Ślonzoki pokonali nawet Baumgartnera

Jan Drzymała

Wyczyn himalalistów: Adama Bieleckiego i Janusza Gołąba został uznany za największe osiągnięcie sportowe 2012 roku przez amerykański serwis ExplorersWeb.

Ślonzoki pokonali nawet Baumgartnera

 

Brawa dla polskich himalaistów! Adam Bielecki i Janusz Gołąb, którzy w ubiegłym roku jako pierwsi stanęli zimą na szczycie Gasherbruma I (8068 m. n.p.m.), zostali uhonorowani przez renomowany amerykański serwis ExplorersWeb. Ich wyczyn został uznany za największe osiągnięcie w sportach ekstremalnych ubiegłego roku. Pokonali nawet Baumgartnera, który skoczył na spadochronie z 30 kilometrów.

Bardzo cieszę się z tego wyróżnienia z kilku powodów. Pierwszy: po średnio udanych startach Polaków na największych imprezach sportowych 2012 roku jak Euro czy Igrzyska Olimpijskie w Londynie, nagroda dla Bieleckiego i Gołąba jest jak światełko w ciemności.

Jak dla mnie, byłoby super, gdyby wreszcie w Polsce więcej się mówiło o sportach mniej popularnych, a nie tylko w kółko piłka i skoki narciarskie. (Tak, tak, wiem, że przesadzam)

Himalaiści z Górnego Śląska pokazali, że można osiągać prawdziwe sukcesy, a nie tylko karmić kibiców nadzieją na sukces... a potem wychodzi jak zwykle. Ale zostawmy już biednych (?) piłkarzy.

Inny powód, dla którego warto polskich himalaistów docenić, jest taki, że na ich sukces składa się także cała wspaniała tradycja polskiego himalaizmu – przede wszystkim zimowego. Idea Andrzeja Zawady, która zaowocowała pierwszym zimowym wejściem na Everest w 1980 roku żyje nadal i jest kontynuowana przez kolejnych śmiałków.

Nagradzając Bieleckeigo i Gołąba, Amerykanie może nawet bezwiednie, uczcili wszystkich tych, którzy wiele zrobili dla polskiego himalaizmu, a nawet oddali życie. Wśród nich są chociażby Tadeusz Piotrowski, który jako pierwszy z Zawadą ruszył zimą w góry wysokie i zdobył Noszak w 1973 roku. Zginął w 1986 roku na K2. Jerzy Kukuczka – jeden z najwybitniejszych himalaistów świata. Zdobył wszystkie ośmiotysięczniki. Był drugi po Reinholdzie Messnerze, ale zajęło mu to znacznie mniej czasu. Wchodził też w lepszym stylu, często nowymi drogami albo bez tlenu. Odpadł na południowej ścianie Lhotse w 1989 roku. Wanda Rutkiewicz – niebywale twarda baba, której w górach nie dorównywał niejeden kolega. Wielu jej za to zwyczajnie nie lubiło, a i ona sama miała dość trudny charakter. Jako pierwsza Europejka stanęła na szczycie Everestu dokładnie tego samego dnia, kiedy Jan Paweł II został papieżem. Koniecznie trzeba też wspomnieć o Krzysztofie Wielickim, który wraz z Leszkiem Cichym stanął na szczycie Everestu zimą 1980 roku. Pierwszy był też zimą na Lhotse i na Kanczendzondze.

Wielicki wkrótce ruszy po kolejny ośmiotysięcznik dotąd zimą niezdobyty – Broad Peak. Był już na tej górze. Zdobył ją w ciągu jednego dnia! Miejmy nadzieję, że ta najbliższa próba również skończy się wielkim sukcesem.

Trzymam kciuki, a Bieleckiemu i Gołąbowi jeszcze raz gratuluję. Szczerze polecam też każdemu bliższe poznanie historii polskiego himalaizmu, ponieważ to coś znacznie więcej niż tylko sport. To długa, żmudna droga przez niezwykłe przeciwności, zmaganie się z samym sobą, ale też opowieść o poszukiwaniu wolności w czasach, w których Polakom naprawdę jej brakowało. Cała ta romantyczna przeszłość stoi za tą nagrodą, ponieważ zarówno Artur Hajzer, który kierował wyprawą na Gasherbruma, jak również Krzysztof Wielicki, który ruszy na Broad Peak, w tej historii uczestniczyli, tworzyli ją. Przypomnę tylko jeszcze, że Hajzer przecież z Jerzym Kukuczą wspinał się w Himalajach, zdobył z nim m.in. zimą Annapurnę (1987) i Sziszapangmę – nową drogą.

Jakby tak zliczyć, na jaką wysokość weszli Polacy przez te wszystkie lata i gdyby dodać, wysokość, z jakiej potem musieli w jednym kawałku zejść, wyszło by dużo, dużo więcej niż 30 kilometrów Baumgartnera. Zatem można się zgodzić, że nagroda w stu procentach zasłużona.