Nasze i tak na wierzchu

Andrzej Macura

Ja bym nie narzekał. Bo czy to istotne z jakich motywów głosi się Ewangelię?

Nasze i tak na wierzchu

No to doczekaliśmy się. Rozpoczął się sezon na choinki. W sklepach, na placach i gdzie się da. Swoją już mają nawet państwo Obamowie. Trochę nie rozumiem, dlaczego tak wcześnie – np. uroczyste włączenie  iluminacji na choince prezydenta USA nastąpi już czwartego grudnia – ale jako człowiek wierzący godzę się z tym, że nie wszystko musi mieć swoje racjonalne wytłumaczenie.

Nieracjonalność musi mieć jednak swoje granice. Dlatego nie oburzają,  a raczej wywołują uśmiech na twarzy coraz częściej dochodzące ze świata głosy, by świętować w tym czasie nie Boże Narodzenie, ale coś innego. Bo niby co. Światełka? Rodzinną atmosferę? Tradycję? Przecież gdy Boże Narodzenie pozbawić jego najistotniejszej treści – radości z faktu, że Bóg dla nas stał się człowiekiem – wszystkie związane z tym świętem tradycje są kompletnie absurdalne. Wiem, że racjonalność nie jest mocną stroną piewców postchrześcijańskiego świata, ale mimo wszystko próba odarcia Bożego Narodzenia z jego podstawowej treści to już zbyt wiele. Aż takiej głupoty na dłuższą metę utrzymać się nie da.

Dlatego nie narzekałbym, że Boże Narodzenie się skomercjalizowało. Przynajmniej u nas w Polsce ma to też całkiem dobre strony. To kapitalne, że w każdym sklepie człowiek zostaje zmuszony do zastanowienia się nad sensem strojenia choinki. Że w pierwszej chwili nie kojarzy się z rajskim drzewem życia, do którego człowiek stracił dostęp przez grzech? Nie szkodzi. Wystarczy, że skojarzona z narodzeniem Jezusa w Betlejem jest piękna, pełna światła i wnosząca w życie  pokój. Nie mówiąc już o słodkich owocach, która na niej lub pod nią można znaleźć.  Albo że łamanie się opłatkiem to tylko gest przyjaźni? Też nie szkodzi. Przecież wszystko co dobre ma tak czy siak swoje źródło w Bogu. Sianka pod obrusem też nie trzeba traktować jedynie jako przesądu.  Przecież to także przypomnienie wielkości Boga, który zamiast pałaców wybrał żłób w mało ważnej mieścinie.

A już zupełnie nie zgadzam się z tymi, którzy niby broniąc chrześcijańskiej tradycji oburzają się na puszczanie w sklepach kolędy. Że za wcześnie? Prawda. Czyż nie jest jednak sprawą kapitalną, że między kupnem karpia i zabawki dla dziecka ateista, muzułmanin, krisznowiec, a nawet satanista mogą w supermarkecie usłyszeć, że „Dzisiaj w Betlejem wesoła nowina” bo „Chrystus się rodzi nas oswobodzi”? Cóż to innego jest, jak nie rozgłaszanie Ewangelii na dachach?

Nie ma się czym martwić. My, chrześcijanie, mieliśmy swoje jedno święto. Z powodu zakupów stało się ono już nie tylko nasze i przeciągnęło na wiele, wiele dni stając się promocją naszej wiary. Czy to naprawdę istotne, jakie intencje przyświecają tym, którzy opowiadają Dobrą Nowinę?