In vitro: Propozycja premiera wyrazem arogancji!

KAI |

publikacja 23.10.2012 18:00

Zapowiedziany przez premiera program zdrowotny dla in vitro budzi poważne obawy dotyczące jakości prawa, czy wręcz psucia prawa - mówi KAI Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier, znany prawnik i członek Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.

In vitro: Propozycja premiera wyrazem arogancji! PAP/Radek Pietruszka Premier Donald Tusk

Dodaje, że niebezpieczne jest wprowadzenie do polskiego prawa procedury, budzącej moralny sprzeciw, a czynione jest to z pominięciem najważniejszych organów ustawodawczych państwa.

A oto pełen tekst wywiadu:

Marcin Przeciszewski: Premier Rzeczypospolitej ogłosił, że procedura in vitro, nie regulowana dotąd w Polsce żadną ustawą, będzie jednak refundowana drogą odrębnego "programu zdrowotnego". Jak można ocenić taki pomysł?

Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier: Pomysł wprowadzenia in vitro do polskiego prawa i finansowania tej procedury tylko przez wspólne działanie Pana Premiera z Ministrem Zdrowia to sugerowanie przyjęcia regulacji w tak ważnej kwestii tylnymi drzwiami. In vitro nie jest jakąkolwiek procedurą medyczną czy zwykłym zabiegiem. Dotyczy ludzkiego życia. W demokratycznym kraju każdy obywatel musi się zdziwić pomysłem nazwanym „szybką ścieżkę administracyjną, żeby przynajmniej opisać procedury”. Ma po tym nie być wątpliwości, podczas gdy zaczną się one piętrzyć jeszcze bardziej: zwłaszcza na płaszczyznach moralnej i prawnej.

Jeśli dobrze rozumiem, jest to w istocie rodzaj naginania prawa do aktualnego zapotrzebowania politycznego. Czy nie rodzi to obaw o rodzaj dewaluacji prawa?

- Zapowiedziany program zdrowotny dla in vitro budzi poważne zastrzeżenia, w tym obawy dotyczące jakości prawa, czy wręcz psucia prawa. Trudno mi w tej sprawie nie zabrać głosu, zwłaszcza że w kwietniu 2008 roku zostałem przez Pana Premiera powołany w skład Zespołu do Spraw Konwencji o prawach człowieka i biomedycynie. Ustawa o działalności leczniczej wymaga, aby to, czym jest „świadczenie zdrowotne” zostało konkretnie zdefiniowanie w akcie rangi ustawowej, a więc nie przez działanie samej władzy wykonawczej: premiera czy ministra. Musi to przejść przez parlament. Nie ma natomiast ustawy, która by definiowała in vitro jako świadczenie lecznicze. To podstawowa kwestia.

Chyba zresztą takie pomysły już się pojawiały, ale w imię szacunku dla prawa zostały odrzucone?

- Faktycznie, w pracach zespołu, powołanego przez Pana Premiera, mówiło się o istnieniu teoretycznej możliwości zajęcia się kwestią in vitro np. poprzez rozporządzenie ministra zdrowia. Ostrzegaliśmy przed podobnymi pomysłami i – na ile pamiętam – zapanowała zgoda, że podobna ścieżka byłaby niewskazana między innymi z uwagi na niską rangę takiego aktu. I raczej niepoważna – szczególnie w kontekście dyskusji o ratyfikacji międzynarodowej konwencji i możliwych uregulowaniach ustawowych. Nie tylko nie wypada, lecz i nie godzi się działać w tak fundamentalnej kwestii z pominięciem Sejmu i Senatu RP. Obecnie zapowiadane rozwiązanie to żadna nowość – w poprzedniej kadencji Sejmu, mówiło się o wprowadzeniu dla in vitro programu zdrowotnego. Wtedy ministrem zdrowia była pani Ewa Kopacz. I wówczas pomysł „załatwienia sprawy” tylnymi drzwiami na szczęście nie został zaakceptowany z wielu względów merytorycznych.

Co zatem jest potrzebne, aby można było wprowadzić jakiś nowy "program zdrowotny"? Czy zabiegi in vitro można uznać w ogóle za metodę "leczenia bezpłodności"?

- Zacznijmy od tego, że programy zdrowotne służą rozwiązywaniu problemu zdrowotnego i mają podstawy naukowe. Działania w nich podejmowane muszą być oceniane „jako skuteczne, bezpieczne i uzasadnione” i wedle ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej umożliwiać „w określonym terminie osiągnięcie założonych celów, polegających na wykrywaniu i zrealizowaniu określonych potrzeb zdrowotnych oraz poprawy stanu zdrowia określonej grupy świadczeniobiorców”. Tak na przykład dla dokonania szczepień. Wymaga się najpierw opracowania założeń, planu i uzasadnienia, jak w każdej pracy naukowej; a nadto zatwierdzenia, uznającego zasadność stosowania planowanych procedur dla rozwiązania problemu.

I tu pierwsze poważne zastrzeżenie: procedura in vitro nie leczy bezpłodności, lecz próbuje zaradzać jej skutkom. Nie posłuży więc poprawie stanu zdrowia. Nadto w jakim terminie się to ma stać? Ustawa mówi wyraźnie o określonym terminie dla realizacji programu, a nie dla zajścia w ciążę w pojedynczym, przypadku. Toteż naukowe i prawne uzasadnienie dla wprowadzania procedury in vitro programem zdrowotnym jest co najmniej wątłe. Nie rozwiązuje w żadnym razie samego, bolesnego przecież problemu bezpłodności. Zresztą w wielu przypadkach i ona pozostaje bezradna wobec skutków bezpłodności. Decydując się na podobny program zdrowotny będzie się więc balansować na krawędzi naukowej zasadności.

Czy jednak intencją Premiera i Ministra Zdrowia nie jest wprowadzenie in vitro w taki pokrętny sposób do polskiego prawa i - wbrew zapowiedziom autorów - może okazać się to rozwiązaniem trwałym, nie mającym żadnych podstaw ustawowych?

- Propagowanie procedury in vitro w ramach programu zdrowotnego faktycznie wprowadza in vitro do polskiego prawa. Nie bezpośrednio, ale jednak: uznaje przecież dopuszczalność stosowania tej procedury. Dotąd prawo o niej nie mówiło i właśnie wokół tej kwestii toczą się dyskusje najpoważniejsze, najbardziej podstawowe. Pojawia się istotne zagadnienie prawne: tym programem będzie się próbowało właśnie w prawie zdefiniować procedurę in vitro jako świadczenie zdrowotne. Powtórzmy: nasze prawo dopuszcza takie zdefiniowanie tylko w ustawie. Spryt propozycji wyraża się w owym pośrednim działaniu – niby się nie definiuje in vitro jako świadczenia zdrowotnego, a jednak wprowadza się i finansuje jej stosowanie.

Czy tak ważna kwestia i budząca spory natury etycznej nie wymaga zgody najwyższych organów ustawodawczych, czy nie jest to wyraz pogardy rządu Tuska dla Sejmu, Senatu oraz Prezydenta?

- Najbardziej uderza jednak brutalnie arbitralne potraktowanie dotychczasowych dyskusji o in vitro. Publiczna debata w tej sprawie to nie węzeł gordyjski, aby ją przecinać mieczem władcy; a i nie ma Aleksandra Wielkiego. Kto wprowadza tak jednostronnie in vitro, ponosi pełną osobistą odpowiedzialność w każdym wymiarze: nie tylko politycznym i prawnym, lecz przede wszystkim moralnym. Wszelkie dotychczasowe rozważania dotyczące etycznych aspektów uzgodnienia stanowisk biorą w łeb. Cała tocząca się o czterech lat debata zostaje podeptana. Zyskuje natomiast na wyrazistości stanowisko sprzeciwiające się prawnemu uznaniu procedury in vitro jako poważnie niemoralnej. Bez wątpienia zaś odpowiedzialność moralna spada na jedną osobę. Co najwyżej rozłoży się jeszcze na osobę drugą – ministra zdrowia. Każdego bym przed takim stawianiem sprawy ostrzegał i przestrzegał. Nie widzę tu specjalnie okoliczności łagodzących.

Wedle obietnic sposób regulacji in vitro przez program zdrowotny ma „załatwiać” problem.

- Propozycja jest przewrotna, gdyż czyni pozory, iż każdą ze stron sporu w jakimś zakresie usatysfakcjonuje. W istocie zaś planowana regulacja jest bardziej niż wyrywkowa. Gdyby rzeczywiście chodziło w niej o uregulowanie kwestii in vitro, przewidziano by cały szereg rozwiązań, których – o ile mi wiadomo – wcale się nie planuje. Sprawdzianem właściwej regulacji jest np. uprawnienie organów, które mają nadzorować wykonywanie in vitro, także do odbierania licencji na wykonywania tej procedury. A o tym, jak mi się zdaje, cisza.

Wiemy, że istnieje potężne lobby za in vitro ze strony tych, którzy na tym zarabiają krocie, czyli całego systemu klinik, które są znakomitym i przez nikogo nie kontrolowanym źródłem zysku. Czy przypadkiem nie chodzi tu o "przepompowanie" państwowych pieniędzy w trybie refundacji to kieszeni tego właśnie lobby?

- Wynika z tego, że tak naprawdę jedynym celem grożącego nam rozwiązania jest finansowanie procedury in vitro. Czy nie oznacza to wpompowywania publicznych pieniędzy do prywatnych kieszeni? Nie kieszeni bezdzietnych małżeństw przecież, lecz przemysłu in vitro.

Ksiądz Profesor zdecydowanie ostrzegałby więc przed wprowadzaniem in vitro poprzez program zdrowotny?

- Ostrzegam nie tylko przed samym in vitro, ale też przed wprowadzaniem regulowania tej procedury tylnymi drzwiami. Rodzi to poważne konsekwencje prawne i moralne. Może zostać uznane za wyraz arogancji ze strony władzy. Nie wystarczą bowiem dobre intencje, bo nie liczy się tylko cel: nie mniej ważne są środki, które do niego prowadzą.