Klerycy na krańcach świata

Ks. Zbigniew Wielgosz; GN 50/2012 Tarnów

publikacja 05.01.2013 06:22

Ukazał się kolejny film i kalendarz opisujący ich misyjne staże. Czy tylko ciekawość gnała ich na odległe kontynenty?

W jednej z boliwijskich wiosek zdjęcia OGNISKO MISYJNE WSD W jednej z boliwijskich wiosek

W kadrach dokumentu i na kartach kalendarza zatrzymał się czas minionych wypraw, pozwalając wrócić do barw i ludzi spotkanych kilka tysięcy kilometrów stąd.

Internet i obozy

Igor Mutruk, Dariusz Pawłowski, Paweł Krawczyk i Mateusz Surma poznawali Kościół w Kazachstanie przez pryzmat Karagandy i okolic. Porządkowali stronę internetową diecezji, pomagali też w przygotowaniu liturgii w katedrze. – Byłem również animatorem na obozie dla dzieci i młodzieży, które przyjechały na wypoczynek do Karagandy – mówi Igor. Łagier, czyli obóz, coś na wzór oazy, prowadził jako animator także Paweł. Jednak najważniejszym doświadczeniem okazała się obserwacja życia i pracy misjonarzy. – Jeździliśmy z nimi do tak zwanych pasiołków. Raz w tygodniu misjonarze odprawiali tam Mszę św. i spowiadali. Wiadomo, że są to bardzo nieliczne wspólnoty, nieraz kilka osób, starszych pań, choć czasem trafi się jakiś wnuczek – to wywiezieni Polacy lub ich dzieci. W samej Karagandzie jest 300 katolików, a miasto ma 600 tys. mieszkańców. Bardzo mało jest rdzennych Kazachów katolików – opowiada Dariusz. Klerycy też pomagali przy skręcaniu mebli i ustawianiu ich w centrum duszpasterskim czy w porządkowaniu budynku seminarium duchownego, w którym jest 15 kleryków dla całej Azji Środkowej. Cotygodniowym zajęciem było mycie zakurzonych misjonarskich samochodów, zdarzała się też praca przy zmywaniu naczyń. – Odczuliśmy, że jest tam wielka potrzeba księży, bo wspólnoty są za bardzo od siebie oddalone, nawet o paręset kilometrów. Więc taki misjonarz nie może być wszędzie. Wielka jest też przestrzeń ubóstwa, patologii w rodzinach. W Kazachstanie państwo jest bogate, ale obywatele nie – podkreślają zgodnie. Ciekowość czy chęć misji? – Jedno i drugie. Jako klerycy przygotowujemy się do tego, żeby ewangelizować nie tylko w diecezji, ale na całym świecie. Mieliśmy szansę zobaczyć, jak wygląda Kościół w Kazachstanie, jak tam jest głoszony Chrystus, czegoś się nauczyć, zobaczyć i pomóc. Pojechaliśmy tam z jakąś wizją pracy na misjach. Po powrocie już się nie domyślamy, bo wiemy, jak ona wygląda – tak z grubsza – dodają.

Woda z Matką Bożą

Do Nowego Świata, ściślej do Boliwii, wybrali się Marek Sacha i Norbert Sadko. – Nasza wyprawa trwała symboliczne 33 dni. Byliśmy z ks. Dariuszem Królem z Żabna. Pierwszy raz pojechaliśmy na staż misyjny – mówi Marek. Uderzyła ich inność świata, w którym trzeba mieć dużo wrażliwości i otwarcia się na ludzi, kulturę, otoczenie, klimat, przyrodę. Dziwili się śmieciom wyrzucanym z samochodów lub domów wprost na ulicę. – Na Mszy św. uderzyło nas przywiązanie ludzi do wody święconej. Bardzo się nią kropią, obmywają, matki namaszczają dzieci, młodzież się nią nawet oblewa. Ludzie chętnie zabierają ze sobą wodę święconą do domów w butelkach po napojach. Drugim mocnym wrażeniem jest doświadczenie ich kultu Matki Bożej. Jest on mocniejszy niż kult Eucharystii. Obok figury MB nigdy nie przejdą obojętnie, dotkną szat, przeżegnają się, staną, pomodlą się. I wreszcie przede wszystkim śpiew, piękny, głośny, z udziałem różnych instrumentów. To mają opracowane perfekcyjnie – dodaje Norbert. Klerycy mają też w pamięci misje w misji, kiedy razem z misjonarzem odwiedzali kolejne wioski, gdzie po Mszy św. obowiązkowa jest gra w piłkę nożną. Trochę pracowali fizycznie, malując ściany. Różnica między ciekawością a zapałem misyjnym? – W normie. Cieszymy się, że mogliśmy zweryfikować swoje wyobrażenia, aby też potem o tym opowiadać podczas spotkań ewangelizacyjnych. Wielkie przeżycie duchowe. Namacalne doświadczenie wiary ludzi, którzy pragną kontaktu z Chrystusem, i ogromna potrzeba księży, wyrażana nieraz ze łzą w oku – zwierzają się obydwaj.

Muchy na sztućcach

Smak Afryki czują jeszcze Dariusz Majka i Oskar Leśniak. Pierwsze trzy tygodnie spędzili w Czadzie, następne trzy w RCA. – Zupełnie inny klimat, gorąco! Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić, do wszędobylskiego kurzu i much, które siadają na kubkach, talerzach, sztućcach, jedzeniu. Do zapachu też, zwłaszcza z płynących ulicą nieczystości, do śmieci – mówi Dariusz. W Czadzie poznawali ludzi, odwiedzając ich domy, wizytowali misjonarzy, robili z nimi wywiady. Zauważyli, że ludzie żyją skromnie, ubogo, ale nigdzie indziej nie widzieli tylu kolorów, jak podczas Eucharystii, kiedy każdy stara się wyglądać odświętnie. Dziwiły ich taniec i radość przeżywania modlitwy. – Msza niedzielna trwa bardzo długo, nieraz dwie godziny, a mimo to ludzie nie wychodzą przed błogosławieństwem! – podkreśla Dariusz. Ewenementem okazały się dla kleryków grupy liturgiczne, które przygotowują czytania i śpiew. Ale i sami zaskakiwali ludzi, chociażby nowinkami technicznymi. – W RCA braliśmy udział w trzech wyprawach ewangelizacyjnych, zwanych „Sektor rzeka”, „sektor droga” i „sektor las”. Do wiosek nad rzeką płynęliśmy pirogą, do tych przy drodze i w lesie – samochodem. Zabieraliśmy ze sobą mnóstwo sprzętu: wzmacniacze, komputery, projektory. Wszędzie była najpierw Msza św., potem ewangelizacja przez wyświetlanie filmów o Jezusie i Matce Bożej – opowiada Oskar. Klerycy przyznają, że nie trzeba biegać za Afrykanami. Oni sami przychodzą, nieraz z bardzo daleka. – Pobożność jest bardzo widoczna, ludzie chcą się modlić. Nawet na ubraniach noszą podobizny Jezusa czy Matki Bożej – dodają obydwaj. W ich podróży nie zabrakło wizyty w szpitalu w Bagandou, prowadzonym przez naszą diecezję, gdzie mieli okazję odmalować ściany korytarza, sal i elewację. A wszędzie spotykali się z życzliwością, wyrażająca się w ofiarowanych darach. – Nawet kura się czasem trafiła – śmieje się Dariusz. Na razie nie myślą o wyjeździe na misje. Przed nimi jeszcze trzy lata do święceń. Ale kto wie, może młodzieńcza ciekawość zamieni się już tylko w pragnienie ewangelizacji?