Oddani na maksa

Ks. Rafał Kowalski; GN 41/2012 Wrocław

publikacja 18.10.2012 07:00

Dookoła okładki tygodników i artykuły szkalujące stan duchowny oraz wypowiedzi polityków ośmieszające kapłaństwo, a tu tymczasem każdy mówi: „Chcę być księdzem”.

 Każdy dzień rozpoczyna się od modlitwy w seminaryjnej kaplicy ks. Rafał Kowalski Każdy dzień rozpoczyna się od modlitwy w seminaryjnej kaplicy

Jest ich 27. Jedni mają za sobą ukończone studia wyższe. Inni decyzję o wstąpieniu do seminarium podjęli zaraz po maturze. Niektórych od najmłodszych lat fascynowała służba kapłańska. Nie brakuje wśród nich i takich, którzy od myśli, że są powołani przez Boga, próbowali uciekać. Spotkali się kilkanaście dni temu w Henrykowie. Bo tutaj wszystko się zaczyna.

Ucieczka nie ma sensu

– Nie jesteśmy świętymi – mówią zgodnie. Niektórzy, tak jak Adam z Namysłowa, wyznają, że ich historia powołania ma w sobie coś z Jeremiasza i coś ze św. Augustyna. – Zawsze chciałem być księdzem, ale różne sploty wydarzeń sprawiały, że niekoniecznie kroczyłem właściwą drogą – mówi. – Z powołaniem było czasami pod górkę – dodaje i opowiada: – Zadawałem się z ludźmi, którzy deklarowali się jako ateiści. Wśród moich znajomych było także kilku świadków Jehowy, którzy wypowiadali się niepochlebnie o Kościele i ta myśl o kapłaństwie czasem gdzieś uciekała, zanikała. Jego kolega, Adrian, który pochodzi z diecezji legnickiej, mówi wprost, że przed tą myślą starał się uciec. – Bałem się dopuścić ją do siebie.

Wybrałem studia na historii, jednak wtedy zacząłem przeżywać kryzys wiary. Bóg był dla mnie ważny, ale kościół omijałem szerokim łukiem, bo zawsze gdy byłem na Mszy św., docierało do mnie, że robię nie to, co powinienem – wspomina. W tym czasie poruszyły go słowa proboszcza jego rodzinnej parafii: „Jeśli Bóg będzie na pierwszym miejscu, wszystko będzie na swoim miejscu”. – To był chyba moment, w którym powiedziałem sobie, że nie ma sensu dalej uciekać i trzeba Bogu dać pierwszeństwo. Całkowicie inaczej swoją drogę do furty seminaryjnej opisuje Adam z wrocławskiej parafii katedralnej. – Już przed Pierwszą Komunią zostałem ministrantem. Bardzo podobało mi się służenie przy ołtarzu, jednak największe wrażenie zrobiła na mnie – wówczas kilkuletnim chłopcu – liturgia Wielkiego Piątku. Kiedy wróciłem do domu, położyłem się w pokoju na podłodze krzyżem. Moja mama była bardzo zaskoczona. Jej zdziwienie spotęgowało się, gdy zobaczyła, że – delikatnie mówiąc – pożyczyłem z kościoła książeczkę o Triduum Paschalnym i odczytywałem zawarte tam modlitwy – wspomina. Poważniej o kapłaństwie zaczął myśleć w gimnazjum, kiedy pojawiły się pierwsze rekolekcje i dni skupienia we wrocławskim seminarium.

Jakbyś szedł na ścięcie

Decyzja o wyborze kapłaństwa to dopiero początek. Trzeba o niej poinformować rodzinę, przyjaciół, kolegów. – Usłyszałem: „To tak, jakbyś szedł na ścięcie” – mówi Adrian z Legnicy. – Nie wiem, skąd to skojarzenie. Ja tego tak nie odczuwam. Owszem, jest jakiś medialny szum wokół księży czy kapłaństwa, ale my nie możemy się bać, że ktoś nas skrytykuje. Strach pochodzi od Złego – puentuje. Kacprowi z parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Miliczu dziadek powiedział: „Pamiętaj, że teraz będziesz na świeczniku”.

Klerycy nie dziwią się atmosferze, jaka panuje wokół kapłanów. – Sam fakt, że ktoś wybiera kapłaństwo, już może być dla wielu wyrzutem sumienia, bo jest ktoś, kto oddaje życie i wiąże swoją przyszłość z tym, czemu ktoś inny zaprzecza – mówią, a Kacper dodaje: – Pewne wartości są umniejszane, wymazywane, rugowane, a kapłan zawsze będzie tym, który głosi potrzebę zachowania tego, co najważniejsze. Teraz nie chodzi o to, żebyśmy udawali innych, niż jesteśmy, tylko na poważnie wzięli sobie do serca to, Komu chcemy służyć i oddali się temu zadaniu na maksa. Wspomina przy tym, że kilka lat temu w jego szkole rozpętała się słynna w całej Polsce akcja zdejmowania krzyży z sal lekcyjnych, zainicjowana przez kilkoro uczniów. – Wtedy dotarło do mnie, że powinienem zdobywać się na odwagę w wyznawaniu swojej wiary i publiczne przyznawać do Jezusa – opowiada. Adam dodaje, że kiedy przed kilkoma dniami prowadził modlitwę różańcową w domu opieki, który znajduje się naprzeciwko seminarium, będąc wśród ludzi starszych i chorych zrozumiał, że gdy zostanie księdzem, zawsze ktoś będzie czekał na jego pomoc. – Świat zawsze będzie czekał na Pana Jezusa – mówi stanowczo i podkreśla, że kandydaci do kapłaństwa nie mogą zapominać o tym, że Chrystus poniósł ofiarę i jeśli ich droga ma być pójściem za Nim, może wiązać się z bezkrwawym męczeństwem, które będzie polegało na rzucaniu kłód pod nogi, wyśmiewaniu, niesłusznym oskarżaniu.

– Ważne, że mam czyste sumienie. Dla większości nowych kleryków przyjście do seminarium oznaczało całkowite przemeblowanie życia. – Jestem nocnym markiem i nie ukrywam, że 6.00 to dla mnie noc, a o 22.00, czyli o godzinie, o której teraz gaszę światło, czasem wychodziłem na spacer – mówi Adam. Inni dodają z uśmiechem, że czasem na porannym rozmyślaniu zgadzali się z Bogiem we wszystkim, bo oczy się zamykały, a głowa leciała w dół. – Powoli jednak wchodzimy w ten rytm – nie ukrywają radości. Na pytanie, co po tygodniu pobytu w Henrykowie wydaje im się najtrudniejsze, padają różne odpowiedzi. Niektórym trudno przyzwyczaić się do panujących tu ciszy i spokoju. Innym sporą trudność sprawiają prace i codzienne obowiązki lub rozłąka z najbliższymi. – Kilka dni temu przyjechała pielgrzymka z mojej parafii – opowiada Adam. – Usłyszałem, że moja mama mówiła komuś, że mój pokój jest taki pusty beze mnie. Postawiłem się w roli mamy i uświadomiłem sobie to, co ona czuje – to nie było łatwe. Pomimo trudności alumni deklarują, że w henrykowskim domu ziarna widzą zdecydowanie więcej pozytywów, a myśl o celu, który wybrali, dodaje im zapału, by walczyć o jego osiągnięcie. Od lat wielu dziennikarzy wieszczy kryzys polskiego Kościoła i kryzys powołań. Rzecznicy prasowi kurii opowiadają, że każdego roku w październiku odbierają telefony z pytaniem: „Ilu kleryków mniej przyszło do seminarium?”. Żeby zatem tego oszczędzić, odpowiadamy: na Dolnym Śląsku od lat liczba osób rozpoczynających drogę ku kapłaństwu utrzymuje się na podobnym poziomie. W tym roku, biorąc pod uwagę trzy seminaria naszej metropolii, odnotowaliśmy niewielki wzrost. Bogu niech będą dzięki!

Dzieci swoich czasów

Ks. dr Maciej Małyga, ojciec duchowny annus propedeuticus w Henrykowie – Jeśli po kilku dniach pobytu tych 27 młodych mężczyzn w seminarium można pokusić się o jakąś ocenę, to powiedziałbym, że są bardzo podobni do apostołów u początku ich drogi chodzenia za Jezusem. Zarówno pod względem dużego zróżnicowania, bo kilku z nich chociażby ukończyło już studia wyższe, a inni są bezpośrednio po maturze, jak i pod względem zapału i zafascynowania Mistrzem. Przy tym nie zawsze koncentrują się na sprawach najważniejszych, a np. rozmyślają na temat tego, kto jest pierwszy.

To na pewno dzieci swoich czasów. Dla niektórych z nich godzina, o której regulaminowo w naszym domu obowiązuje cisza nocna, jeszcze kilka miesięcy temu była godziną, w której opuszczali dom i szli na spotkanie z przyjaciółmi. Nie ma się co oburzać z tego powodu ani załamywać. Nie mam wątpliwości, że jest to miejsce, które sprzyja rozeznawaniu powołania, bo przede wszystkim pozwala oderwać się od świata rozkrzyczanego, w którym każdy sam wyznacza sobie porządek dnia. Wierzę, że to dobrodziejstwo Henrykowa w połączeniu z czasem spędzonym na modlitwie, pracy, wypełnianiu codziennych obowiązków oraz naszą posługą jako formatorów i wychowawców przyniesie obfite owoce.