Kościół. Lubię to!

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 47/2012 |

publikacja 22.11.2012 00:15

Ta książka jest jak lekarstwo dla zmęczonych Kościołem. Szymon Hołownia objechał spory kawał świata. Przywiózł reportaże i wywiady, które pokazują Kościół jako wielkie miasto Boga, które nigdy nie zasypia.

Autor książki  z przyjaciółmi poznanymi  w Turkmenistanie Autor książki z przyjaciółmi poznanymi w Turkmenistanie
archiwum szymona hołowni

Znów muszę chwalić Szymona Hołownię, czym zdenerwuję pewnie niektórych czytelników. Kochani, zanim napiszecie listy z pretensjami, przeczytajcie, proszę, jego najnowszą rzecz: „Last minute. 24 h chrześcijaństwa na dobę”. To w pewnym sensie książka podróżnicza. Autor odwiedził sporo miejsc, także bardzo odległych od Polski. Guam, Bhutan, Salwador, Honduras, Filipiny, Australia, Papua-Nowa Gwinea, USA, Hongkong, Zambia, Turkmenistan i parę miejsc w Europie. Hołownia nie ekscytował się jednak ani lokalną kuchnią, ani turystycznymi atrakcjami opisanymi w Pascalu. Szukał chrześcijan żyjących na serio wiarą. Chciał zobaczyć Kościół z szerszej niż tylko z polskiej perspektywy. Było to coś jak odwiedziny u rodzinki na niemal wszystkich kontynentach, jak napisał we wstępie. Z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach? Niekoniecznie. „Wróciłem napompowany nadzieją, niemal w ekstazie”, wyznaje autor.

Ale załoga!

Przyznam, że dawno nie czytałem książki o Kościele, która niosłaby w sobie tyle pozytywnej energii. Pozwala ona przekonać się, że Bóg wciąż budzi w ludziach ogień w tylu miejscach na świecie, daje jakieś niespożyte siły, natchnienie, fantazję. Najbardziej ciekawe w tej książce są portrety ludzi wiary. Twórczych, odważnych, oddanych, gotowych dla Boga zrobić wszystko, także ryzykując życie. Co za wspaniała załoga! Hołownia pisze, że chciałby, by jego książka pomogła polskim katolikom pokonać kompleksy. Coś w tym jest. Gdzieś w naszych głowach utrwalił się obraz Kościoła, który lada moment zawali się pod ciężarem skandali i nadużyć. Przestajemy widzieć dobro, zapominamy, że Bóg czuwa nad nami, że potrafi wydobywać z ludzi ich najpiękniejszą twarz, że Kościół to prawdziwy duchowy dom dla tak wielu. Książka spełni swój cel, jeśli czytelnik „podniesie głowę i poczuje dumę z tego, że jest częścią wielkiego i nieprawdopodobnie fascynującego organizmu”. Tak się marzy autorowi.

Po lekturze, jestem prawie pewien, to marzenie się spełni. Galeria postaci jest niezwykle różnorodna. Są zakonnicy z Pluscarden (Szkocja), mniszki z prawosławnego monasteru w Burgundii, konserwatywny katolik z wyspy Guam i lewicujący ksiądz – działacz społeczny z Filipin, kapelan największej bazy wojsk amerykańskich na Pacyfiku, kardynał Oscar Maradiaga z Hondurasu, jak mówią – kandydat na papieża, o. Andrzej Madej z Turkmenistanu i wielu innych. Każdy z bohaterów to nieco inna bajka, odmienna duchowość, wrażliwość. Książka jest na wskroś ekumeniczna. Katolicy, protestanci, prawosławni, ale łączy ich wszystkich ta sama pasja – Jezus Chrystus i troska o Jego Kościół, pragnienie dzielenia się z innymi Ewangelią. Jest w tych ludziach błysk świętości. To, co mówią, jest momentami zachwycające. Często także zawstydza, gdy pomyślimy o średniej, na ogół, temperaturze naszej wiary. „Last minute” potwierdza prawdę, o której ciągle na nowo się przekonuję. A mianowicie, że historie ludzi są miejscem, w którym najlepiej widać Boga. Można Go tam „przyłapać na gorącym uczynku”. Hołowni udaje się ta sztuka. W swoje opowieści wplata też delikatnie (pokornie, jak na siebie) swoje pytania, szukanie Boga, swoje fascynacje, jak np. mały zarys mistyki lotniska.

Przyczółki zdrowej wiary

Niełatwo jest wybrać fragment na zachętę, bo wszystkie te reportażowe migawki i wywiady, układające się w kościelny archipelag, są ciekawe. Najbardziej wzrusza opowieść Mariam z Egiptu. Młoda dziewczyna zostawiła islam, w którym się wychowała, i została chrześcijanką. Ta decyzja kosztowała ją wiele. Przeszła przez prawdziwe piekło muzułmańskiej „tolerancji”, jej życie nadal jest w niebezpieczeństwie. Dziś jest studentką. Wspomina swój chrzest: „poczułam, jakby coś do mnie dodano, nie umiałam tego opisać. Było w tym poczucie bycia niegodną, radość, osłupienie. Moja suknia chrzcielna leżała tak idealnie, jakby była szyta na miarę. Odebrałam to jako przesłanie od Boga: Dam ci wszystko, czego potrzebujesz”. I dodaje: „Kim jest dla mnie Jezus? Moim życiem. Moim bratem, moim ojcem, matką, braćmi i siostrami. Nie mam słów, żeby opisać to, co do Niego czuję. Jestem Jego częścią, On jest we mnie. Dziś chcę żyć tylko tym, czego On ode mnie chce, czekać na to, że zaraz mnie wezwie”.

I ostatnie słowa: „Teraz chcę skończyć studia. Chciałabym jakoś przyłożyć się do tego, żeby jak najwięcej ludzi Go poznało, ale jeszcze nie wiem jak. Co Mu powiem, jak Go zobaczę? Nic. Po prostu się przytulę. W ciszy lepiej słychać bicie serca”. Albo opowieść dwóch świeckich misjonarek, Beaty Woźny i Teresy Wilson, które na malutkiej wysepce Niningo, należącej do Papui-Nowej Gwinei, tłumaczą Biblię na miejscowy język seimat. To właściwie tylko narzecze, którym posługuje się ok. 1000 mieszkańców małych wysepek. Obie dziewczyny spędziły tam 10 ostatnich lat. Opracowały alfabet, a w maju przyszłego roku odbędzie się przekazanie mieszkańcom tłumaczenia całego Nowego Testamentu. Nie zraziły ich morderczy klimat (upał i wilgotność), samotność, brak opieki medycznej, choroby tropikalne – malaria i jeszcze groźniejsza denga, które omal ich nie zabiły. Beata, Polka, była siatkarka, mówi o Bogu: „Jako tłumacza zachwyca mnie, jak niesamowitym jest komunikatorem, jak genialnym twórcą, bo przecież Jego twórczość się nie skończyła, wciąż na nowo tworzy drogi, którymi do Niego docieramy, w tekście widzę, jak bardzo walczy o uwagę człowieka, jak bardzo chce pokazać, że go kocha”. Dlaczego to takie ważne, by tłumaczyć Biblię na język ojczysty tak małej grupy ludzi, czy nie lepiej nauczyć ich np. angielskiego? „Gdy ten sam tekst dostają w swoim języku, nagle widzą, że słowo Boże nie jest tylko dla ceremoniału, że Bóg do nich mówi, że daje im zasady dobrego życia.

Uwalnia ich od strachu. Musiałbyś ich posłuchać, zobaczyć, jak wewnętrznie się prostują, stają się pewni siebie, jak dzięki odkryciu, kim są oni, kim jest Bóg, stają się bezpieczni”. Nasunęło mi się skojarzenie, że te dwie chrześcijanki robią dokładnie to samo, co święci Cyryl i Metody zrobili przed wiekami wśród naszych Słowian. Ojciec Borys Bobrinski, duchowy przewodnik prawosławnego monasteru w Bussy we Francji, na sugestię Hołowni, że chrześcijaństwo w Europie jest w odwrocie, odpowiada: „Kiedyś chrześcijaństwo przechodziło znacznie cięższe prześladowania i nawet w takich sytuacjach zawsze zachowywały się jakieś przyczółki zdrowej wiary, wyspy, z których ona się później znów rozprzestrzeniała. Nie ma sensu przyjmowanie, że chrześcijaństwo to już historia. Nie będzie nią, dopóki my żyjemy i staramy się być świadkami. Zaczynając nie od wielkich horyzontów, ale od swojego podwórka”. Nic dodać, nic ująć. Szymon Hołownia pomaga swoją książką poszerzyć nasze horyzonty wiary, polubić Kościół. Nie narzekajmy więc tyle, ale zacznijmy od swojego podwórka. Tam także może pojawić się przyczółek zdrowej wiary.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.