Jezus po kolędzie

ks. Rafał Starkowicz; GN 2/2013 Gdańsk

publikacja 13.01.2013 06:41

- Te odwiedziny dla nas, duszpasterzy, są sporym wyzwaniem - mówi ks. Mirosław Paracki, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki w Gdańsku-Oliwie. - Przyjmują nas bowiem nie tylko ludzie, którzy regularnie uczęszczają do kościoła – dodaje.

Przygotowanie do kolędy to nie tylko krzyż i świece. To nade wszystko otwartość na spotkanie ks. Rafał Starkowicz Przygotowanie do kolędy to nie tylko krzyż i świece. To nade wszystko otwartość na spotkanie

Od kilku lat na przełomie roku hitem internetu stają się kabaretowe skecze, które wyśmiewają ten zakorzeniony w polskim Kościele zwyczaj. Temat jest bliski i znany. Po Bożym Narodzeniu we wszystkich parafiach, zarówno w małych zagubionych gdzieś daleko wioskach, jak i w aglomeracjach miejskich, pojawiają się księża, którzy w towarzystwie ministrantów udają się do katolickich domów. Jakub jest uczniem trzeciej klasy technikum. Wspomina, jak rok temu na religii zapytał księdza o taki kabaretowy skecz. – No nieźle tego księdza tam przedstawili – powiedział. A ksiądz zamyślił się chwilę i odrzekł: – Myślę, że ci katolicy, do których przyszedł, zostali przedstawieni jeszcze gorzej. Dzisiaj, przypominając tę rozmowę, Jakub twierdzi, że te słowa zapadły mu głęboko w pamięć. – Przyzwyczailiśmy się do tego, że Kościół to księża. A przecież jesteśmy wspólnotą – mówi. – Rzeczywiście to było szyderstwo z nas wszystkich – mówi na koniec.

Oczekiwania

– Każdy człowiek to inny świat. W kolędzie chodzi o to, by spotkać się z człowiekiem. By tego człowieka uszanować, niezależnie od tego, jakie ma na swoim sumieniu błędy. Potrzeba, aby ksiądz przyszedł do człowieka nie jako ten, który rozlicza czy ocenia, ale jako brat w Chrystusie. Ktoś, kto z miłością i taktem wskaże drogę – mówi ks. Andrzej, wikariusz z kilkunastoletnim stażem. – Ludzie, do których się udajemy z kolędą, są różni. Mają różne problemy. Jedni żyją w związkach niesakramentalnych, inni zmagają się z uzależnieniami, jeszcze inni cierpią niedostatek. To wszystko trzeba umieć dostrzec i starać się temu zaradzić. Są też tacy, którzy chorują na tzw. katolicką porządność. Z tymi rozmowy wydają się najtrudniejsze. Nie obrażając nikogo, to trochę jak z faryzeuszami. To byli bardzo porządni ludzie. Płacili daniny, zachowywali posty. Problem był tylko w tym, że pokładali nadzieję w swojej sprawiedliwości. Nie dostrzegali swoich grzechów. Doskonale natomiast potrafili rozpoznać i nazwać grzechy innych. I to blokowało im dostęp do bożej łaski – kontynuuje. – Duszpasterz musi być w tym spotkaniu wrażliwy i gotowy do pomocy. Musi jednak pamiętać, że sam Jezus dawał ludziom możliwość wyboru. Nikogo nie zbawimy na siłę – dodaje.

Tak, jak różni są ludzie, tak też różne są ich oczekiwania względem wizyty duszpasterskiej. Ważne jednak, aby te oczekiwania były. Kiedy bowiem w relacji brak już emocji i wzajemnych oczekiwań, staje się ona martwa, wręcz niemożliwa do odbudowania. – Czas kolędy to moment na indywidualne spotkanie z księdzem. Na rozmowę, bez obecności innych ludzi – mówi Monika, studentka piątego roku jednej z trójmiejskich uczelni. – To spotkanie daje taką przestrzeń, jakiej nie można znaleźć w kościele. W zakrystii są zwykle inni ludzie, księża mają przeróżne zajęcia. A myślę, że swojego duszpasterza warto poznać. Nie tylko od strony wygłaszanych kazań – tłumaczy. – Kolęda to też chwila na rozmowę o przeróżnych zagadnieniach, na których wyjaśnianie nie ma czasu w kościele. Maciej jest przedsiębiorcą, ojcem kilkorga dzieci. – Doskonale znam swoją parafię. Staram się angażować w jej działania – mówi. – Stąd kolęda nie jest dla mnie spotkaniem z czymś nieznanym. Jeżeli chodzi o jej istotę, to po pierwsze dla mnie stanowi ją wspólna modlitwa z kapłanem i błogosławieństwo domu. Na kolędzie chciałbym z księdzem porozmawiać o problemach parafii. O jej działaniach. Także o sprawach finansowych. Czyli o tym, co konkretnie robimy. Ile do parafialnej kasy wpływa, ile potrzeba, aby wszystko się mogło „zapiąć”. Wiem, że na początku roku w kościołach odczytywane są sprawozdania, ale muszę powiedzieć, że po wysłuchaniu kilku danych statystycznych zwyczajnie się wyłączam. A chciałbym to wiedzieć. Nie dlatego, by kogokolwiek rozliczać, ale aby po prostu mieć rozeznanie.

Ewangelia to nie moralizatorstwo

Anna i Tadeusz są po sześćdziesiątce.– Nasze doświadczenia z kolędą są różne. Przez lata nie lubiliśmy kolędy – wyznaje Anna. – Mieliśmy dość skomplikowaną sytuację rodzinną. Przez wiele lat żyliśmy w związku niesakramentalnym i każdą kolędę poprzedzał lęk i niepokój. Czy znowu ksiądz będzie się pytał, kiedy weźmiemy ślub. Jak nas potraktuje. A bywało z tym różnie – mówi zamyślony Tadeusz. – Aż pewnego razu przyszedł do nas kapłan, który już w pierwszej chwili skruszył wszelkie dzielące nas lody. Poczuliśmy się szanowani. Czuliśmy, że jest tu po to, by nam pomóc. Że widzi nasz problem. Nie poucza, nie moralizuje. Wtedy już od dłuższego czasu doskwierał nam brak możliwości przyjmowania Komunii świętej. Po długiej rozmowie okazało się, że formalne problemy wyolbrzymialiśmy. Obiecał pomoc. I kiedy przyszliśmy do niego w jakiś miesiąc po kolędzie, przeprowadził nas przez formalności i doprowadził do małżeństwa – opowiada Tadeusz. – Mimo że ten ksiądz dawno już odszedł z naszej parafii, zawsze możemy na niego liczyć. Stał się naszym powiernikiem, duszpasterzem i przyjacielem. A kolęda? Ona dzisiaj jest dla nas prawdziwą radością – dodaje pani Anna.

U bezdomnych w piwnicy

– Kiedy ewangelizowaliśmy na głównym deptaku naszego osiedla – wspomina Gosia ze wspólnoty neokatechumenalnej – podeszłam do stojącego pod sklepem bezdomnego. Wcześniej przez chwilę się wahałam. Nie wiedziałam, jaka będzie jego reakcja. Ale kiedy zaczęłam mówić mu o Jezusie, on mi przerwał. Powiedział, że tak jak może stara się dbać o swoje życie duchowe. „Mieszkamy z kolegami w piwnicy tego wielkiego bloku. Wie pani, jak zdrowie pozwala, to jestem w kościele” – mówił. „Tam, u siebie w piwnicy, przyjmowaliśmy nawet kolędę. Był tu kiedyś taki ksiądz, co do nas przychodził. I powiem pani, że zostawał długo, dzielił się opłatkiem. Czuliśmy się wtedy tak jak wszyscy inni ludzie. Nic tego nie zastąpi” – relacjonuje Gosia.

Szkodliwe stereotypy

– Człowiek potrzebuje Boga. Czasem jednak, gdy ludzie żyją niezgodnie z nauczaniem Ewangelii, kiedy są na bakier z Kościołem, szukają dla siebie jakiegoś usprawiedliwienia. Stąd kpiny i próby ośmieszenia Kościoła – mówi ks. Mirosław Paracki. – Lekarstwem na problemy jest to, żeby każdego zobaczyć jako człowieka. Myślę, że obojętnie jaka jest postawa wobec Kościoła tych ludzi, to już sama ich obecność na kolędzie jest wielką wartością. Daje możliwość nawiązania więzi. Czasami po latach przychodzą ludzie, którzy mówią: „pamiętam spotkanie z księdzem na kolędzie. To mi tak bardzo pomogło”. Modlitwa, błogosławieństwo domu, rozmowa o sprawach odwiedzanych wiernych i życiu parafii stanowią sedno wizyty duszpasterskiej. Wierni zapewne nie oczekują od odwiedzającego ich kapłana, aby znał się na wszystkim. Pragną jednak tego, aby poświęcił im swój czas i uwagę. Aby ich dom nie był krótkim przystankiem w maratońskim biegu.

W Bożym planie zbawienia nie ma lepszych i gorszych. Wszyscy są tak samo ważni. Oczekują więc tego samego szacunku, jakim napotkanych na drogach Judei i Galilei obdarowywał Jezus. Nie zmienią tego pragnienia nieprzychylne komentarze ani coraz częstsze kpiny. – Kolędowanie, które obecnie trwa w parafiach, to nade wszystko wspólne spotkanie przy Panu Bogu. To modlitwa i błogosławieństwo dla tych, do których idziemy. To także takie spotkanie we wspólnocie Kościoła, którą tworzymy. Możemy porozmawiać o życiu Kościoła, ale także o życiu rodziny. Jest wiele pytań które ludzie stawiają. Dlatego możemy w wielu sprawach pomóc. Nie tylko w tych sakramentalnych. Także w tych, które dotyczą wspólnot, w których wierni mieszkają – mówi ks. Paracki.