Tato!

Marcin Jakimowicz

GN 38/2012 |

publikacja 20.09.2012 00:15

O dezercji ojców i rozdrapywaniu ran mówi paulin 
o. Maksymilian Stępień

Zadaniem ojca jest otwarcie drzwi, wprowadzenie syna w dojrzałość – opowiada 
o. Maksymilian Stępień, 
b. magister paulińskiego nowicjatu, ceniony rekolekcjonista Roman Koszowski/GN Zadaniem ojca jest otwarcie drzwi, wprowadzenie syna w dojrzałość – opowiada 
o. Maksymilian Stępień, 
b. magister paulińskiego nowicjatu, ceniony rekolekcjonista

Marcin Jakimowicz: Mistrz nowicjatu pyta dwudziestu chłopaków: kto z was miał dobrą relację z ojcem? Podnoszą się… trzy dłonie. Siedemnastu facetów patrzy w ziemię. To normalny obrazek?


O. Maksymilian Stępień: – Przyzwyczailiśmy się już do tego. Znajoma katechetka uczyła w gimnazjalnej klasie, w której na 30 uczniów aż 28 pochodziło ze związków niesakramentalnych, nieformalnych. Jedna czy dwie osoby były z normalnych rodzin. To była tak trudna i agresywna klasa, że katechetka nie dała sobie rady i odeszła. 


Jak takim ludziom powiedzieć, że Bóg jest ojcem?


– Nadchodzą w Kościele czasy, w których Pan Bóg przyjdzie przez maluczkich, ubogich i poranionych. Nadchodzą czasy dzieci. Odsyłam do znakomitej książki karmelity André Daigneaulta „Droga niedoskonałości”. To czasy Kościoła ludzi zranionych. Miłość Boża promieniuje przez ich rany…


Czym różnią się nowicjusze, którzy mieli dobrą relację z ojcem, od pozostałych?


– Różnica jest ogromna. Doświadczenie ojca jako głowy rodziny rodzi czystość, pokój, ustawia właściwie wartości. Ojciec, który wierzy głęboko w Boga, sprawia, że wszystko jest zharmonizowane. Tam, gdzie pojawiły się mocne grzechy, jak aborcja, alkoholizm czy jakaś forma ojcowskiej niedojrzałości, przechodzą one z ojca na syna. Niedojrzały pozostaje przede wszystkim świat emocjonalny dzieci.


Naprawdę jesteśmy aż takimi naczyniami połączonymi? Psychiatra słysząc o przechodzeniu grzechów nie złapie się za głowę?


– Nie. Psychoanaliza i psychogeneza podpowiedziały nam, że grzechy rodziców przechodzą na dzieci. Widzę to niemal namacalnie, spowiadając kilka godzin dziennie. Niedojrzałość ojca przechodzi na dzieci. Mnóstwo ludzi odczuwa brak ojca. Setki penitentów chcą przerzucić na spowiedników odpowiedzialność za podjęcie decyzji. Co chwila słyszę: „Proszę mi podpowiedzieć, co ja mam zrobić?”.


Ucieka Ojciec od takich relacji?


– Od kilkunastu lat z uporem maniaka zadaję ludziom jedno pytanie: „W czym chcesz być podobny do swojego ojca?”. I proszę mi wierzyć, w 99 procentach słyszę: „W niczym”. Po długiej ciszy coś tam pozytywnego znajdą, ale pierwsza reakcja jest druzgocąca.
Gdy tacy ludzie spotkają kapłana, który wydaje im się wiarygodny, natychmiast oddają mu swoje życie. „Wieszają się” na nim. Chcą, byśmy nimi pokierowali. Szukają w nas bezwarunkowej miłości ojca. Mówią: „Pomóż mi poukładać życie”. W konfesjonale na każdym kroku „wychodzi” głód ojca. Penitenci szukają taty. Faceta, który nazwie dobro dobrem, a zło złem.
Wiele zniewoleń, o których słyszę od lat w konfesjonale, ma źródło w tym, że samotne matki nie wytrzymują ciśnienia. Stają się głową rodziny, przejmują całą kontrolę i robią – niezależnie od swych intencji – bardzo złą robotę. Ratują rodzinę (tata pije, taty nie ma, tata robi karierę, tata jest emocjonalnie wycofany) i starają się zastąpić brak ojca dwudziestokilkuletnim synom. Efekt? Nie chcą wypuścić ich z ramion. Symbioza z matką staje się toksyczna.


Czy grzebanie się w przeszłości, w grzechach ojców, nie jest rodzajem never-ending story? I usprawiedliwieniem: „To nie ja. To przez niego!”.


– Gdy po raz pierwszy usłyszeliśmy o psychogenezie, krzyknęliśmy: Eureka! Ale potem odkryliśmy z braćmi, że… tego w Ewangelii nie ma.


Ale Stary Testament aż pęka od podobnych przykładów: dzieci pokutują za grzechy ojców…


– A na to wszystko przychodzi Jezus i zamyka temat grzechów międzypokoleniowych. Przynosi nowe życie. To ocean wobec kropli. Kiedy ocean miłości zalewa duszę, to nie jest istotne, jakie są dołki na dnie. To nie ma już znaczenia. Ocean zalewa wszystko. Kościół głosi Dobrą Nowinę, że w Chrystusie jest życie. Kiedy zaczynamy grzebać w drzewie genealogicznym, rozdrapujemy rany. Dobrze jest przerobić to na własnej skórze, ale uwaga, ostatnie słowo należy do Jezusa. Elżbieta Sujak, wspaniały psychiatra, opowiadała mi, że kiedyś, za jej młodości, gdy mówiono na temat grzechów ojca, dyskusję zamykano krótkim: „Przebacz. Taka jest wola Boga”. Koniec, kropka. Przebacz. Szanuj ojca, jeśli nie potrafisz go kochać. Dziś, gdy zaczynamy prześwietlać grzechy ojca pod mikroskopem, taka psychoanaliza ciągnie się latami.


Dlaczego przebaczenie ojcu jest takie ważne? Siostry z Rybna twierdzą, że to absolutna podstawa życia duchowego. Kapłani z Kręgu Miłosierdzia proponują przerobienie „Obrazu ojca”, zakończone przebaczeniem. 


– To działa jak furtka. Jeśli nie przebaczę ojcu, soki jego ducha będą płynęły we mnie, będę go nieustannie kopiował. Przebaczenie to radykalne odcięcie. Dopiero wówczas dokonuje się przeszczep; odrywam gałązkę z drzewa rodzonego ojca (przebaczając mu w imię Jezusa, przestaję pić soki jego bólu, grzechu, zranień) i przypinam ją do drzewa genealogicznego Jezusa Chrystusa. Innymi słowy: podpinam się pod Boga Ojca. Zamykam furtkę. Przecież na tym polegała bar micwa! Jeden mały epizod wyjęty z 33 lat życia Chrystusa: dwunastoletni Jezus mówi do Maryi: „Powinienem być w tym, co należy do mojego Ojca”. Odkrywa karty; moim ojcem jest Bóg. 
To kwintesencja bar micwy. Rytuał nakazuje ojcu, by odsunął się i przestał być odpowiedzialny za wychowanie religijne syna. Odtąd – podkreślają rabini – za jego życie duchowe jest odpowiedzialny sam Bóg. On się będzie troszczył. To zwolnienie ojca z odpowiedzialności za syna i przerzucenie tej zależności na Boga Ojca. Zadanie ojca polegało na doprowadzeniu do bar micwy, do dojrzałości syna.


Ale przecież Biblia pokazuje tę chwilę jako niezwykle bolesną dla rodziców. Odchodząca od zmysłów matka przez trzy dni szuka syna... 


– To prawda. Powiem więcej: w kontekście Maryi użyte jest greckie słowo oznaczające ból. Pojawia się ono jedynie trzykrotnie w Nowym Testamencie. Oznacza dosłownie… całkowitą utratę. Brzmi to porażająco. Tak, jakby Maryja na te trzy dni utraciła Boga. Ojcowie Kościoła widzieli w tym proroczą zapowiedź męki. Doświadczenie niedostępne innym matkom. Dla Maryi był to koniec świata. Przeszło tornado, zawaliło się wszystko. To wydarzenie – uczy Kościół – przygotowało ją na doświadczenie Golgoty.


Stoję w grupce pięciu świeżo upieczonych zakonników. „Żaden z nas – opowiadają – nie miał relacji z rodzonym ojcem. Po kilku latach formacji staliśmy się »ojcami«. Nie tylko z nazwy”. Można się tego nauczyć?


– Tak, ale to potwornie trudne. To moje doświadczenie, Przyznam szczerze: ja nie chciałem być ojcem. Chciałem być zakonnym bratem. Dziś wiem, że to była ucieczka, dezercja… Nie umiem dziś dobrze trzymać śrubokrętu, ale w seminarium byłem najlepszym mechanikiem. Po co? By przekonać wszystkich, że mam zostać bratem zakonnym. Na piątym roku napisałem podanie o to, by zostać bratem. Paulini się nie zgodzili. Przełożeni rozeznali moją sytuację. „Masz być księdzem” – orzekli. Czuli, że chcę zwiać przed „ojcostwem”. Psycholog orzekła: z twoją historią życia, ze zranieniami albo zostaniesz świętym albo pójdziesz na dno.


Ostro…


– Bardzo to przeżyłem. Drugi psycholog uderzył w podobny ton. 


Vianney słyszał pewnie podobne rzeczy…


– Nie wiem. Może i tak...


Ze zdumieniem zauważyłem, ilu świętych odcięło się radykalnie od rodzinnych więzów. Ucieczka z domu Franciszka, Klary, Charbela…


– To byli ludzie bardzo zranieni. Rzadko pochodzili z dobrych, kochających się rodzin, w których jedno z dzieci przeznaczało się na służbę Bogu. To byli gwałtownicy, ludzie rozdarci. Hulaka Augustyn nawraca się i po kilku latach zostaje biskupem.


Ale nawraca się dopiero wówczas, gdy w Mediolanie spotyka „świętego faceta” – Ambrożego. Adwokata, namiestnika Emilii i Ligurii, który po wyświęceniu na biskupa rozdał majątek ubogim...


– Nie bez znaczenia było to, że spotkał dojrzałego mężczyznę. Więź z matką – twierdzi psychologia – około dziewiątego roku życia dziecka przeradza się w naturalną więź z ojcem. I tu zaczynają się problemy. W rodzinach nie ma ojca, więc więź z matką zaczyna przeradzać się w zniewolenie. Nowicjusze w klasztorach nie potrafią nawiązać relacji z kierownikami duchowymi i przełożonymi, mają gigantyczne problemy z podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Są sparaliżowani. 


I – jak słyszę od kierowników duchowych – „wieszają się” na kapłanach, oczekując, że ci podejmą za nich decyzje…


– Sporo kleryków odchodzi z seminarium nie dlatego, że nie mają powołania. Nie! Oni po prostu nie są w stanie podjąć decyzji. Wybierają dezercję. Ojciec Józef Augustyn powiedział nam w szkole formatorów ciekawą rzecz: chłopcy w 25. roku życia są dziś niedojrzali do podjęcia decyzji. To nie są czasy, gdy dwudziestoletni faceci byli zdeterminowani. Mówili: „biorę sobie ciebie za żonę”, i to była decyzja ich życia. Dziś ci mężczyźni nie mają pojęcia, co robić. Zostać księdzem? Ożenić się? Ojcowie nie wychowują dzieci do podjęcia decyzji. Pamiętam sytuację sprzed lat. Odwiedziłem pierwszą założoną przez Kiko wspólnotę Drogi Neokatechumenalnej. Niesamowite doświadczenie dojrzałości wiary. Scena: dzieci czekają na posiłek. Najmłodszy, kilkuletni brzdąc drze się: „Ja chcę pierwszy! Chcę pierwszy!”. A tata spokojnie odpowiada: „Zastanów się, czy to, co mówisz, pochodzi od Pana Boga czy od diabła?”. Mały krzyczy: „Od Pana Boga!”. A tata wyjaśnia: „Nie! Zjedz ostatni, puść najpierw kolegów”. Stałem z boku i przyglądałem się. Minęło kilka lat. Dzieci wyrosły. I co słyszę? Jedno z nich pojechało z własną rodziną na misje do... Hongkongu. Zostawili przepiękny dom w Treviso i zamieszkali w ciasnym, dwupokojowym mieszkanku w bloku. Ich córka żali się mamie: „Szkoda mi tamtego domu. Musimy żyć w takich warunkach? – wyrzuca z siebie emocje. – Uczę się tego języka i w ogóle mi nie idzie…”. Ale potem nagle stwierdza: „No ale jeśli Jezus chce, żebyśmy tu byli, to niech będzie błogosławiony”. Rodzicom opadła szczęka. Dziecko dojrzewa w duchu wiary. Jest w stanie rozeznać wolę Bożą. To rzadkość. Psychologowie twierdzą, że na świecie jest od 10 do 13 proc. ludzi dojrzałych emocjonalnie, czyli takich, którzy mają poustawiane emocje, świat uczuć. Pozostali to ludzie zaburzeni, nieradzący sobie z lękami, ze światem uczuć, z rzeczywistością, która ich przerasta. Do takich poranionych ludzi przychodzi Bóg i… zalewa swą miłością. W Jezusie jest uzdrowienie człowieka. On uzdrawia absolutnie wszystko. Mówi o tym wielu świętych. Ale przecież, zauważmy, oni nie byli uzdrowieni „do końca”, nie byli klasycznym przykładem zdrowia psychicznego. Zmagali się, upadali, borykali z lękiem. Ale – uwaga – mieli uzdrowione postrzeganie rzeczywistości. Krzywdzono ich – potrafili przebaczyć, dostrzec szczęście w nieszczęściu. To tajemnica świętości. Z czego to się rodzi? Z więzi z Bogiem. Zaczynam dostrzegać Jego obecność we wszystkich wydarzeniach życia. To rodzi pokój serca: On przewidział wszystkie sytuacje. Jak powie św. Augustyn: najpierw Bóg cię wymyślił, potem długo się tobie przyglądał, potem cię ukochał, a na końcu stworzył. 


Co to znaczy w praktyce?


– To, że gdyby jeszcze raz stworzył historię mojego życia, stworzyłby dokładnie to samo; dałby mi tego samego tatę, taką samą mamę, rodzinę. Jasne, wpływ ojca na decyzje dzieci jest ogromny, ale pamiętajmy: to w Bogu Ojcu znajdziemy całkowite uzdrowienie. Przeżyłem na własnej skórze dwa lata bolesnej terapii. Skończyłem ją, biegnę do mojego terapeuty, kierownika duchowego, oczekując, że usłyszę jakąś konkretną wskazówkę o moich zranieniach, a on mówi krotko: proszę rozpocząć głębsze życie duchowe. Jakby mnie ktoś obuchem walnął. Tylko tyle? Żadnej psychologii? Grzebania w przeszłości? A on chciał mi zakomunikować: skończyłeś z tym. Teraz idź do Boga Ojca. Odbuduj relację. Zamknęliśmy psychoterapię. Koniec z tym. Idź do Ojca. On uzdrawia. 


Kiedy Jezus przebywał z Ojcem? Nie widział Go, miał przy sobie jedynie opiekuna Józefa…


– Jezus znikał na całe noce. Uczniowie widzieli to i zdumiewali się: „Jak oni muszą się kochać!”. Catalina Rivas w książce o męce Jezusa pisze, że On niemal co drugą noc spędzał na rozmowie z Ojcem. Przez całe lata przygotowywał się do męki. Nawiązywał z Nim więź miłości. Co dawał Mu Ojciec? Siłę. Uczył, jak przyjąć cierpienie, zmagać się z przeciwnościami. Taka jest rola ojca! 
Scena, którą widziałem w Tatrach. Idziemy z młodzieżą Ścieżką nad Reglami. Słyszę płacz. Na skale wisi dziewczynka. Wdrapała się i nie potrafi zejść. Przerażona krzyczy: „Tatoooo!”, Mówię młodzieży: „Szukajcie ojca! Może coś się z nim stało?”. Podbiegam pod skałę, rozkładam ramiona i krzyczę: „Spójrz na mnie, skacz, złapię cię”. A ona: „Nie! Chcę do taty!!!”. Stoję i asekuruję ją. Po chwili przychodzi ojciec, młody mężczyzna. „Tato! – woła córka – zobacz, jak wysoko weszłam. Zdejmij mnie!”. A tata spokojnie: „Nie! Sama weszłaś, sama spokojnie zejdziesz. Nie bój się. Spokojnie! Tu postaw lewą nogę, potem delikatnie prawą. Nie puszczaj ręki. Jestem z tobą, nie bój się”. Zeszła z tej skały i rzuciła się tacie w ramiona: „Udało się!”. A on przytulił ją: „Mówiłem, że ci się uda!”. Stałem i przyglądałem się tej scenie jak zaczarowany.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.