Słabo mi

Marcin Jakimowicz

Mało nas, mało nas do pieczenia chleba – żalę się nieustannie. A może tak właśnie ma być?

Słabo mi

„Ojcze, we wspólnocie po 20 latach modlitwy została nas garstka” – żaliłem się przed laty kierownikowi duchowemu. „To normalne” – odparował o. Pelanowski. „Jak to normalne??? To zaledwie kilkanaście osób!” – nie dawałem za wygraną. „Przecież Jezus nie miał więcej przyjaciół” – podsumował paulin.

„Kościół jest zaczynem, jest malutką szczyptą soli, która w pogańskim środowisku daje znaki wiary i nadaje smak wszystkiemu. Malutka wspólnota powoduje ferment w całym środowisku! Ja zawsze im mówiłem: nie musi być nas wielu, może być garstka…” – dopowiadał o. Darek Cichor, też paulin, a jego współbrat o. Stanisław Jarosz opowiadał: „Wielu kpi, że jesteśmy od gaszenia świeczek na Jasnej Górze. Mnie to nie przeszkadza. My naprawdę gasimy świeczki. Sekretem naszego powołania jest to, że jesteśmy sługami. Niektórzy śmieją się, że obsługujemy księży i pielgrzymów, ale ja jestem przekonany, że to jest nasze powołanie. Mamy służyć. Po cichu, w słabości. Gdyby w Kanie byli panowie a nie słudzy, to cudu by nie było… Zresztą samo słowo „paulin” wywodzi się z łacińskiego paulus, co znaczy… mały.

Lubię sięgać po statystyki. Pisząc tekst o promieniowaniu świętości notowałem z satysfakcją, że św. Franciszek umierał otoczony wspólnotą pięciu tysięcy braci, po kazaniach Jana Kapistrana do bernardynów wstąpiła… setka mężczyzn, a w ciągu roku przy konfesjonale w Ars klękało 30 tysięcy penitentów.

Statystyki mnie uspokajają. Pokazują: nie jesteś sam. Nie jesteś dziwolągiem, „atrakcją turystyczną”. Zobacz, ilu młodych pojechało w tym roku na Lednicę czy spotkanie młodych w Dębowcu. To poczucie bezpieczeństwa jest jednak niezwykle złudne…

Niebawem ruszy wielka ewangelizacja Krakowa. Nieustannie wracam do znakomitej homilii bp. Grzegorza Rysia, który 17 czerwca w Łagiewnikach opowiadał: „Gdy spotykaliśmy się z osobami odpowiedzialnymi za ewangelizację Krakowa padało często pytanie, czy już jesteśmy dość mocni, przygotowani, gotowi żeby to dzieło podjąć. Dziś wiemy, że to nie jest dobre pytanie! Nie jest ważne, czy jesteśmy dość mocni! Pytanie najważniejsze brzmi inaczej: Czy jesteśmy dość słabi, czy jesteśmy w wystarczającym stopniu mali. Bóg posługuje się tym, co najmniejsze (...) Nie należy pytać się, kto z nas jest największy i jak to się uda. Uda się, jeśli będziemy się robić coraz mniejsi, mniejsi, bo wtedy Bóg może więcej działać”.

Od lat nie daje mi spokoju 7 rozdział Księgi Sędziów. Pan Bóg pokazuje, że kompletnie nie zna się na marketingu i wojennej strategii. Dokonuje niezrozumiałej dla współczesnego, otoczonego tabelkami i wykresami człowieka selekcji. Z 32 tysięcy Izraelitów wybiera… 300 mężów.

Pan rzekł do Gedeona: "Zbyt liczny jest lud przy tobie, abym w jego ręce wydał Madianitów, gdyż Izrael mógłby przywłaszczyć sobie chwałę z pominięciem Mnie i mówić: „Moja ręka wybawiła mnie”. Wobec tego tak wołaj do uszu ludu: „Ten, który się boi i drży, niech zawróci ku górze Gilead i chroni się”. Tak więc odeszło z ludu dwadzieścia dwa tysiące, a pozostało dziesięć tysięcy.
Rzekł Pan do Gedeona: „Jeszcze zbyt liczny jest lud. Zaprowadź go nad wodę, gdzie ci go wypróbuję. Będzie tak: o którym powiem: Ten pójdzie z tobą! - on pójdzie z tobą. O którym zaś powiem: Ten nie pójdzie z tobą! - on nie pójdzie". (…) Pan rzekł do Gedeona: „Wszystkich, którzy będą wodę chłeptać językiem, podobnie jak pies, pozostawisz po jednej stronie, a tych wszystkich, którzy przy piciu uklękną, pozostawisz po drugiej stronie”. Liczba tych, którzy chłeptali z ręki podnoszonej do ust, wynosiła trzystu mężów. Rzekł Pan do Gedeona: „Przy pomocy tych trzystu mężów, którzy chłeptali wodę językiem, wybawię was i w ręce twoje wydam Madianitów”.

Nie muszę dodawać, jak zakończyła się ta historia…