publikacja 25.10.2012 00:15
Dolina Qadisha jest jak potężna katedra, której kamienie mogłyby opowiedzieć niejedną historię świętości. Piękna i niebezpieczna, miejscami przypomina Wielki Kanion Kolorado. To od wieków schronienie dla chrześcijan w Libanie. Tu męczeńską śmierć poniosły tysiące maronitów.
Henryk Przondziono
Dolina Qadishy ciągnie się przez 16 km. To symboliczne miejsce dla Libanu
Qadisha! Nie wolno wam wyjechać, dopóki nie zobaczycie Qadishy! – mówili ci, których spotykaliśmy w Libanie. Wyprawa w góry przy napiętym planie spotkań i pracy wydawała się jak kwiatek przypięty do kożucha. Myliliśmy się. Bo wizytę w Kraju Cedrów powinno się tu zaczynać. Nie tylko dla zapierających dech w piersiach widoków, ale także, by zrozumieć niełatwą sytuację libańskich chrześcijan w tym umęczonym konfliktami kraju. Czas jakby się tu zatrzymał przed wiekami, kiedy w skalnych grotach Qadishy chrześcijanie szukali schronienia przed prześladowaniami ze strony muzułmanów. Dziś niemal czuje się jeszcze zapach krwi tych, którzy ponieśli tu męczeństwo za Chrystusa. Umierali z głodu i pragnienia, wśród skał. Inni ginęli od płomieni i muzułmańskich sztyletów. Dlatego Qadisha. Bo w dialekcie syryjskim to: święta.
Wypalone rany
Qadisha to pustynia dla minaretów, mimo że w Libanie mahometanie to prawie 80 proc. ludności. Ale tu im się nie udało. To kawałek naszej ziemi obiecanej w Kraju Cedrów. Jesteśmy 100 km na północ od Bejrutu. Pustynny krajobraz, czołgi, co chwila uzbrojeni od stóp do głów żołnierze. – Stąd blisko do Syrii – tłumaczy Tony, nasz kierowca. – Nie dziwcie się. Jesteśmy przyzwyczajeni, czekaj, zaraz i ty się przyzwyczaisz – śmieje się. Nagle za wzniesieniem ostatniego odcinka szerokiej drogi Tony z piskiem opon zatrzymuje dżipa. Kurz zaciera widoczność. – To na początek – śmieje się, widząc nasze przerażenie. – Boisz się wysokości? – pyta. Wysiadamy i z trudem łykamy powietrze. Z wrażenia. Przed nami, jak na dłoni, Dolina Qadisha. – Za trzy godziny będziemy w samym środku – pokazuje nasz przewodnik.
Widok imponujący. Święta Dolina ma kształt litery V o ramionach długości 16 km. Zieleń gęstych lasów kontrastuje w wielu miejscach z nagimi skałami. Krajobraz dopełniają wystające zza szczytów drzew kościelne wieże. Na jednej ze skalnych półek – jakby zrośnięty z górą – klasztor prawosławny. Wsiadamy do samochodu. Tony wyłącza klimatyzację, opuszczamy szyby. Powietrze jest tu rześkie i chłodne. Mijamy gaj oliwny. Przed nami pierwsza przepaść. Na kilkaset metrów. Pniemy się wyżej i… szybciej. Na szczęście intensywny zapach ziół i cedrów działa trochę jak opium na zmysły i uśmierza lęk wysokości.
Qadishę tworzą dwie części: doliny Qannoubine i Kozhaya. Tę pierwszą przecina najdłuższa w Kraju Cedrów rzeka Nahr Abou Ali, która płynie aż do Tyru na południe Libanu. Tu urodził się i żył Gibran Khalil Gibran, zwany libańskim Wiktorem Hugo. W Baszarri, jego rodzinnym miasteczku, stoi pomnik, a w miejscowej księgarni można kupić wszystkie jego dzieła. Dolina Qadisha od IV wieku była pełna mnichów i eremitów. W skałach urządzali miejsca do spania. Maroniccy patriarchowie zaszywali się w Qadishy przed prześladowaniami. W XII wieku, w czasie wypraw krzyżowych, przyjechali tu muzułmańscy mamelukowie z Egiptu i wybijali w pień chrześcijan. – Spalili pięć wiosek i udało im się podpalić patriarchat – opowiada s. Clemence, którą spotykamy w najstarszej siedzibie katolickiego patriarchatu maronickiego w Libanie. Ślady płomieni pozostały do dzisiaj. Jak symboliczny znak ran, wypalonych chrześcijanom Libanu przez wyznawców islamu.
Przed 15 laty w jednej z grot znaleziono ciała patriarchów maronickich. Były niemal nietknięte, w ubraniach. Leżały tak od 1283 r. Trwają badania naukowe. Niebawem ciała będzie można oglądać w Muzeum Narodowym w Bejrucie. Skoro uznaje się ich za męczenników, czemu nie w kościele? – Bo męczeństwo chrześcijan to sprawa całego narodu. Musi o tym pamiętać! – dodaje zakonnica.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.