Wiara – co ci daje?

ks. Tomasz Lis; GN 42/2012 Sandomierz

publikacja 23.10.2012 09:29

To jedno z pierwszych pytań, jakie słyszą osoby dorosłe rozpoczynające przygotowanie do chrztu. Po wiarę nie idą po omacku. Prowadzeni przez katechistów, spędzają godziny na dyskusjach i rozmowach. W Wielką Sobotę są najbielsi w kościele.

 Biskup Krzysztof Nitkiewicz udziela chrztu osobom dorosłym w katedrze sandomierskiej Katarzyna Banc Biskup Krzysztof Nitkiewicz udziela chrztu osobom dorosłym w katedrze sandomierskiej

Co roku w diecezjalnym katechumenacie do chrztu przygotowuje się po kilka osób. Przechodzą kolejne etapy poznawania tajemnic naszej wiary, spędzają godziny na katechezach i indywidualnych spotkaniach. Ich chrzest niejednokrotnie staje się dla wielu z nas momentem uświadomienia, kim jesteśmy.

W poszukiwaniu motywu

– Tyle osób pytało mnie, dlaczego chrzest. Co mnie do tego skłoniło? Dlaczego akurat teraz? Spodziewali się pewnie aktów co najmniej na miarę objawienia św. Pawła, a ja nie miałem i nie mam na to żadnej spektakularnej odpowiedzi. Była długa droga, zbieranie kamyczków i znaków, które ułożyły się w potrzebę pełnego uczestnictwa w Kościele – opowiada Arek, który chrzest przyjął już po 30. Mimo że całą szkołę był jedynym takim dzieckiem, to w wierzącej dominacji nigdy nie poczuł się odtrącony. Nawet w małżeństwie nigdy nie był namawiany na chrzest. Po śmierci żony stanął przed zadaniem wychowania dziecka. – Pamiętałem o swoim przyrzeczeniu ze ślubu, że córka będzie wychowana w wierze katolickiej, dlatego Msza św. była wpisana w weekendowy plan zajęć. Siłą rzeczy trudno było uniknąć pytań dziecka o Kościół, o wiarę, o sens chodzenia do kościoła i modlitwy. I naprzeciw tych pytań, ja, poganin wyjaśniający dziecku tajniki wiary! – wspomina Arek. Pierwsza próba rozmowy z proboszczem skończyła się na stwierdzeniu: „Ojej, i co ja mam z takim delikwentem zrobić?”. Potem trafił pod skrzydła białych sióstr jadwiżanek (wawelskich), które poprowadziły go, jak twierdzi, „do źródła”.

– Przychodzący do nas ludzie decydują się na chrzest z rozmaitych powodów. Każda osoba to inna historia. Pochodzą z różnych środowisk, o różnym wykształceniu i w różnym wieku. Tu nie ma norm. Wiele osób wywodzi się z rodzin skaleczonych dziedzictwem systemu komunistycznego. Rodzice byli partyjni i albo ideowo, albo przez lęk nie pielęgnowali wiary i tej wiary nie przekazali. Są też osoby z rodzin liberalnych, w których rodzice mówili: „Jak dorośniesz, to wybierzesz” – i dziecko wzrastało bez wiary. Przychodzą także ze środowiska Świadków Jehowy, decydując się na chrzest w Kościele. Zdarzają się również przypadki, że osoby wyznające inną religię, pochodzące z innych krajów, pod wpływem świadectwa osób wierzących decydują się przystąpić do wspólnoty Kościoła. To jest bardzo piękne. Ale trafiają się i pragmatycy, którzy „potrzebują” chrztu do małżeństwa lub z innych racji. Każda motywacja jest dobra, tylko czasem niewystarczająca, aby ten sakrament przyjąć – wyjaśnia s. Aleksandra Walaska CHR, odpowiedzialna z ramienia sióstr za katechumenat w Sandomierzu. Dlatego w czasie przygotowania katechiści walczą i dbają o to, by motywacja pierwotna przekształciła się we właściwą, tę, która prowadzi do relacji z Bogiem.

Nie po omacku

Katechumenat sięga swym początkiem pierwotnych wspólnot Kościoła. Choć znamy, nawet z kart Pisma Świętego, przypadki chrztu z pominięciem katechumenatu, nie znaczy to, że przyjmowały go osoby nieprzygotowane. Wprowadzono go, aby przygotować do chrztu osoby, które chciały wejść do wspólnoty Kościoła ze świata pogańskiego. Katechumenat stał się więc czasem poznania wiary, ugruntowania się w niej i przygotowania do samego sakramentu chrztu. – Dla każdego z nas wiara ma jakby dwie strony. Z jednej jest łaską, czyli darem od Pana Boga, z drugiej aktem naszej woli i rozumu. Przyjęciem tego wszystkiego, co Bóg objawił. I dlatego dajemy czas na poznanie Ewangelii, by w momencie chrztu wiara była czymś świadomym i dobrowolnym – dodaje s. Aleksandra. – Przez ćwierć wieku życia nie byłem ani specjalnie religijny, ani jednoznacznie nie odrzucałem Boga. Kiedy sobie o Nim przypominałem, indywidualnie przeżywałem swoją z Nim relację. Była to relacja nieuporządkowana i choć Biblia nie była mi obca, a i kilka razy w życiu uczestniczyłem w nabożeństwach, to jednak brakowało mi narzędzi, które mogłyby moją wiarę uporządkować. Zbliżająca się perspektywa małżeństwa przyspieszyła moją decyzję – wspomina swoje życie przed chrztem Jakub.

Jak opisuje, na początkowych spotkaniach był spięty, ale już po tych pierwszych, niepewnych krokach szybko złapał rytm katechez. – Do Mszy z katechezami dochodziły cotygodniowe spotkania z siostrą katechistką, z którą omawiałem swoje przemyślenia na temat Boga, Pisma Świętego i ich wpływu na moje życie. Z biegiem czasu czułem się w Kościele coraz pewniej i coraz bardziej świadomie słuchałem słów liturgii mszalnej, które pobudzały moje własne myśli o Bogu – opowiada Jakub o czasie katechumenatu. To, co my znamy ze szkolnej katechezy czy niedzielnych kazań, te osoby poznają często dopiero w dorosłym życiu. Umieją zachwycić się tym, co dla nas jest normą, zastanawiać się nad czymś, co dla nas jest zbyt oczywiste.

Do Boga po schodach

– Każdy z nas, bardziej lub mniej świadomie, przechodzi proces „dojrzewania w wierze”. U tych osób widzimy to wyraźnie, bo taką strukturę ma sam katechumenat. Pierwszy etap to uwierzenie, że Bóg jest. Następnie dochodzimy do przekonania, że ja temu Bogu mogę uwierzyć, zaufać. Jest to już wiara Bogu. Następnie wierzę, że Jezus mnie zbawił – to wiara Chrystusowi. Kolejny etap to wiara w Kościół założony przez Chrystusa i wiara temu Kościołowi. To właśnie sedno przygotowania do sakramentu chrztu. Konsekwencją dalszej drogi ma być wiara w to, że jestem ukochanym dzieckiem Bożym, czyli wiara człowieka ochrzczonego – wyjaśnia s. Ola. Katechumenat to jakby zbliżanie się po małych schodkach do Pana Boga i dojrzałej wiary. W takim rytmie przebiega przygotowanie do chrztu – w ciągu rocznego katechumenatu kandydat przechodzi kilka etapów chrześcijańskiego wtajemniczenia. Podczas pierwszego obrzędu zostaje wprowadzony do świątyni, gdzie zostaje naznaczony krzyżem i otrzymuje księgę Ewangelii. Od tego momentu zaczyna się ścisły katechumenat. Te osoby poznają Chrystusa właśnie z kart Pisma Świętego. Następny jest obrzęd wybrania, w którym włączani są bezpośrednio do grona kandydatów do chrztu. – Jednym z najlepszych świadectw tego, jak u nas w katechumenacie łączyło się indywidualne podejście do Boga z doświadczeniem wspólnoty, były skrutynia wielkopostne. Analizowaliśmy wówczas grupowo fragmenty Ewangelii, wymieniając się spostrzeżeniami, i każdy mówił o jakimś innym aspekcie, który najmocniej przykuł jego uwagę. Szczególnie zapadła mi w pamięci należąca do naszej grupy Chinka. Wychowana w zupełnie innej niż nasza kulturze, zwracała uwagę na takie szczegóły, które mnie nie przyszłyby do głowy – podkreśla Jakub.

W czasie bezpośredniego przygotowania do chrztu katechumeni składają wyznanie wiary. Osoba dorosła może być ochrzczona tylko wtedy, gdy wyzna wiarę, w której otrzyma chrzest. To trochę inaczej niż przy chrzcie dzieci, w których imieniu rodzice składają wyznanie. – Kolejnym darem Kościoła dla katechumena jest modlitwa „Ojcze nasz”. Tę z kolei może tak naprawdę wypowiedzieć on dopiero po chrzcie, bo wtedy już jako Boże dziecko może do Niego powiedzieć „Ojcze” – wyjaśnia siostra jadwiżanka wawelska. Ukoronowaniem całego katechumenatu jest przyjęcie sakramentów inicjacji: chrztu, bierzmowania i następnie Komunii Świętej. W tym roku w sandomierskiej bazylice w Wielką Sobotę białe szaty chrzcielne przywdziały cztery osoby. Niby tak samo jak przy każdym innym chrzcie, ale jednak zupełnie inaczej.

– To jest wielkie przeżycie dla nich samych, ale także dla całej wspólnoty. Pamiętam chrzest w małej miejscowości, dziewczyna chciała go przyjąć w swojej parafii. Dla wszystkich ludzi było to wielkie wydarzenie. Myślę, że wiele osób uświadomiło sobie, co tak naprawdę daje każdemu z nas chrzest i jaką jest łaską – opowiada s. Aleksandra. – Pamiętam, jak po Wigilii Paschalnej ogarnęła mnie ogromna radość, a zarazem nastąpiło maksymalne odprężenie. Musiałem się wydawać przechodniom podejrzanie wesoły, gdy tak szedłem z wielką świecą w ręku i białym płaszczu. Niczym anioł ze światłem Bożego przesłania. Jednak głębsze zrozumienie tego, co nastąpiło, przyszło jeszcze później. Kościół nie jest już dla mnie miejscem, w którym czuję się niepewnie. Wtedy, gdy przyjmowałem chrzest, wytyczony został dla mnie szlak, którym mam kroczyć. Wierzę, że będę nim kroczył, i jeśli nawet nie całkiem po linii prostej, to zrobię wszystko, by z niego nie zboczyć – podsumowuje Jakub.