszystko w trosce o to, by sól nie straciła smaku. Proszę na koniec powiedzieć, jak w takim razie należy reagować, gdy mleko już się rozlało?

– Jest na to skuteczna recepta pięciu „P” mówiąca, co należy zrobić. Czyli: przeprosić, przyznać się, przeciwdziałać, poprawić i powetować. Jeżeli sprawa jest ewidentna, należy wyrazić ubolewanie i przeprosić. Na nic się zda mataczenie i udawanie, że nic się nie stało. Następnie uczynić wszystko, co możliwe, by takie sytuacje w przyszłości się nie zdarzały. Wreszcie powetować, czyli stanąć blisko ofiary. Ale tak sobie myślę, że te pięć słów ma jeden wspólny mianownik – prawdę. Bez stanięcia w prawdzie nie rozwiąże się żadnego kryzysu, bo i on może być szansą, że czegoś ważnego się nauczymy.