Doszli czy nie?

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 33/2012 Świdnica

publikacja 26.08.2012 07:00

Kiedy w Kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze ks. Romuald Brudnowski, główny przewodnik pielgrzymki, meldował bp. Ignacemu Decowi: Jesteśmy! – nie usłyszeli tego wszyscy, którzy by chcieli.

Doszli czy nie? Ks. Roman Tomaszczuk/GN Dla Czesławy i Henryka czas pielgrzymki miał w tym roku bardzo wyjątkowy przebieg.

Opuść swoj dom, idź!

Tomasz. – Idę na pielgrzymkę – rzucił jakby mimochodem do Roberta, swojego przyjaciela, po zakończonym meczu w ping-ponga. Gdyby to hasło padło dwa lata temu, Robert dostałby ataku histerycznego śmiechu, ale zdarzyło się teraz, więc słowa przyjaciela nie zrobiły na nim większego wrażenia. – Jeśli nie on, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy? – pomyślał i słuchał cierpliwie, co to trzeba wziąć ze sobą na dziesięciodniowy marsz na Jasną Gorę: namiot, śpiwór, dziesięć zmian bielizny, dobre buty, płaszcz przeciwdeszczowy – wyobrażasz sobie, że w całej okolicy ludzie wykupili już te foliaki? – No proszę, jakie odkrycie! – No i buty, pani doradzała mi takie z amortyzującą podeszwą, ale znajomy ksiądz (podobno przeszedł w życiu na pielgrzymkach 4750 km) przekonuje, że buty nie mogą być nowe, a najlepsze są sandały… wyobrażasz sobie mnie w sandałach? – Nie, nie wyobrażam…

Czesława. Od zawsze marzyła o pielgrzymce. Ale najpierw się po prostu nie chodziło, bo komuna utrudniała, potem trzeba było zajmować się dziećmi, a ostatnio schorowaną mamą. Kiedy jednak mama odeszła do wieczności, właściwie nic już nie stało na przeszkodzie, żeby wreszcie dopiąć swego. Pierwszy raz ruszyła w świętą drogę cztery lata temu. Ale zanim postawiła pierwsze kroki na pątniczej drodze, musiała zmierzyć się z pokusami. – No właśnie, wtedy gdy droga stała otworem, pojawiły się przeciwności – wspomina. – Najpierw prawie złamany palec u nogi. – Nic to, idę! Potem przenikliwy ból barku: – Idę! W końcu propozycja pracy sezonowej w Niemczech: Idę! – ucinała. Tak było cztery lata temu. W tym roku przygotowanie to kwestia wyjęcia z właściwej półki gotowego ekwipunku. – Bo ja co roku wracam, piorę, prasuję i odkładam na właściwe miejsce, miejsce tylko dla rzeczy pielgrzymkowych. I co roku coś tam dorzucam: a to przewiewne spodnie, a to koszulkę oddychającą, a to latarkę – dopowiada.

ks. Maciej. Gdy wszedł na początku lipca do swego kościoła, zapatrzył się na obraz Częstochowskiej Pani, taki zwyczajny, namalowany na płótnie z obowiązkową sukienką, bo do lat Wielkiej Peregrynacji, inaczej Maryi Jasnogórskiej się nie oglądało. Wtedy właśnie pomyślał: a czemu nie ikona? Jego pokoleniu ikona nie kojarzy się tak jak starszym z prawosławiem, z Ruskimi. Nauczył się ją czytać, rozumie jej przesłanie, liczy na obecność, której jest znakiem. Kilka tygodni później dowiedział się, że pielgrzymka przechodzi przez jego nową parafię. Od razu pojawił się plan: trzeba pójść. Dwadzieścia lat temu szedł po raz pierwszy jako licealista z Wrocławia, potem w seminarium i jako wikariusz parafialny. Od kilku lat nie miał okazji wybrać się na rekolekcje w drodze. Zrozumiał wolę Pana. Wyruszył.

Dosyć! Wracaj, bo już czas!

Tomasz. Pielgrzymką żył nie tylko on sam, ale także jego żona i córki. Od kiedy tato się nawrócił, od kiedy jego najlepszym przyjacielem jest Jezus, od kiedy prawie codziennie jest na Mszy św., w samochodzie słucha Radia Maryja i umie modlić się na różańcu, przyzwyczaiły się, że jego religijność jest odważna, jednoznaczna i bezkompromisowa, a pielgrzymka to tylko jeszcze jeden na to dowód. – Byłem wystraszony i uroczyście przejęty. Msza w katedrze, słowa biskupa, moje dziewczyny odprowadzające mnie, a po drodze Robert w swojej „beemce” pozdrawiający i dodający odwagi – to było niezwykłe. Kiedy mijaliśmy ludzi częstujących nas, miałem łzy w oczach, bo dla nich byliśmy ludźmi Boga. I rzeczywiście, ja sam czułem w tym wszystkim Boże błogosławieństwo, czułem się na swoim miejscu i chociaż nikogo nie znałem, szedłem z Jezusem, a przez Niego byłem bratem obcych mi ludzi – wspomina pierwszy dzień swej wędrówki. Pierwszy i ostatni, bo kiedy doszedł do Pieszyc, jakby od niechcenia pokazał swoje nogi medykom. Ci nie tylko kazali mu się postukać w czoło, ale natychmiast odesłali do domu. – Bo proszę pana, jak się ma żylaki czwartego stopnia, to chyba oczywiste, że ryzykuje się krwotok przy zbyt wielkim wysiłku. Tak, miał pan zalecone spacery, ale cztery kilometry dziennie, a nie trzydzieści!

Czesława. – Złamanie stropu panewki lewego stawu biodrowego – brzmiała diagnoza lekarza, który badał Henryka, męża Czesławy. – Obawiam się, czy nie ma komplikacji w postaci przemieszczenia odłamów złamania, pani mąż musi pozostać w szpitalu, pod obserwacją – dowiedziała się na dzień przed początkiem pielgrzymki. – Pomyślałam, że to kolejna próba wierności pielgrzymkowemu powołaniu. Byłam już spakowana, bagaże oddałam na samochód. Zadzwoniłam do koleżanki, a ta mi mówi: „Masz nie iść”. Więc siedzę w domu. Słyszę jednak rano głosy pielgrzymów, śpiewy, radość, entuzjazm. Nie wytrzymałam. Pobiegłam do katedry. Tam jednak przez wszystkie te targające mną emocje z każdą minutą słyszałam coraz wyraźniej: „Masz zostać w domu, opiekować się mężem, jesteś mu potrzebna, w tym roku taka będzie twoja pątnicza droga!”. Etap do Pieszyc był pożegnaniem się z pielgrzymkowymi braćmi i siostrami i czasem zawierzenia im wszystkim intencji, z którymi planowała pielgrzymować.

ks. Maciej. – Od razu wiedziałem, że mogę sobie pozwolić tylko na trzy dni drogi – chciałem wrócić do parafii, której zostałem proboszczem, żeby przeżyć z moimi parafianami pierwszy piątek miesiąca, żeby być na miejscu w niedzielę. W ogóle ciągle jest mnóstwo spraw, które trzeba załatwić z racji porządkowania dokumentów i powinności wobec urzędów, bo moja parafia istnieje zaledwie kilka tygodni – wyjaśnia. – Proszę napisać w „Gościu”, że zapraszamy serdecznie na nasz odpust, 26 sierpnia. Mieszkańcy okolic Bojanie czy Świdnicy mogą z nami przygotowywać się do tej uroczystości w piątek (o 16.30 Msza św. i rozważanie, co znaczy „pamiętam”), w sobotę (o 17.00 Msza św., spowiedź, adoracja i apel z tematem „czuwam”) i wreszcie w niedzielę („jestem” z Maryją przy Chrystusie).

Wejdź w głąb! mimo wszystko

Tomasz. Przez trzy dni po powrocie nie mógł sobie tego wszystkiego poukładać. Wyruszył na Jasną Gorę, bo był przekonany, że tego chce od niego Bóg. Wyruszył, bo chciał podziękować Maryi, że uczy go, jak żyć z Jezusem. Potrzebował klimatu, ktory może powstać tylko tam, gdzie ludzie nie boją się wierzyć, nie wstydzą się łez, nie kalkulują i nie muszą zajmować się niczym więcej procz swoim sercem przy Bogu. Od razu czuł się wśród pielgrzymów jak jeden z nich. Podziwiał ich wiarę, imponowała mu ich determinacja, był dumny, że jest jednym z nich. I co? I nic. Przynajmniej na razie.

Czesława. – Nie miałam jeszcze takiej pielgrzymki – mówi i z miłością patrzy na męża. – Włączyłam się w grupę duchowych uczestników. Codziennie w duchu wędrowałam z moimi braćmi i siostrami, przypominałam sobie postoje, wydarzenia, kojarzyłam sytuacje i zwyczaje związane z kolejnymi pielgrzymkowymi dniami. I byłam przy Heniu. Właściwie to razem pielgrzymowaliśmy w tym roku, bo wspólna domowa modlitwa rozwijała to, co rano w katedrze odprawiałam z innymi duchowymi uczestnikami – uśmiecha się. 9 sierpnia i tak modliła się na Jasnej Górze. Przyjechała tu autokarem i w kaplicy Cudownego Obrazu dzieliła się z Maryją niezwykłym czasem pielgrzymki domowej, przy boku swego męża. Maryja powiedziała jej wtedy: „Dobrze zrobiłaś, tego chciał mój Syn!”.

ks. Maciej. Kiedy na teren parafii wchodziła pielgrzymka, a proboszcz witał pątników, wtedy jedna z sióstr zaprosiła go, by niósł z innymi obraz Maryi, wędrujący na przedzie. – Dreszcz przeszedł mi po plecach – wyznaje. – Od razu zrozumiałem ten znak. Maryja chciała wejść w sercach pielgrzymów i w świętym znaku w nasze granice. A ja sam, jako pasterz, mogłem Ją wprowadzić i mam to czynić nadal, bo jest patronką naszego zbawienia, jest nam dana przez Bożą Opatrzność, byśmy mieli do Niej szczególne prawo, bo ona miała na nas szczególny wzgląd – snuje refleksję. Po powrocie do parafii jasne było jeszcze jedno: Maryi nie można tak po prostu kupić. Pojechać do sklepu, zapłacić i zawiesić w ołtarzu ikonę zamiast obrazu. Ona jest darem. – Zapytałem ks. Romualda o to, czy możemy na nasz pierwszy odpust przywieźć do parafii ikonę Jasnogórskiej Pani, którą niosą pielgrzymi. Zgodził się, więc już niedługo Ona wejdzie do naszego kościoła, stanie pośród nas, a z Nią niezwykły świat nieba. Nie mogę się już doczekać!