Kościół wobec kształtowania sumienia

Abp Celestino Migliore, nuncjusz apostolski w Polsce

www.cfd.sds.pl/ |

publikacja 20.09.2012 10:03

"Wie wszystko o chrześcijaństwie, jest wielkim obrońcą katolickiej cywilizacji i moralności, i tak dalej. Ale tylko mam wątpliwość, czy osobiście spotkał Jezusa Chrystusa." - konferencja wygłoszona przez abpa Celestino Migliore, nuncjusza apostolskiego w Polsce w Szkole Wychowawców Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych w Krakowie, 17 września 2012 roku.

Kościół wobec kształtowania sumienia cfd.sds.pl abp Celestino Migliore w Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie rozpoczęcie zajęć dwuletniej Szkoły Wychowawców WSD 2011-2013, 12 września 2011 r.

Publikujemy pełną treść konferencji:

„Kościół wobec kształtowania sumienia dzisiaj: umiłowanie prawdy i uczciwość moralna”.

Przyjąłem zaproszenie Ojca Wonsa do wygłoszenia konferencji podczas dzisiejszego waszego spotkania bardziej ze szczerej chęci wsparcia waszych prac i dania dalszej zachęty do ich prowadzenie, a nie dlatego, że czuję się kompetentny w tej dziedzinie. Prawdę mówiąc, nigdy nie miałem okazji być formatorem w seminarium czy nowicjacie; nie kończyłem też specjalistycznych studiów w tej materii.

I stąd to, co chcę wam dzisiaj powiedzieć, nie pretenduje do miana systematycznego wykładu; chcę przekazać trzy myśli, trzy uwagi, które płyną z obserwacji i praktyki codziennego życia. Ale w moim zamierzeniu są one umiejscowione w zadanym mi temacie: „Kościół wobec kształtowania sumienia dzisiaj: umiłowanie prawdy i uczciwość moralna”.

Chciałbym zacząć od sumienia „chrześcijańskiego”.

Wśród „perełek” mądrości życiowej, jakie mogę znaleźć czytając różne opinie „jednych” o „drugich”, ostatnio napotkałem taką oto: jeden kapłan, z wiejskiej parafii, pisze o jednym ze swoich uczonych kolegów z wielkim szacunkiem i podziwem: wie wszystko o chrześcijaństwie, jest wielkim obrońcą katolickiej cywilizacji i moralności, i tak dalej. Ale tylko mam wątpliwość, czy osobiście spotkał Jezusa Chrystusa.

Moja pierwsza myśl jest następująca: dziś potrzeba bardziej niż kiedykolwiek chrześcijan, którzy wierzą w Chrystusa; potrzeba ich bardziej, niż osób, które na wszelkie sposoby wychwalają chrześcijaństwo i bronią chrześcijańskiej kultury i moralności, choć to oczywiście też jest ważne. Aby mieć takich właśnie chrześcijan, musimy formować kapłanów nie tylko na „obrońców” chrześcijaństwa, ale przede wszystkim na ludzi, którzy jako pierwsi wierzą w Chrystusa.

Podczas zbliżającego się zgromadzenia ogólnego Synodu Biskupów zostanie po raz drugi wręczona „Nagroda Ratzingera w dziedzinie teologii”. W tym roku została ona przyznana amerykańskiemu patrologowi, jezuicie, ojcu Brianowi Daley’owi oraz francuskiemu filozofowi Rémi Brague. Filozof Brague wiele pisał na temat Europy i wkładu – obecnie i w przeszłości – chrześcijaństwa w tożsamość naszego kontynentu. Jest on przekonany, że cywilizacja chrześcijańskiej Europy została zbudowana przez ludzi, których celem wcale nie było budowanie „cywilizacji chrześcijańskiej”, lecz raczej zbudowali ją ludzie, którzy po prostu chcieli głęboko wierzyć w Chrystusa i zachowywać się w sposób spójny z tą wiarą. Taką Europę zawdzięczamy tym ludziom, którzy wierzyli w Jezusa Chrystusa, a nie osobom, które wierzyły jedynie w pewien system wartości i instytucji społecznych przyniesionych przez chrześcijaństwo. On sam tych pierwszych nazywa „chrześcijanami”, a tych drugich – „chrystianistami” [sam autor tego rozróżnienia mówił, że może nie brzmi to językowo dobrze, ale oddaje wiernie jego myśl].

Chrystus nie przyszedł, aby tworzyć nową cywilizację, ale aby zbawić ludzi wszystkich kultur. To, co nazywamy „cywilizacją chrześcijańską”, nie jest niczym innym, jak pewnym całościowym zbiorem efektów wtórnych, jakie osobista wiara w Chrystusa wnosi w kulturę danej społeczności. Takie skutki niekiedy pomagają ukonkretnić wiarę w Jezusa, ale też jest prawdą, że często są związane z warunkami czasowymi i budzą ryzyko zamiany osobistej wiary w Jezusa na przywiązanie do tradycji czy systemów, które de facto są już mocno skostniałe.

Za niecały miesiąc rozpocznie się „Rok wiary”. Jakie są oczekiwania papieża Benedykta Szesnastego związane z ogłoszeniem Roku wiary? Czytając list apostolski Porta fidei od razu możemy zobaczyć, czego Ojciec Święty nie chce, a mianowicie papież nie traktuje Roku wiary jako „narzędzia”. Nie jest jego zamiarem ugruntowanie wiary i życia chrześcijańskiego jako antidotum na zło dzisiejszych czasów, utożsamiane przede wszystkim z: nihilizmem, relatywizmem, liberalizmem, sekularyzacją. Bycie chrześcijaninem oznacza pozostawanie w relacji z osobą, z Chrystusem. Tej Osoby nie można potraktować jako „narzędzia” do zmiany sensu i orientacji kultury współczesnego świata.

Wiara przynosi owoce tylko wtedy, gdy pozostaje wiarą, czyli indywidualną i wspólnotową relacją z osobą Chrystusa; gdy nie jest kalkulacją czy instrumentem.

Święty Augustyn tym, którzy go pytali, dlaczego Jezus zmartwychwstały nie ukazał się swoim nieprzyjaciołom, aby w ten sposób rozwiać wszelką wątpliwość co do faktu zmartwychwstania, zwykł odpowiadać, że dla Jezusa „ważniejsze było nauczyć pokory swoich przyjaciół, niż swoich nieprzyjaciół konfrontować z prawdą”.

Co powiedziałby dziś święty Augustyn tym, którzy wiarę traktują jako instrument do walki z wszelkim złem? Wiara bazuje na osobistej wolności, na osobistym i wspólnotowym przekonaniu o prawdzie, na dobru, na pięknie, a nie na przymusie. My, kapłani, musimy odbudować w sobie pełnię tego wewnętrznego przekonania i przekazywać je przyszłym kapłanom i osobom konsekrowanym: że nie zbawi się świata przez powrót do jakiejś cywilizacji z przeszłości ani też przez stworzenie nowej cywilizacji; bo odwołanie się do jakiejś cywilizacji czy systemu wiąże się zawsze z pewną dozą przymusu fizycznego czy społecznego.

Przymus i siła mogą być narzędziami używanymi przez cywilizację, ale nigdy nie mogą być instrumentami wiary. To, co my powinniśmy proponować, w kategoriach teologicznych nazywa się „ekonomią zbawienia”; jest to indywidualne i wspólnotowe nawrócenie osoby, w relacji do Chrystusa, przez sakramenty, modlitwę, i tak dalej.

To spostrzeżenie wydaje mi się fundamentalne dla tych, którzy – jak wy – są wezwani do formowania sumienia i tożsamości przyszłych kapłanów i osób konsekrowanych.

Teraz przechodzę do drugiej refleksji, którą podpowiada mi doświadczenie życiowe.

Jestem pewien, że jeśli każdy z nas, zebranych w tym miejscu, zacząłby opowiadać swoją własną historię, związaną z rodzeniem się powołania kapłańskiego czy zakonnego, poznalibyśmy bardzo szeroki wachlarz motywacji, które zaprowadziły nas do seminarium czy nowicjatu. Ale później znaleźlibyśmy wspólny mianownik wszystkich tych różnych w punkcie wyjścia sytuacji: w pewnym punkcie drogi naszego powołania – najlepiej, gdyby to było przed podjęciem wiążących decyzji o przyjęciu święceń czy złożeniu ślubów zakonnych – przeżyliśmy pewną przemianę intelektualno-religijną.

Wydaje mi się, że jest rzeczą ważną mówienie o tej przemianie, bo jest ona conditio sine qua non, aby przyszły kapłan lub osoba konsekrowana mogła czuć się w pełni zrealizowana, zadowolona z tego, kim jest. Trzeba też pamiętać, że ta przemiana w większości przypadków nie przychodzi sama z siebie; musi być w pewnym sensie sprowokowana, stymulowana, korygowana, prowadzona przez formatorów.

Powołanie do kapłaństwa czy życia konsekrowanego to nie jest wezwanie do pełnienia konkretnego zajęcia, jakiegoś zawodu, nawet jeśli ten zawód jest bardziej „uduchowiony” wśród innych profesji; powołanie nie jest sposobem na realizację marzeń o daniu siebie ludziom w parafii, na misjach czy w posłudze szpitalnej. Tu nie chodzi o wybór konkretnej formy spełniania posługi kapłańskiej; to jest po prostu „wybór Boga”. Wybranie nie „spraw Bożych”, jakkolwiek byłyby one piękne i wzniosłe, ale wybranie Boga i podążanie za Nim, gdziekolwiek pośle; w drodze zwyczajnej dokonuje się to według rozeznania i decyzji biskupa czy przełożonego zakonnego.

To jest ta prawdziwa i konieczna przemiana intelektualno-religijna, o której mówiłem. Wejść na drogę kapłańską czy zakonną, bo czuje się wielką miłość do liturgii, ceremonii pełnych dymu kadzielnego i pięknych szat; predylekcję dla wspólnej modlitwy w chórze zakonnym; wezwanie do poświęcenia się posłudze misyjnej, wobec biednych czy wyrzuconych na margines życia społecznego; radość w posłudze szkolnej czy nawet subtelny pociąg do posiadania władzy sakramentalnej – to wszystko nie wystarcza. To wszystko – owszem – są sprawy Boże, ale to jeszcze nie jest sam Bóg. Pełna wolność, poczucie samorealizacji, wewnętrzna radość, pojawiają się jedynie wtedy, gdy ciągle wybiera się Boga i pozostaje się do Jego dyspozycji, aby przeżywać swoje kapłaństwo czy stan zakonny w konkretnej formie.

Pełna wolność, poczucie samorealizacji, wewnętrzna radość mają wówczas swoje źródło już nie w naszej, ludzkiej naturze, w naszych własnych pragnieniach, marzeniach i ludzkich projektach, lecz ich źródłem jest „nowa natura”, którą Bóg daje każdemu z powołanych, realizujących swoje powołanie w tych konkretnych okolicznościach, jakie zostały mu dookreślone.

Tak właśnie żyli pierwsi towarzysze Jezusa. Piotra, który potrafił tylko łowić ryby na Jeziorze Tyberiadzkim, Jezus uczynił osobą zdolną do podróżowania po całym, znanym wówczas świecie, aby opowiadać o wierze w Jezusa Chrystusa. I to Piotr został pierwszym papieżem. Jezus sprawił, że mógł temu wszystkiemu podołać. Mateusz był poborcą podatkowym. Potrafił jedynie dodawać i odejmować; może jeszcze mnożyć i dzielić. I to wszystko. Pewnie też czasami odczuwał pokusę, aby zachować dla siebie pieniądze należne państwu. A Jezus zrobił z niego ewangelistę, którego czytamy po dziś dzień, dwa tysiące lat później.

Nie chciałbym, żeby moja konferencja stała się zbyt „uduchowiona”. Wiem, że jest tu wielu takich, którzy zrobili zaawansowane studia specjalistyczne w dziedzinie psychologii, duchowości i innych pokrewnych materiach. Pewnie na bazie swojej wiedzy i swojego doświadczenia mogliby wezwać do ostrożności w wydawaniu sądów, do większego respektu dla praw i wymogów natury ludzkiej. Oczywiście, trzeba także to uwzględniać. Ale właśnie dlatego, że bycie kapłanem czy osobą konsekrowaną to nie jest zwykłe wykonywanie zawodu, trzeba także zapewnić uwzględnienie aspektów, które należą do kategorii wiary, które są pierwotnym wyborem Boga, w spełnianiu Bożych rzeczy.

Trzecia i ostatnia myśl; tę zaczerpnę z obserwacji niektórych wydarzeń, które dzieją się na naszych oczach. To są dni, tygodnie, miesiące, lata, które przynoszą oznaki kryzysu w Europie i nie tylko w Europie. Tu w Polsce jeszcze nie czuje się z taką wyrazistością oznak kryzysu, jak w innych krajach Kontynentu. Ale jednak trzeba się przygotowywać do stawienia czoła kryzysowi, który nie ma tylko natury finansowej czy ekonomicznej. To jest także kryzys kulturowy, antropologiczny i powoli pojawia się we wszystkich sektorach życia publicznego i prywatnego obywateli; i może potrwać przez długi czas.

To jest zjawisko, które nie może uciec uwadze tych, którzy mają swój udział w formowaniu sumień i tożsamości przyszłych kapłanów, zakonnic i zakonników, którzy z racji swojego powołania pozostają w codziennym kontakcie z ludźmi; którzy muszą konfrontować się z tym kryzysem, walczyć z nim, a czasami jedynie odczuwać na sobie jego skutki.

Wiemy dobrze, że rozwój danego kraju nie zależy w głównej mierze od działań podejmowanych przez jego rząd, ale od codziennych zachowań jego obywateli. Oczywiście, rządy i instytucje państwowe mogą i powinny czynić swoje powinności, ale wydaje się, że jednak nie mają magicznej władzy zmieniania stanu rzeczy. Sposoby na rozwiązywanie kryzysu znajdują się poza sferą czysto ekonomiczną: są one w życiu społecznym, w pragnieniach i pasjach ludzi – to jest prawdziwą studnią, gdzie można czerpać wodę do wzrostu życia ekonomicznego.

Nie po to chodzi się każdego ranka do pracy, aby zredukować dług publiczny czy płacić podatki potrzebne na finansowanie zadań publicznych; chodzi się do pracy, aby móc realizować zamierzenia, potrzeby i marzenia rodziny. Wszyscy jesteśmy zdolni do wielkich wyrzeczeń, ale tylko jeśli widzimy w tle duże, wspólne zamierzenie, zdolne do poruszenia serc i wyzwolenia działania, do wykrzesania prawdziwego entuzjazmu. Żeby tak się stało, potrzeba rytuałów, publicznej „liturgii”, siły symboli, sztuki, piękna, konkretnych gestów, małych czy wielkich, wzniosłych i wspólnotowych. A w szczególności potrzeba atmosfery wzajemnego przebaczania, pojednania i pokoju, porzucenia wzajemnych złośliwości i zatruwania sobie nawzajem życia, co – niestety – często możemy zauważyć w relacjach społecznych na naszym Kontynencie.

Kapłan, zakonnik, zakonnica, zwłaszcza w tym kraju, należą do panoramy dnia codziennego. Są blisko ludzi, jak nikt inny. Ich sumienia mogą wpływać na sumienia innych ludzi właśnie przez tę bliską obecność i organiczną pracę.

W Ewangelii świętego Mateusza (9, 36) czytamy, jak Jezus obchodząc wsie i miasteczka, widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza.

Jezus nie szukał bezpieczeństwa w swoim własnym domu, ani nie wskakiwał na objezdne wozy ówczesnych stronnictw politycznych. Jezus nie potępiał; nie ustawiał się też w szeregu jedynie sprawiedliwych i czystych. Jezus – jak mówi Mateusz – litował się. To była taka litość, która wyzwala i prowadzi do odkupienia; która potrafi zbawiać.

Wydaje mi się, że to także jest jeden z ważniejszych wyznaczników waszej pracy, jako formatorów przyszłych kapłanów, zakonnic i zakonników Kościoła w Polsce.