Znaki odczytane

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 50/2012 Świdnica

publikacja 28.12.2012 07:00

Nawet gdy wydeptane przez świętych ścieżki wydają się zarastać, wciąż są drogą, którą można przejść.

 Tomasz Ligięza z maszyną do druku holograficznego, której dzisiaj na pewno używałby także św. Maksymilian ks. Roman Tomaszczuk Tomasz Ligięza z maszyną do druku holograficznego, której dzisiaj na pewno używałby także św. Maksymilian

Kiedy Maksymilian Maria Kolbe sprowadzał do drewnianych baraków Niepokalanowa najlepszą w Europie maszynę drukarską, nie przypuszczał, że kilkadziesiąt lat później inny wydawca będzie z podobną dumą uruchamiał w Dzierżoniowie maszynę do druku holograficznego – także unikatową.

Kolbe – fascynacja

Tomek słyszał o błogosławionym wyznawcy – Maksymilianie Marii Kolbe. Ta postać była popularna w okresie jego młodości. Pewnie dlatego, że „Rycerz Niepokalanej”, swego czasu najpoczytniejsze pismo II Rzeczypospolitej (w 1938 r. jego nakład wynosił milion egzemplarzy), wciąż ukazywał się w komunistycznej Polsce i był jednym z nielicznych dostępnych periodyków podejmujących sprawy społeczne i religijne. Informacje o franciszkańskim zakonniku stały się jeszcze bardziej dostępne, gdy wiadomo było, że będzie kanonizowany. Stało się to w roku 1982 i było wielkim świętem, także dla Tomasza Ligięzy. Możliwe, że wtedy właśnie duchowa więź między nim a męczennikiem z Auschwitz stała się na tyle silna i świadoma, że trwa do dnia dzisiejszego.

Nie było więc błysku fascynacji, objawienia postaci czy nagłego zdumienia jej dokonaniami. Była przyjaźń narastająca z upływem lat. Wypróbowana z jednej strony w codzienności młodzieńczego życia, z drugiej, pewnie ważniejszej, pogłębiona kultem Niepokalanej. I jeszcze książka Władysława Kluza pt. „Czterdzieści siedem lat życia”, będąca równolegle opisywanym życiorysem rówieśników, którzy spotkali się w dramatycznych okolicznościach obozu zagłady, ale po dwóch stronach drutów: nr. 16 670 i komendanta – Maksymiliana Kolbego i Rudolfa Hessa.

Niepokalanów – oryginał

Rajmund Kolbe, którego ojciec był z pochodzenia Niemcem, a matka Polką, miał niezwykłe zdolności zarówno duchowe, jak i intelektualne. Fascynowały go nauki ścisłe, przede wszystkim matematyka i fizyka. Podczas swoich studiów w Rzymie złożył w urzędzie patentowym szkic „Eteroplanu”, aparatu umożliwiającego podróż w kosmos – był to projekt pojazdu międzyplanetarnego, opartego na zasadzie trójczłonowej rakiety nośnej. Miał dwa doktoraty: z filozofii i z teologii. A jednak sprawa, której się poświęcił po powrocie do Polski, wszystkie inne zainteresowania odsunęła na plan dalszy. Już w trakcie studiów założył Rycerstwo Niepokalanej, które w roku 1919 przeszczepił na grunt wolnej Polski. To dla członków rycerstwa w 1922 r. rozpoczął wydawanie „Rycerza Niepokalanej” (kończący się rok 2012 jest poświęcony 90. rocznicy wydania pierwszego numeru „Rycerza”). Jako zakonnik dawał się prowadzić Bogu, umiał odczytywać znaki, jakie od Niego otrzymywał. Było to na tyle porywające, że gdy w roku 1927 zakładał Niepokalanów, już po kilku latach mieszkało w nim 700 zakonników, co sprawiało, że był to największy katolicki klasztor na świecie. Zawierzenie się Bogu nie miało tylko charakteru mistycznego – jak np. wtedy, gdy jako chłopiec sięgnął po koronę chwały i koronę męczeństwa, kiedy Maryja miała mu je dać do wyboru. – Potrafił widzieć istotę rzeczy codziennych, nie pozwalał sobie na lekceważenie dyskretnych znaków od Boga – zapewnia Tomasz Ligięza.

Japońska miniaturka

– Przekonałem się o tym m.in. podczas biznesowej wyprawy do Japonii – wspomina dzierżoniowski wydawca. – Wielokrotnie bywałem w Niepokalanowie, więc nie mogłem sobie darować okazji, jaka się nadarzyła, gdy w wolnej chwili mogliśmy odwiedzić Nagasaki, a tam Niepokalanów japoński – dodaje. Wzgórze w dzielnicy Hongochi w roku 1931 uchodziło za nawiedzone. To jednak nie zrażało Maksymiliana, który uparł się, że właśnie tam chce założyć klasztor (dzięki temu ocalał podczas wybuchu bomby atomowej). Swoją decyzją zaskoczył miejscowego biskupa, który podarował mu ziemię pod nowe dzieło niedaleko katedry. Maksymilian jednak miał kilka powodów, by zrezygnować z przyjęcia darowizny. Po pierwsze miał wizję, że w tym miejscu wybuchnie kiedyś ognista kula (tak się stało w roku 1945, gdy 500 m od katedry zdetonowana została bomba plutonowa). Po drugie wzgórze, które wybrał, okazało się pradawnym miejscem chrześcijańskiego kultu, co potwierdziło znalezisko: stary krzyż – znak od Boga, w którym miejscu ma stanąć klasztorny kościół. Po trzecie, tam też biło cudowne źródełko, podobne do tego w Lourdes (Matka Boża z Lourdes była patronką misyjnej wyprawy na Daleki Wschód). – Kiedy odwiedziliśmy klasztor, właśnie przy tym źródle spotkaliśmy Japończyka, który opowiedział o tym, jak został uzdrowiony dzięki wierze w niezwykłą łaskę związaną z tą wodą – mówi Tomasz, sięgając po zdjęcie, na którym Japończyk modli się przy źródełku, a obok niego stoją butelki z zapasem cudownej wody. – To, co nas jednak powaliło z nóg, to rozmach dzieła. Zazwyczaj gdy coś jest repliką, to jest mniejsze i skromniejsze. W tym wypadku jest inaczej. Cały kompleks zajmuje wielką powierzchnię i znajdują się w nim m.in. kościół, centrum katolickie z drukarnią, niższe seminarium duchowne oraz franciszkańska szkoła – opowiada.

Życie i śmierć

– Wizyta w Japonii była dla mnie wielką łaską – zapewnia Tomasz Ligięza. – Chcę tam wrócić, bo jako Polak czuję się tam u siebie. Japońscy zakonnicy z ogromnym pietyzmem troszczą się o pamięć o św. Maksymilianie, mają także bardzo ciepły stosunek do Polski. Ze wzruszeniem przyjąłem fakt, że akurat podczas naszego pobytu miał miejsce pogrzeb prawie stuletniej pani Agaty Harue, kobiety, która była gospodynią u franciszkanów, gdy ci pojawili się z Maksymilianem w Nagasaki w roku 1931. Jako Polacy wiedzieliśmy, że nasza obecność na tym nabożeństwie jest wymownym znakiem Opatrzności Bożej, znakiem czytelnym dla wszystkich zebranych – dodaje. Kustoszem miejsca jest br. Tomasz Ozaki Tagawa. Jego niezwykła historia jest także kanwą komiksu. Typowa dla japońskiej kultury sztuka mangi (komiksu) jest tak rozpowszechniona, że właściwie całkowicie dominuje na rynku wydawniczym. Manga nie jest przeznaczona, jak w naszej kulturze, dla dzieci i młodzieży. Wprost przeciwnie. Czytają ją naprawdę wszyscy. – Gdy sięgnąłem po ten komiks, nie potrafiłem oczywiście przeczytać ani jednego słowa po japońsku, jednak rysunki przemówiły do mnie. Kiedy po powrocie okazało się, że zainteresowanie historią u moich dzieci jest ogromne, a ja nie mogę odpowiedzieć na ich prośbę: „Tato poczytaj nam!”, postanowiłem temu zaradzić – wprowadza w niecodzienną historię „Spalonego różańca”.

Mistrzowska kreska mangi

Urodził się w roku 1928 w katolickiej rodzinie. W 1945 r. – choć znajdował się w centrum wybuchu – jako jedyny ze swoich krewnych przeżył wybuch bomby atomowej. Dwa miesiące później wstąpił do Niższego Seminarium Duchownego w Nagasaki. Po studiach uniwersyteckich przez 13 lat był redaktorem japońskiego „Rycerza Niepokalanej”, 6 lat zarządzał franciszkańskimi szkołami (podstawową i średnią), a teraz trzyma pieczę nad Muzeum św. Maksymiliana w Nagasaki. To krótki życiorys br. Tomasza Ozaki Tagawy, opisany w komiksie pt. „Spalony różaniec”. A jest w tej historii wszystko: zarówno bohaterstwo, jak i tchórzostwo, jest świętość i podłość, rozpacz i nadzieja, cnota i grzech. – Kiedy wróciłem do Polski i przekonałem się, że ta historia jest tak bardzo porywająca, postanowiłem wydać „Spalony różaniec” po polsku – mówi Tomasz Ligięza. Okazało się to jednak karkołomnym przedsięwzięciem. Przede wszystkim z powodu różnicy języka i kultur. Ostatecznie znaleziono człowieka, którzy podjął się przetłumaczenia tekstu. – Jednak jego praca wymagała dużego nakładu pracy korektorskiej i stylistycznej, poszukiwania polskich odpowiedników niektórych zwrotów, np. po japońsku nie mówi się o ciszy „jak makiem zasiał”, ale „jak uderzyć w wodę” – wyjaśnia. Polskie tłumaczenie książki wpisało się w obchody 90. rocznicy wydania pierwszego numeru „Rycerza Niepokalanej”. – Co jest dla mnie osobiście wielką radością – dodaje Tomasz Ligięza.

Patron ryzykantów

Dzierżoniowski wydawca nie przypuszczał, że jego młodzieńcza fascynacja postacią św. Maksymiliana będzie tak cenna także teraz, gdy jest przedsiębiorcą. – Chcę łączyć wiarę z prowadzeniem biznesu – mówi. – Nie jest to łatwe, ale jest możliwe. Dla mnie osobiście św. Maksymilian jest szczególnym patronem, pokazuje bowiem, że miłość do Jezusa i Jego Matki nie tylko nie zamyka horyzontów postępu technologicznego, ale je otwiera, czego najlepszym przykładem jest drukarnia, którą stworzył. Była ona tak nowoczesna, że gdy hitlerowcy przyszli ją zlikwidować, nie mogli uwierzyć, że w drewnianych barakach stoją tak cenne maszyny drukarskie, więc z szacunku do ich wartości zamknęli tylko obiekt. Swoją drogą, gdy po wojnie z takim samym zamiarem likwidacji drukarni pojawili się polscy komuniści, większość maszyn zdewastowano, a to, co nadawało się jeszcze do użytku, posłużyło im do drukowania „Trybuny Ludu” – opowiada. – Dzisiaj patrzę na dzieło św. Maksymiliana jak na niezwykle odważne i ryzykowne oddawanie spraw w ręce Boga, który troszczy się o to, co jest naprawdę ważne. Przekonuję się o tym, choć nie ukrywam, że nie jest łatwo zawierzać się Bogu, bo Jego ocena sytuacji często nie pokrywa się z naszą – podsumowuje. Spalony różaniec

Chrześcijańska opowieść w formie komiksu.

Wzruszająca, prawdziwa historia wiary i miłości dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Historia chłopca, który przeżył wybuch bomby atomowej w Nagasaki. Autentyczna japońska manga autorstwa Shintaro Shioura na podstawie wspomnień br. Tomasza Ozaki Tagawy. Nowość wydawnicza Studia Edytor z Dzierżoniowa.