Jedno życie 
wystarczy

Marcin Jakimowicz

GN 44/2012 |

publikacja 31.10.2012 00:15

Chłopie, mam taki węch, że w poprzednim wcieleniu musiałem być psem – powtarzają przedstawiciele pokolenia, które wszystko zamienia na nowszy model. Nie dowierzają, że żadna wersja 2.0 nie będzie już potrzebna.

Jedno życie 
wystarczy stockxchange/montaż studio gn

Obrazek sprzed lat. Justyna szła ulicą Stawową. Wokół rozpędzony zdyszany tłum biegł na estakadę prowadzącą na katowicki dworzec, zajadał hamburgery i narzekał na lejący się z nieba żar. Nagle dziewczynę zaczepił krisznowiec. Zaczęli rozmawiać. Chłopak wyciągnął z lnianej torby odbitą na ksero broszurę o wędrówce dusz. Justyna popatrzyła mu w oczy i rzuciła: „Jezus oferuje mi po śmierci całe swe królestwo, a ty opowiadasz, że zostanę jakimś chomikiem?”. Zapamiętałem zdumiony wzrok zaskoczonego wyznawcy Kriszny. Justyna pobiegła dalej.


Reinkarnacja? 
Dlaczego nie?


W przekonanie, że duch czło­wieka wciela się po śmierci powtórnie, a proces może się wielokrotnie powtarzać, wierzy dziś jedna czwarta mieszkańców Europy (badania przeprowadzone przez religioznawcę Russella Chandlera). I co zdumiewające, aż 32 proc. Polek i Polaków (OBOP, luty 2009). To najwyższy odsetek na Starym Kontynencie. Czy wiarę w wędrówkę dusz można pogodzić z Ewangelią Jezusa Chrystusa? 
– Dlaczego w Indiach nie pomaga się trędowatym? Bo nie można się skalać pracą z kimś z kasty nietykalnych – opowiadał mi przed laty o. Marian Żelazek, nasz kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla. – On ma taką karmę – mówią – musi cierpieć.

A nie musi cierpieć! Trąd jest uleczalny, ale Hindusi nie chcą się leczyć. Bo w Indiach ktoś, kto zachoruje na trąd, traci przywileje kasty, staje się nietykalny, zostaje wykluczony z życia społecznego. I chory jak najdłużej ukrywa swoją chorobę. Ale potem i tak przychodzi do nas. Tyle że w opłakanym stanie. Kiedyś jeden z wysokich urzędników hinduskich podszedł do mnie i powiedział: jeżeli nie staniemy się chrześcijanami, nigdy nie będzie postępu. Bardzo zdumiało mnie to stwierdzenie. Do dnia dzisiejszego w Indiach siudrowie – ludzie należący do najniższej kasty – są przeznaczeni do najgorszych prac i to pod nadzorem osób z kast wyższych. Warstwy wyższe mają zakaz dotykania tych ludzi. 
Siostra Michaela Pawlik, do­mi­nikanka, znawczyni hinduizmu, psycholog i filozof, w latach 1967–1981 przebywała w Indiach jako pielęgniarka. Tam zderzyła się z systemem kastowym, który wciąż funkcjonuje w rzeczywistości indyjskiej. – Przynoszą mi dziecko, które zostało oślepione – wspomina zakonnica. – Z oczodołów leje się ropa. „Co się stało?” – pytam. Okazuje się, że w świątyni dokonano liturgicznej ceremonii przygotowania do pełnienia dharmy tegoż rodu, w którym urodził się ten chłopak. Trzeba go było okaleczyć, bo dharmą tego rodu było żebranie. Więc żeby skutecznie żebrał, oślepiono go. W tym celu niektórzy potrafią obciąć ręce do łokcia, połamać kręgosłup, tak że powstaje straszna karykatura postaci ludzkiej. Prawo karmy mówi, że wszystko, co dzieje się z człowiekiem, jest spowodowane życiem w poprzednim wcieleniu. Ludzie z wyższych kast mówili: „Jeśli ci z niższej kasty cierpią i szybciej umrą, to tym lepiej dla nich” – załamuje ręce s. Michaela. Cierpienie spowodowane jest złą karmą. Rzeczą bezsensowną jest więc pomaganie osobie cierpiącej, ponieważ ona sama musi wypracować sobie lepszą karmę.


W koło Macieju



Przyznajmy, to argument zamykający usta. Taka karma. I koniec dyskusji. Takie nastawienie wynika z przekonania, że Bóg nie jest osobą, lecz nieosobową energią, która występuje w każdym żywym organizmie. Dusza zwierzęcia kiedyś, w kolejnym wcieleniu, będzie miała kształt ludzki. Żaba stanie się człowiekiem bez konieczności pocałunku bajkowego księcia. Jej przemiana jest po prostu kolejnym etapem oczyszczania się duszy. Z tego przekonania wynika zasada, że zabijanie ludzi i zabijanie zwierząt (np. wspomnianej żaby) ma tę samą ocenę moralną! 
Zwolennicy reinkarnacji próbują karkołomnie tłumaczyć, że sam Jezus, opowiadając o powtórnym narodzeniu, miał na myśli wędrówkę dusz. Nikodem przesiadujący nocą z rabbim z Nazaretu nawet nie przypuszczał, że „ich rozmowa jest nagrywana i może być wykorzystana przeciwko nim”. Jako argument potwierdzający wędrówkę dusz. Zwolennicy reinkarnacji zapominają o dalszej części nocnej rozmowy i kluczowych słowach o „narodzinach z wody i Ducha”. Nie chcą słuchać autora Listu do Hebrajczyków, który zapewnia: „postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd...” (9,27).
– Wiara w reinkarnację, występująca w religiach indyjskich, w platonizmie, kabale, teozofii, w wierzeniach Aborygenów australijskich, jest jedną z naczelnych idei New Age. Mnożą się książki, filmy poświęcone „wspomnieniom z poprzednich wcieleń” – opowiada Robert Tekieli w swej najnowszej książce „Zmanipuluję cię, kochanie”. – W połowie XIX w. jeden z twórców francuskiego spirytyzmu Hippolyte Rivail zaczął publikować teksty traktujące o wędrówce dusz, powołując się na wypowiedzi tajemniczych istot wcielających się w osoby wprowadzane przez niego w stan transu mesmerycznego. Jednak olbrzymią popularność reinkarnacjonizm zyskał dzięki działalności Heleny Bławatskiej i jej Towarzystwa Teozoficznego. Klasyczny reinkarnacjonizm głosi, że człowiek może źle przeżyć swoje życie i odrodzić się w jeszcze gorszej sytuacji: zwierzęcia czy rośliny. New Age widzi jednak tylko możliwość postępu i rozwoju duszy aż po wyzwolenie. Nieznane są przesłanki tego optymizmu. Obydwa spojrzenia łączy to samo nastawienie: zbawić możemy się sami. Współczesnym „dowodem” na prawdziwość reinkarnacjonizmu mają być z kolei „wspomnienia z poprzednich wcieleń” ludzi poddanych hipnozie. Okazało się jednak, że nie mają one żadnej wartości poznawczej i są najczęściej sumą doświadczeń i lektur danej osoby. Nie istnieją żadne inne dowody na rzecz prawdziwości reinkarnacji. Autorytet Słowa objawionego kwestionuje w sposób absolutny domniemania o „kołowrocie wcieleń”. Według wiary objawionej, człowiek sam nie jest zdolny do tego, aby osiągnąć zbawienie. Nawet w wielu wcieleniach nie potrafiłby sam siebie oczyścić z win i stanąć twarzą w twarz z Bogiem. Dla chrześcijan autorytet Biblii zamyka kwestię. 


Do tanga 
trzeba dwojga


To nie kosmetyczna różnica w pojmowaniu stanu, jaki spotka nas w zaświatach. To pytanie o kwintesencję chrześcijaństwa. – Droga chrześcijanina nie jest ani trudna, ani długa. Tą drogą jest Jezus – wyjaśnia o. Jacques Verlinde. – Dla mnie chrześcijaństwo to przede wszystkim Chrystus. Gdyby tak nie było, w dalszym ciągu szedłbym drogą buddyzmu czy hinduizmu. Spotkałem nie kolejną religię, ale konkretną osobę: Jezusa Chrystusa, kogoś, kto mnie kocha i wypełnia całe moje życie. Takiego doświadczenia nie znajdziemy w żadnych technikach. Chrześcijaństwo jest relacją spotkania z Jezusem, podczas gdy hinduizm czy buddyzm idą drogą zatopienia się, zamknięcia w swoim samotnym „ja”. Pokój ducha Biblia określa jako Shalom – to życie bardzo intensywnie dzielone z drugą osobą. Pokój nadprzyrodzony zawsze pozostaje w relacji miłości z Jezusem. „Już nie ja żyję, ale Chrystus” – wołał Paweł. 
Co stanie się z nami po śmierci? – Najważniejsze będzie „przebywanie z”. Metafora mieszkania, którą podsunął Jezus, to podpowiedź: możemy wreszcie spędzić sporo czasu z Tym, kogo kochamy. A mamy do dyspozycji całą wieczność – dopowiada ks. Grzegorz Strzelczyk, teolog. – Dojdziemy do momentu, gdy miłość jest ewidentna. Bywają takie chwile, w których to się czuje całym sobą, nie tylko emocjami. Niebo jest właśnie taką chwilą, która nigdy się nie kończy. Nie kończy się kacem, że było miło, ale się skończyło. 


Jeden jedyny bieg


Kluczowe słowo, które zamyka dyskusję o dopuszczalności wiary w reinkarnację? Ciało.
Chrześcijanie z uporem maniaka powtarzają od wieków, że nie jest ono jedynie „opakowaniem zastępczym” i więzieniem duszy. „Słowo stało się ciałem”, a zatem integralnym wymiarem osoby ludzkiej. Co to oznacza dla Jana Kowalskiego? Ciało, którym obdarzył go Bóg, nie wymaga zmiany na lepszy model w kolejnym wcieleniu. Nie będzie powtórki. Jeśli On nas takimi stworzył, to znaczy, że nie potrzebujemy nowego wariantu, wcielenia, kolejnej lepszej wersji.
Ważny jest refren powtarzany jak mantra przez adeptów new­age’owych praktyk: według teorii reinkarnacji, człowiek zbawia się sam. Napina w kolejnych wcieleniach duchowe mięśnie. New Age proponujący zbawienie na skróty nie przewiduje regresu. „W przyszłym wcieleniu będzie lepiej” – czytamy w setkach książek i artykułów, w których reinkarnacja staje się pozytywnym sposobem… autorealizacji (buddyści łapią się za głowy, bo ich celem jest przecież wyzwolenie się z kołowrotu wcieleń, stanowiących źródło udręki!). Św. Ireneusz z Lyonu nauczał, że osobowa niepowtarzalność człowieka wyklucza reinkarnację. Tertulian dopowiadał, że zaprzecza jej istotowa jedność ciała i duszy, a św. Augustyn w swym „Państwie Bożym” z ironią notował, że platonik ma kłopoty, aby „pogodzić się z myślą, że matka obrócona w mulicę miałaby wozić swego syna”. Dlatego taki platonik przyjmuje wiarę w reinkarnację tylko ludzką, ale skoro tak, czemu nie wstydzi się wierzyć, „że matka obrócona w młodą dziewczynę mogłaby poślubić syna”? 
W 1439 r. na Soborze Florenckim ogłoszono, że los człowieka rozstrzyga się raz na zawsze po śmierci, a Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele przypominał: „A ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy, w myśl upomnienia Pańskiego, czuwać ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota (por. Hbr 9,27), zasłużyli wejść razem z Panem na gody weselne”. Jan Paweł II w „Tertio millennio adveniente” pisał: „Objawienie chrześcijańskie wyklucza reinkarnację i mówi o spełnieniu, do którego człowiek jest powołany w czasie jedynego życia ziemskiego”. 
„Wierzę w ciała zmartwychwstanie” – wyznajemy w Credo. 32 proc. Polaków powinno zastanowić się: „jakiego ciała”? Teoria reinkarnacji stoi przecież w jawnej sprzeczności z nauką o zmartwychwstaniu ciał. Które z nich miałoby być przeznaczone do zmartwychwstania? Opatrującego rany powstańca styczniowego? Kompozytora tworzącego równolegle z Debussym? Przodownika pracy w jednej z rumuńskich fabryk? A może popijającego colę amerykańskiego farmera?
– Myślimy o wieczności w kategoriach bezcielesnych – podsumowuje ks. Grzegorz Strzelczyk. – W związku z tym robi nam się taki kisiel duchowy. Wyobrażamy sobie duszę jako amebalną kisielowatą rzeczywistość. I widzimy siebie samych w niebie: półprzezroczyste disneyowskie duszki pomykają w niekończącej się bieli. Jedyne zróżnicowanie to różne odcienie białego. Br… Koszmar. Ignorujemy drobny fakt – fundamentalny dla chrześcijaństwa: zmartwychwstanie ciała. Punktem dojścia nie jest amebalny stan niby-ducha, ale zmartwychwstanie ciał, które dokona się w kontekście przemiany całego wszechświata. 
„Nie zapominaj, że nie ma powrotu” – zapowiadał starotestamentowy prorok Syrach. Czy 32 proc. Polaków nie obudzi się z krzykiem Jerzego Stuhra, wołającego w „Seksmisji”: „Replay, replay, dlaczego nie dają replaya?”. Może lepiej nauczyć się refrenu piosenki U2 i powtarzać za Bono: „one love, one life” (jedna miłość, jedno życie)?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.