Tysiące uśmiechniętych twarzy

Justyna Tylman; GN 36/2012 Koszalin

publikacja 20.09.2012 07:00

– W moim domu nie było Pisma Świętego. Kupiłem je przed wyjazdem i zacząłem czytać. Może będzie trudniej się przyznać rówieśnikom, ale z Bogiem żyje mi się łatwiej – mówi Damian Truszczyński ze Świeszyna.

Tysiące uśmiechniętych twarzy Ks. Andrzej Pawłowski/ GN Chętni mogli zaangażować się w różne działania na rzecz wspólnoty, wielu wybrało śpiew.

Ponad 50-osobowa grupa młodzieży z opiekunem ks. Andrzejem Pawłowskim spędziła tydzień w Taizé. Jej członkowie przekonali się, że bariera językowa nie przeszkadza we wspólnej modlitwie, oraz doświadczyli tego, że w kościele można poczuć się jak w domu.

Strefa ciszy?

Damian zawsze aktywnie spędzał letnią przerwę, wyjeżdżał na kolonie i obozy. Gdy w tym roku nie wypaliły mu wakacyjne plany, dał się namówić na młodzieżowy wyjazd do Taizé. – Szczerze? Nie wiedziałem, na co się piszę – wspomina ze śmiechem decyzję o wyjeździe do Francji. Mała miejscowość nie przypomina kurortu ani ośrodka wypoczynkowego. – Kiedy wysiadłem z autobusu, wydawało mi się, że jestem na środku pustkowia. Potem zobaczyłem kościół – opowiada. Szybko załapał niepowtarzalny klimat Taizé. Najbardziej zauroczyły go wieczorne modlitwy w kościele bez ławek. – Ludzie przynosili poduszki i śpiwory, siadali po turecku, nie trzeba było zakładać garnituru. A kiedy śpiewaliśmy, czuć było autentyczną modlitwę płynącą z wnętrza. W tym kościele poczułem się jak w domu – wspomina Damian. W czasie tygodnia na burgundzkim wzgórzu nie potrzebował alkoholu, żeby miło spędzić czas ze znajomymi. – Potrafiliśmy myć głowę na deszczu – śmieje się. – Przekonałem się, że można wierzyć w Boga i dobrze się bawić. Jedno drugiego nie wyklucza – dodaje.

Europejskie Spotkania Młodych w różnych miejscach świata oraz ta mała miejscowość Taizé przyciągają co roku niezliczone rzesze ludzi. – Zwłaszcza młodzi uczą się odpowiedzialności za siebie i innych, doświadczają Kościoła z różnych stron świata. Zagłębiają się w wersety Pisma Świętego i rozmawiają o ich znaczeniu, a przede wszystkim przekonują się, że dzięki Biblii przy jednym stole spotkać się mogą protestanci, katolicy i prawosławni – przyznaje ks. Andrzej Pawłowski.

Pielgrzymka zaufania

– W Taizé nauczyłam się, żeby nie oceniać książki po okładce, a ludzi po tym, jak się zachowują albo ubierają. Zawsze trzeba podejść i chociaż postarać się kogoś poznać – mówi Paulina Stawczyk z Koszalina. Gdy rok temu samotnie wyruszała na swoje pierwsze Europejskie Spotkanie Młodych do Berlina, miała obawy, że nie będzie potrafiła się odnaleźć. – W Taizé nawet uśmiech jest szczery, w Polsce za dużo analizujemy, zastanawiamy się, skąd ten uśmiech na twarzy nieznajomego – może jestem brudna albo może ktoś robi sobie ze mnie żarty? – tłumaczy. Wraca na spotkania, bo jest to czas, kiedy może poczuć, że niezależnie od kraju i języka wszyscy są wspólnotą. Nikola Kulik od siedmiu lat chodziła na pielgrzymkę do Myśliborza. – Na początku stwierdziłam, że wyjazd do Taizé to nie był dobry wybór, bo ludzi z pielgrzymki znałam od podszewki, a tu nikogo – wspomina. Obawiała się, że jako gimnazjalistka nie będzie mogła złapać kontaktu ze licealistami z grupy. Nowe znajomości zawiązały się szybciej, niż się spodziewała, ale nie to spodobało się jej najbardziej, tylko możliwość pracy. – Bardzo chciałam wydawać posiłki. Gdy kucharz zapytał mnie, czy mogę mu pomóc, bardzo się ucieszyłam i pracowałam z nim do końca pobytu – wspomina. – Zawsze dzieliła się z nami bułkami, które zostawały – śmieje się Damian.

Z Taizé wróciła podbudowana liczbą młodych ludzi, którzy podobnie jak ona szukają Boga. – Było ich prawie 4 tys. i zawsze miałam wrażenie, że jeżeli będę miała jakiś problem, to wszyscy przybiegną mi z pomocą – mówi. – Ja tylko jednej rzeczy nie lubię w Taizé – odjazdów, bo trudno zostawić tak wspaniałą atmosferę i ludzi – dodaje Paula.