Już znam imię swojego Boga

Agnieszka Napiórkowska; GN 1/2013 Łowicz

publikacja 11.01.2013 07:00

O Jezusie łapiącym auto w przepaści, silnej wierze i Mamie z Częstochowy z Karolem Spansą rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

 Karol Spansa całą ufność pokłada w Bogu, Który Jest Agnieszka Napiórkowska Karol Spansa całą ufność pokłada w Bogu, Który Jest

Agnieszka Napiórkowska: Zanim przyjąłeś chrzest, byłeś gorliwym muzułmaninem. Wtedy Allach był dla Ciebie tak samo ważny, jak dziś Jezus?

Karol Spansa: – Zawsze Bóg był dla mnie najważniejszą osobą. Kiedy byłem muzułmaninem, mój Bóg nie miał imienia. Niektórzy mieli mi za złe, że nie nazywałem go Allachem. Na pytania o wiarę, zawsze odpowiadałem, że wierzę w Boga, Który Jest. Dziś wiem, że mój Bóg Jezus Chrystus już wtedy nade mną czuwał i mnie prowadził. Jako muzułmanin byłem praktykujący, mimo że moi rodzice nie byli gorliwi w wyznawaniu wiary.

Z tego, co wiem, przez pierwsze lata nie mieszkałeś z rodzicami. Wychowywali Cię dziadkowie.

– Tak, to prawda. Mieszkając w Kosowie, zgodnie z naszym prawem, rodziny nie mogły mieć więcej niż trójkę dzieci. A ja urodziłem się razem z moim bratem bliźniakiem. Żeby państwo się o tym nie dowiedziało, moja mama, która była Turczynką, odesłała nas do dziadków w Istambule. Tam wychowywaliśmy się do 10. roku życia. W lutym 1974 r. wróciłem do kraju. W drodze powrotnej całą naszą grupę umieszczono w szkole. Dali nam tam jakieś batoniki, po zjedzeniu których 30 dzieci zmarło. Był wśród nich też Zeki, mój brat bliźniak. Do domu dotarłem sam.

Jak sobie radziłeś? Nie miałeś żalu do rodziców, że cię zostawili?

– Ooo, miałem, i to jaki! Dla mnie byli obcymi ludźmi. Jedyną osobą, która mnie w pełni rozumiała, był mój zmarły brat. Wracając do kraju, nie znałem języka albańskiego. Z dnia na dzień musiałem wydorośleć. W szkole, widząc, że Albańczycy są bardzo porywczy, zdecydowałem, że będę się uczył w klasie serbsko-chorwackiej. Za taką decyzję dostałem od ojca lanie. Ale postawiłem na swoim. Po albańsku rozmawiałem w domu. Mimo że moi rodzice nie oczekiwali tego ode mnie, byłem gorliwym muzułmaninem. W każdy piątek szedłem 30 km do meczetu i tego samego dnia wracałem. Rygorystycznie przestrzegałem też 30-dniowego postu. Modlitwa pomagała mi stawać się coraz lepszym. Ciągle była jednak we mnie zadra, zwłaszcza w stosunku do mamy. Wybaczyłem jej, dopiero będąc w Polsce, kiedy zrozumiałem, że postąpiła tak, by nas ratować.

Zanim opuściłeś na dobre swoją ojczyznę, miałeś ciężki wypadek samochodowy. Wtedy po raz pierwszy poznałeś Jezusa Miłosiernego?

– Poznałem Go później. W czasie wypadku Go tylko zobaczyłem. Spadając samochodem w przepaść, widziałem postać, która tuż nad ziemią chwyciła moje auto. Nie wiedziałem, kto to był. Dopiero w Skierniewicach, widząc obraz Jezusa Miłosiernego, rozpoznałem Go. Od tej pory byłem już przez Niego prowadzony. Co ciekawe, kiedy ratownicy dotarli do wraku samochodu, wzięli mnie za Polaka, bo słowa, które mamrotałem, brzmiały po polsku. Potem, kiedy jako osoba niepełnosprawna dostałem wezwanie do wojska, by nie brać udziału w wojnie, uciekłem z kraju. Po 33 dniach, 16 października 1992 r., dotarłem do Polski. Uciekając przez różne kraje, nie czułem się w nich dobrze. Dopiero tu poczułem, że to jest moje miejsce.

Jak wyglądały Twoje pierwsze miesiące w Polsce? I jak to się stało, że zostałeś chrześcijaninem?

– Pan tak chciał. Ale nie od razu przyjąłem chrzest. Przez dwa pierwsze lata bardzo chorowałem. W międzyczasie dojechała do mnie moja koleżanka. Zamieszkaliśmy razem. Najpierw wynajmowaliśmy mieszkanie. W dniu, w którym okazało się, że nie mamy gdzie mieszkać, dowiedzieliśmy się także, że Ania spodziewa się dziecka i musi leżeć w szpitalu. Cieszyłem się, bo przynajmniej ona miała gdzie się zatrzymać. Mimo że było nam bardzo ciężko, nie mieliśmy pieniędzy, ciągle spotykaliśmy ludzi gotowych nam pomóc. Przez sąsiadkę poznaliśmy państwa Olszewskich, którzy pozwolili nam zamieszkać w mieszkaniu ich matki. Szpital zgłosił nas do opieki społecznej.

Można powiedzieć, że życie zaczęło się Wam prostować. Widząc to, postanowiłeś się ochrzcić?

– Zanim sam przyjąłem chrzest, najpierw ochrzciłem naszą córkę. Moja żona tak się tym zdenerwowała, że przestała się do mnie odzywać. Milczała kilka miesięcy. Nie wiedziałem, co robić. Jeden z księży poradził mi, bym poszedł na pielgrzymkę do Miedniewic, twierdząc, że Matka Boża Świętorodzinna mi pomoże. Wychodząc, zostawiłem Anię z zalanym przez sąsiadów mieszkaniem. Idąc w pielgrzymce o kulach, do krwi pościerałem ręce. Po modlitwie przed obrazem poczułem ciepło. Kiedy sąsiedzi dowiedzieli się, że jestem na pielgrzymce, uznali, że muszę być dobrym człowiekiem. Nie dość, że pomogli Ani w sprzątaniu, to razem z nią wyszli po mnie. Jak ich wszystkich zobaczyłem, rozpłakałem się jak dziecko. Potem poszedłem do Częstochowy. Razem z Anią zaczęliśmy chodzić do kościoła, związaliśmy się ze wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym. Po pielgrzymce do Miedniewic nie umiałem się już modlić jak muzułmanin. I dopiero wtedy postanowiłem się ochrzcić.

Pamiętam, że na tę uroczystość zaprosiłeś niemal całe miasto.

– Nie tylko miasto, ale i ludzi z pielgrzymki, ze szpitali, w których leżałem. Każdej spotkanej osobie o tym mówiłem, prosząc, by razem ze mną wtedy się modliła. Chrzest przyjęliśmy 16 czerwca 1996 r. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Po nim przez cały tydzień nie zdejmowałem alby, nawet idąc po zakupy. W październiku wzięliśmy ślub kościelny.

Od tamtego czasu każdego dnia jesteś na Mszy św. i przyjmujesz Komunię, trzy razy w tygodniu pościsz o chlebie i wodzie i bez przerwy się modlisz. Nie spotykają Cię z tego powodu przykrości?

– Czasem ludzie się dziwią i mówią, że jestem szalony. Zawsze wtedy im przytakuję (śmiech). Ufam na maksa. Bóg jest dla mnie najważniejszy. Dzień zaczynam od Komunii św., to jest mój pierwszy posiłek. Potem ciągle z Nim rozmawiam. Głównie dziękuję. Wiem, że od Niego wszystko dostałem. Niczego nie potrafię Mu odmówić. Nawet za cenę utraty pracy, przyjaciół. Każdą decyzję podejmuję na kolanach. I wiesz co? Nawet, gdy jest mi ciężko, gdy przychodzą choroby, jestem szczęśliwy i spokojny.

Czy Rok Wiary jest dla Ciebie czasem wyjątkowym?

– Dla mnie wiara jest wielkim darem, którego mi Bóg udzielił. Jako muzułmanin wiele rzeczy robiłem z powinności. Teraz robię to, bo spotkałem i pokochałem żywego Boga, który troszczy się o wszystko. O pracę, jedzenie, ubranie. Ale – co najważniejsze – dzięki wierze mam rodzinę. I nie mam tu na myśli tylko żony i dzieci. Ale mojego Ojca i Maryję. Zawsze, jak ktoś mówi, że jedzie do Częstochowy, proszę go, by odwiedził moją Mamę. Ludzie czasem mówią: „Ale ja nie znam jej adresu. Nie wiem, gdzie ona mieszka”. Zawsze wtedy się śmieję, mówiąc: „Jakiś ty głupi! Jak to nie wiesz?! Ona jest na Jasnej Górze”. Mając taką Rodzinę, wiem, że nic złego nie może mi się stać. A Rok Wiary? To wyjątkowy czas, by kochać... jeszcze bardziej.