Krótka piłka z tą miłością

GN 46/2012 Łowicz

publikacja 25.11.2012 07:00

O pobożnym dziadku, samotnej I Komunii Świętej i modlitewnym szantażu z Lucyną Sujką, matką dwójki dzieci, pielęgniarką i pedagogiem, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

Lucyna Sujka nie ma wątpliwości, że Bóg walczył o nią nawet wtedy, gdy była daleko od Niego Agnieszka Napiórkowska Lucyna Sujka nie ma wątpliwości, że Bóg walczył o nią nawet wtedy, gdy była daleko od Niego

Agnieszka Napiórkowska: 11 października papież Benedykt XVI ogłosił Rok Wiary. Jak patrzysz na ten czas? Podjęłaś jakieś dodatkowe zobowiązania i decyzje?

Lucyna Sujka: – Od momentu jego ogłoszenia czuję, że jest to mój rok. Nie mam planów dodawania sobie nowych postanowień. Zamiast szukać nowych zaangażowań, chcę dobrze wypełniać te, których się już podjęłam. Na Rok Wiary patrzę jak na czas dziękczynienia i dawania świadectwa.

Wiem, że wiary nie wyssałaś z mlekiem matki. Wiele czasu minęło, zanim powiedziałaś o sobie, że jesteś wierząca.

– To prawda. Wiara została mi dana. Pielęgnowanie jej w moim domu było trudne. Mój tata był oficerem Wojska Polskiego. Zostałam ochrzczona dzięki dziadkowi. To on walczył, bym została włączona w Kościół. Mama uczyła mnie jakichś modlitw, ale obrazem najczęściej powracającym z dzieciństwa jest widok dziadka, który rano i wieczorem klęczał. Nigdy nie wstydził się swojej wiary. Modlitwa była dla niego najważniejszym momentem dnia. Tę jego postawę i radykalizm pamiętałam nawet, gdy sama wątpiłam. Po latach nazwałam go rodzinnym Hiobem.

Przystępowanie do kolejnych sakramentów też nie na należało do łatwych?

– Takie były czasy. I Komunię Świętą przyjmowałam w I klasie szkoły podstawowej w innej parafii. Dziadek też miał w niej swój udział. Przyjmowałam ją po kryjomu, bez koleżanek i kolegów. Z przygotowań pamiętam tylko księdza, który na zakończenie dał mi książeczkę o Jezusie i powiedział, że nie ma wątpliwości, iż moje życie z Jezusem będzie walką. Zapewnił mnie też, że do końca swojego życia będzie się za mnie modlił. Dziś bardzo jestem mu wdzięczna za te słowa. Czuję też z nim duchową więź. Od lat rewanżuję mu się modlitwą.

Niedługo po Komunii razem z rodzicami przeniosłaś się z Podkarpacia do centralnej Polski. Nie był to dla Ciebie łatwy czas...

– Nasza przeprowadzka do Wesołej odbyła się niedługo po mojej Komunii. Zamieszkaliśmy na osiedlu wojskowym, przy jednostce. Jak tylko się rozpakowaliśmy, rodzice powiedzieli mi, że tu, niestety, nie będę mogła chodzić na religię i do kościoła. Wtedy zaczęły się moje lata ciemności. Przez kilka lat niewiara, a nawet negowanie Boga były obecne w moim życiu. Z roku na rok coraz głębiej wchodziłam w ateizm. Była to norma środowiska, w którym wzrastałam.

Znając Twoją dociekliwość, nie chce mi się wierzyć, że bezkrytycznie poddałaś się naciskowi środowiska.

– Tak. Będąc nastolatką, zaczęłam pytać o wiarę i sens życia. By znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytania, przeczytałam Pismo Święte. Rozmawiałam też z moimi rówieśnikami, którzy deklarowali się jako wierzący. Niestety, nie znali oni Biblii i nie potrafili obronić swojej wiary. Ja, ateistka, lepiej od nich znałam Pismo Święte. Odpowiedzi na nurtujące mnie pytania zaczęłam szukać w różnych miejscach, wyznaniach i środowiskach. Sięgnęłam m.in. do buddyzmu, protestantyzmu. Nigdzie jednak nie mogłam zagrzać miejsca. Ciągle czułam, że to nie jest to. W moim sercu rosło rozczarowanie.

Co było duchową trampoliną?

– Była nią moja pierwsza modlitwa. Mając chyba 16 lat, po raz pierwszy wypowiedziałam z głębi serca słowa: „Panie Boże, moje życie nie ma sensu. Jeżeli jesteś, to mi to udowodnij. Jeśli tego nie zrobisz, podejmę próbę zakończenia swojego życia”.

Długo czekałaś na odpowiedź?

– Nie, skąd! To była – jak to się mówi – krótka piłka. Do parafii przyszedł nowy wikariusz ks. Mirosław Nowosielski, który założył grupę Odnowy w Duchu Świętym. Na własne oczy zaczęłam widzieć w ludziach związanych ze wspólnotą radykalne przemiany. Największe wrażenie zrobiło na mnie świadectwo mojej przyjaciółki. Dzięki niej też tam poszłam. Ale nie podobało mi się. Na modlących się ludzi patrzyłam jak na jakichś wariatów. Wyszłam z przekonaniem, że to kolejne miejsce, które nie jest dla mnie. Przez cały tydzień coś mnie jednak dręczyło. Ciągle powracały do mnie słowa o miłości Pana Boga. Dlatego wybrałam się tam jeszcze raz.

Zanim na dobre wróciłaś do Kościoła, kilku osobom mocno dałaś w kość.

– I to jak! Rozpoczął się dla mnie czas walki duchowej. Przez kilka tygodni zarówno ks. Mirka, jak i ludzi z grupy męczyłam pytaniami i wątpliwościami. Nie pamiętam, jak doszło do tego, że poszłam do spowiedzi. Pomogły mi się do niej przygotować koleżanki ze wspólnoty. Szłam tam z nastawieniem, że jeśli ksiądz mnie zdenerwuje albo nie zrozumie, moja noga więcej w kościele nie postanie.

I znów spotkała Cię niespodzianka?

– Do dziś uważam, że było to najpiękniejsze doświadczenie spotkania z żywym Bogiem i jego przebaczającą miłością. Przebijanie się do wiary jeszcze trochę trwało. W wakacje pojechałam do Mikaszówki na rekolekcje. Tata powiedział mi wtedy, że jeśli to zrobię, mogę do domu nie wracać. Pojechałam. Gdy wróciłam, ojciec – mimo że miał z tego powodu kłopoty – uznał, że to dla mnie ważne. Zaakceptował, że ma córkę wierzącą. Potem zaczęło się coraz większe poznawanie wiary i siebie. Mocnym doświadczeniem były rekolekcje ewangelizacyjne Odnowy, podczas których usłyszałam i przyjęłam, że Bóg kocha nie tylko innych ludzi, ale i mnie. Z całą moją historią.

Wtedy skończyło się wszystko, co trudne, czy może przyszedł czas, w którym pan Jezus opowiedział Ci o swoim krzyżu?

– Nie tylko opowiedział, ale pozwolił go doświadczyć. Nauczył mnie też, że pójście za Nim to nie tylko jeden moment, ale nawracanie się przez całe życie. Kolejne lata nie były idyllą. Ciągle zmagałam się o swoją formację. I tak jest do dziś. Zawsze najtrudniejsza jest walka o wierność Bogu w codzienności. O to, by każdego dnia się modlić, by żyć sakramentami, by własna rodzina i dom były miejscami, w których On jest najważniejszy. Sprawdzianem wierności były trudne momenty życia, choćby długotrwała choroba syna. Dziś za to wszystko dziękuję Bogu. Dzięki tej walce nie boję się towarzyszyć tym, którzy wątpią. Rozumiem ich. Nie boję się też swojej bezradności, bo wiem, że jedynym zbawicielem jest Jezus Chrystus, bez którego nie umiem żyć.