Japonia wzywa

Karol Białkowski; GN 41/2012 Wrocław

publikacja 21.10.2012 06:30

Nie habit czy sutanna, ale młode, otwarte serce oraz pragnienie dawania siebie innym coraz częściej decydują o podjęciu ewangelizacyjnego wyzwania na drugim krańcu świata.

 Ania podczas Mszy św. posłania na misję otrzymała różaniec, widzialny znak jej posługi Karol Białkowski Ania podczas Mszy św. posłania na misję otrzymała różaniec, widzialny znak jej posługi

Nigdy nie miałam pragnienia wyjazdu na misje – podkreśla Anna Karwatka i zaznacza, że ostatecznie poddała się Bożej woli. W ostatnich dniach września obroniła pracę magisterską na polonistyce, a już kilka dni później wyjechała do Japonii. Jak to się stało, że odpowiedziała na głos powołania?

Byle nie na misję

Wszystko działo się niespodziewanie. – W ubiegłym roku spotkałam się z Magdą, koleżanką z duszpasterstwa akademickiego, która oznajmiła mi, że wyjeżdża na rok do Indii. Podziwiałam ją za tę decyzję – opowiada Ania. Dziewczyny cały czas miały ze sobą kontakt. Magda co dwa miesiące wysyłała wszystkim znajomym i dobrodziejom jej misji relację ze swojej pracy. Pewnego razu zachęciła Anię, by poszła na spotkanie z członkami wspólnoty Domy Serca, którzy we Wrocławiu chcieli opowiedzieć o swojej działalności.

– Chciała, abym poznała ludzi, którzy są jej bliscy. Zdecydowałam się w zasadzie bez namysłu – mówi Ania. Pojechała na pierwszy weekend formacyjny, zakładając, że nie jest zainteresowana i zobowiązana do jakiegokolwiek wyjazdu ewangelizacyjnego. Mimo wszystko w głowie zaczęła kołatać myśl, że może jednak warto byłoby podjąć wyzwanie. – Pisałam wtedy pracę magisterską i nie do końca chciało mi się to robić. Modląc się, stwierdziłam, że jeśli zaproponują mi wyjazd do Japonii, to pojadę – dodaje. Ania nie ukrywa, że była to bezpieczna decyzja, która miała uspokoić jej serce. Wspólnota bowiem w tym czasie nie prowadziła żadnego domu w Kraju Kwitnącej Wiśni. – Podczas tego pierwszego weekendu, na jednej z modlitw, wypowiedziana została głośno intencja za o. Thierry, założyciela wspólnoty, który właśnie przebywał w Japonii, by rozeznać możliwość stworzenia tam placówki. Byłam szczerze przerażona i zastanawiałam się, co to ma znaczyć. Wystraszyłam się tak bardzo, że z nikim się nie podzieliłam swoimi wrażeniami. Chłonęłam za to charyzmat i zachwycałam się atmosferą – wspomina. Dopiero na zakończenie spotkania, podczas rozmowy z członkami wspólnoty, Ania odważyła się powiedzieć, że czuje „coś” w sercu. Powtarzała jednak jak mantrę, że nie chce jechać na misje. – Oni się coraz bardziej uśmiechali, a ja się dziwiłam – mówi Ania i dodaje, że ostatecznie powiedziała o tym, że gdyby mogła pojechać do Japonii, to może podjęłaby się zadania. Jeden z ojców bardzo się ucieszył i powiedział, że wspólnota właśnie powołuje Dom Serca w tamtym regionie świata. – Na ostateczną decyzję miałam dwa tygodnie. Stwierdziłam, że nie ma co się zastanawiać. Skoro przed samą sobą i Panem Bogiem zdeklarowałam się na wyjazd do Japonii, to teraz nie mogłam się wycofać – mówi. – Może nie było we mnie chęci na poziomie rozumu, jednak wszystko przyjmowałam na poziomie serca i teraz czuję ogromny spokój.

Żyć jak oni

Przygotowania do wyjazdu ruszyły pełną parą jeszcze przed wakacjami. – Jadę do Sendai, 380 km na północny wschód od Tokio, razem z trojgiem Francuzów. Będziemy tam zakładać typowy Dom Serca, w którym posługę podejmie maksymalnie 5 osób – tłumaczy Ania. Zaznacza przy tym, że początek misji będzie jednocześnie rozeznaniem miejscowych potrzeb. Jak przyznaje, zadanie, które stoi przed członkami wspólnoty, może być ułatwione. – Sendai to miasto doświadczone przez ubiegłoroczne tsunami. Ten kataklizm spowodował u Japończyków pewne otwarcie i zmianę dotychczasowego sposobu myślenia. Zaczynają szukać pomocy na zewnątrz i nie liczą tylko na siebie – mówi. Chrześcijanie stanowią niewielki odsetek mieszkańców wysp. Najwięcej wyznawców mają buddyzm i szintoizm. – To, co bardzo ważne w Domach Serca, to inkulturacja. Nie chcemy pokazywać Japończykom, jak żyć na sposób europejski, ale chcemy do nich wyjść, być razem z nimi i swoim życiem dawać świadectwo naszej wiary – mówi A. Karwatka. A jak wygląda życie we wspólnocie? Każdy z misjonarzy składa przyrzeczenie codziennej modlitwy jutrznią i nieszporami. – Oprócz tego jemy wspólne posiłki i mamy swoje obowiązki związane z normalną egzystencją. Popołudniami spotykamy się z Przyjaciółmi, czyli miejscowymi, pośród których posługujemy – opowiada. Jest też czas na Eucharystię w pobliskim kościele, Różaniec i godzinną adorację. Dodatkowo raz w tygodniu, w zależności od potrzeb, misjonarze udają się do szpitali, domów dziecka czy więzienia. – To jest zwyczajne życie, ale przepełnione modlitwą i kontemplacją. Czerpiąc z niego, mamy po prostu być z tymi, do których jesteśmy posłani – dodaje Ania. Na stronie wroclaw.gosc.pl można znaleźć informacje, jak wspomóc Anię w jej posłudze oraz przeczytać misyjną historię Magdy, która trzy tygodnie temu wróciła z Indii