Tatuś, Izunia i inni

Agata Puścikowska

GN 42/2012 |

publikacja 18.10.2012 00:15

Izunia ćpała, piła i biła. Trafiła do Stowarzyszenia Droga, a potem spotkała Jezusa. Dziś pilnie uczy się do matury i pomaga innym, poranionym i przerażonym dzieciom.

Werbista o. Edward Konkol i jego „dzieci”. Z tyłu Izunia: kiedyś chodziła na ustawki, teraz pilnie uczy się do matury jakub szymczuk Werbista o. Edward Konkol i jego „dzieci”. Z tyłu Izunia: kiedyś chodziła na ustawki, teraz pilnie uczy się do matury

Witaj, człowieku – w głosie wysokiego, potężnego, brodatego mężczyzny zwykłe „witaj” brzmi jak błogosławieństwo. I jeszcze ten uśmiech: z głębi serca i oczu. – Opowiadaj, co u ciebie… Bo gdy w Białymstoku odwiedza się werbistę ks. Edwarda Konkola, najpierw trzeba zdać sprawozdanie z własnego życia. Tak bywa, gdy werbista przyjacielem człowieka jest. Wielu ludzi zresztą. – Oszukała cię córka? To teraz musisz wrócić i… przytulić ją. A potem rozmawiać. Bo bez rozmowy, takiej szczerej, rozumiesz, nic dobrego nie będzie. Ona ci musi sama powiedzieć, co jej do łba strzeliło. A jak się młoda otworzy, to wszystko ci opowie. Samo moralizowanie nic nie da. Tylko rozmowa, rozmowa… Drzwi (z hukiem) otwierają się. Do niewielkiego biura Stowarzyszenia Droga wpada blond dziewczę. Elegancka fryzurka, botki, sukienka szykowna, żakiecik. Klasa. – Izunia! No, jesteś – ojciec Konkol znów szeroko się uśmiecha. – Ano jestem, Tatuś… – Że co? – Spokojnie, jeszcze jej nie adoptowałem – mruga okiem werbista. A Izunia rozpoczyna opowieść…

Między bejsbolem a butelką

Jeszcze dwa lata temu Izunia wyglądała nieco inaczej. Czarne włosy, punkowy image. Gdy kończyła gimnazjum, bała się jej cała szkoła. Bo Izunia rządziła. Z przyjaciółką Darią i grupą takich samych jak ona: brutalnych, pijących i bijących. – Na ustawki chodziłam regularnie. No, normalnie: w kapturach, maskach na twarzy. I z bejsbolem w ręku. I co z tego, że byłam dziewczyną? Nie czułam bólu. Zadawałam ból. I nie tak znów bezkarnie, bo w końcu wyrok dostałam za pobicie… Do dziś mam kuratora – mówi Izunia spokojnie, tak jakby mówiła o wczorajszym spacerze z ciotką emerytką. W szkole masakra. Z trudem z klasy do klasy. A żeby w ogóle jakoś przetrwać tych kilka lekcji, zanim się nogi nie da, tuż przed szkołą z jedną kreskę trzeba było wciągnąć. Lub jointa zapalić. Takie życie: od bejsbola do butelki z piwem. Już wtedy Izunia była objęta programem terapeutycznym i opieką Stowarzyszenia Droga, którym od ponad 20 lat kieruje właśnie o. Edward. Chodziła na terapie, odbywała rozmowy z psychologami. Teorię, jak wyjść na prostą, znała. A praktyka… Któregoś dnia do szkoły Izuni na rekolekcje przyjechała grupa modlitewna. Ponoć sami nawróceni. Skakali po sali gimnastycznej, opowiadali o swojej świńskiej przeszłości i świetlanej przyszłości. I nie wiadomo, czy od jointów, czy od tych ich bogobojnych świadectw Izunię aż mdliło. Siedziała z tyłu i knuła, jak po wyjściu radośnie odreagować. Odreagowała. I tylko coś dziwnego się zrobiło po tych rekolekcjach z największą przyjaciółką Izuni, Darią. Bo Daria zawsze z Izunią, łeb w łeb, trawka w trawkę, kij do bejsbola w kij do bejsbola. Po rekolekcjach jakby zgłupiała. Przestała się z towarzystwem zadawać, na ustawki chodzić. Siedziała w kącie, w szkole sama. Z RÓŻAŃCEM! Izunia, gdy zobaczyła owo dziwo, osobiście i z wielkim oddaniem wyrechotała jej te modły w samą twarz.

Izunia płacze

Czas mijał. Darii na modłach i uciekaniu od dawnych kumpli. Izuni na ustawkach i innych radościach (któregoś dnia zaczęła się bawić w Białymstoku, a obudziła w Augustowie, w rowie). Aż po kilku miesiącach… – Znów przyjechali do nas chłopcy z grupy modlitewnej. A Daria stanęła nagle przede mną (pewnie z różańcem w kieszeni) i mówi: „Tyle lat byłyśmy jak siostry. To zrób coś dla mnie – usiądź w pierwszym rzędzie. Nic ci się nie stanie”. Usiadłam. A jednak stało się! Bo najpierw mówił jakiś Piotrek. O syfie w swoim życiu: nienawiści, rozpaczy, wódce, ćpaniu, babkach. I wielkim, morderczym braku miłości. Izunia słuchała. Myśli: ten Piotrek to jakby o jej życiu mówi… Bo identycznie wszystko. – Piotrek mówił, że Jezus odmienił jego życie. I że jest szczęśliwy. Więc kiedy kazali wstać i powiedzieć: „Jezus Chrystus moim Panem jest” – wstałam. Ale słowa „Jezus” nie wydukałam. Zbyt wielkie. I tylko łzy jak grochy z całego piętnastoletniego życia zaczęły płynąć strumieniem. Więcej ich chyba było niż wypitego piwa. I szloch rozchodził się po sali, aż wszyscy oczy wybałuszali. Kto płacze? Izunia? Przecież ona NIGDY nie płacze… Zaczęło się. Izunia z różańcem. Izunia z Darią mówią koronkę. Koniec świata w Białymstoku. Izunia kończy znajomości ze starymi znajomymi. Łatwo nie jest. Izunia w końcu zaczyna z sensem korzystać ze spotkań w Stowarzyszeniu Droga. Słucha sercem, walczy o siebie. Przychodzi na spotkania nie po to, żeby odhaczyli. – Ja byłam uzależniona, wiesz? – Izuni oczy nadal są zdziwione. – Myślałam, że tak sobie tylko czasem ćpam. I umiem nad tym zapanować. Głupie myślenie…

Ból dostajesz – ból oddajesz

– Cała praca z uzależnionymi polega na skierowaniu w inne środowisko. Jak ktoś przestaje ćpać, a pozostanie ze starym towarzystwem, wróci do ćpania prędzej czy później – wtrąca o. Konkol. – Izunia znalazła drogę do Boga (czy Bóg ją znalazł). Weszła do naszego stowarzyszenia całym sercem. I jest dobrze. Czasem terapeuci uzależnień myślą (naiwnie), że sama terapia uzdrawia. – Bzdura! To Bóg uzdrawia ból w człowieku. Przecież z bólu rodzą się nienawiść i zło, i narkotyki, i bejsbole w ręce. Terapia nie uzdrowi bólu, nie wymaże złych wspomnień. Terapia podpowie, co zrobić, by do bólu nie wrócić. Terapia nauczy relacji, nowych zachowań. Aż tyle i tylko tyle – mówi o. Konkol. A potem była Jastarnia. Czyli wakacje z Bogiem, tradycyjny, stowarzyszeniowy wstęp do nowej drogi dla wielu małych mieszkańców Podlasia. O. Konkol co roku zabiera wszelkie biedy kilku- i kilkunastoletnie, i razem z grupą zapalonych oraz szalonych wiezie pociągiem nad Bałtyk. Najpierw Izunia pracowała w Jastarni jako wolontariuszka w tzw. Brygadzie Zryw (tacy sami jak ona, młodzi po przejściach), bo przecież trzeba jakoś kilkusetosobowy ośrodek utrzymać. A każde młode ręce do obierania ziemniaków, sprzątania i pilnowania ładu i składu na wagę złota. A potem Izunia na jednej ze Mszy św. powiedziała pierwszy raz świadectwo. Płakali kuracjusze. Płakały dzieciaki z ośrodka. Teraz, gdy jest potrzeba, Izunia jeździ po szkołach razem z przedstawicielami „Drogi” i mówi swoje. Ponoć słuchają. – Izunia doświadczyła w dzieciństwie dramatu: ojciec pił, bił (i to jak), nie kochał. Od dziecka musiała być twarda, silna. Bronić swoich bliskich przed tyranem – mówi o. Konkol. – To kiedy miała się nauczyć wrażliwości, dobra? Jeśli dziecko, a szczególnie dziewczynka, nie ma wsparcia w miłości ojca, nie będzie szczęśliwa. Gdy ból się otrzyma – ból się oddaje…

Z „Wujka” – „Tatuś”

Wszystkie dzieci, którymi opiekuje się Stowarzyszenie Droga (będzie tego drobiazgu kilkanaście tysięcy rocznie), zawsze mówiły do o. Konkola „Wujku”. Nie wiedzieć kiedy, chyba na wspólnej pieszej pielgrzymce do Częstochowy, najpierw właśnie Izunia powiedziała do werbisty: „Tatusiu”. I się zaczęło. Bo jak Izunia, to przecież zaraz i jej duchowa siostra Daria. A jak Daria, to i inne dzieciaki. Jacyś pryszczaci nastolatkowie ze stowarzyszeniowego ośrodka Etap dla uzależnionej młodzieży. I piegowate, sepleniące maluchy z ośrodka Nasz Dom, w którym przez cały dzień trwa praca z dziećmi i rodzinami dysfunkcyjnymi. I z ośrodkowego domu dziecka, czyli Domu Powrotu. Zewsząd: tatusiu A dziwnych komentarzy nie słychać, gdy długonoga blondynka mówi do faceta w koloratce „Tatuś”? – Jak ktoś zdrowym sercem na świat patrzy, to zdrowym sercem widzi – o. Konkol poważnieje. – A jeśli serce poranione, obraz świata się wykrzywia. I wiele nieprawdy można zobaczyć. Nic na to nie poradzisz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.