Kilometry zmieniające życie

ks. Witold Lesner; GN 28/2012 Zielona Góra

publikacja 14.08.2012 23:30

Pątnik musi być gotowy na ryzyko, świadom, że może zdarzyć się coś wyjątkowego. Że może dojść tam, gdzie się nawet nie spodziewa, że może odkryć coś, czego się nie spodziewa… I że to zmieni jego życie.

Kilometry zmieniające życie Maciej Obuchowicz/ GN Msza św. w lesie, spowiedź podczas drogi, wspólny wysiłek i wzajemna życzliwość na długo zapadają w pamięć pielgrzymom.

Do roku 1982 nasi diecezjanie pielgrzymowali najczęściej jako jedna z grup „Siedemnastek” w ramach Pielgrzymki Warszawskiej. W 1983 roku pragnienie stworzenia własnej pielgrzymki diecezjalnej udało się zrealizować. Tamtego roku z Gorzowa wyszło około 2 tysięcy pątników.

Diecezjalne początki

Nowa trasa wytyczona została w bardzo prosty sposób. – Wzięliśmy mapę i rozciągnęliśmy sznurek między Gorzowem a Częstochową. Chodziło o znalezienie najkrótszej drogi. Później trzeba było sprawdzić jakość dróg i dopasować trasę do miejscowości, w których mogły być noclegi – wyjaśnia ks. Witold Andrzejewski, wieloletni pielgrzym i pierwszy przewodnik grupy diecezjalnej. – Prawie cały rok nam zajęło dopinanie wszystkiego. Jeździliśmy od miejscowości do miejscowości, rozmawialiśmy z proboszczami i mieszkańcami oraz szukaliśmy punktów orientacyjnych, by później nie było błądzenia – mówi dawny przewodnik. Oprócz trasy trzeba było przygotować transport bagaży, noclegi, opiekę medyczną i porządkową, nagłośnienie, wyżywienie… Dobrze sprawdziła się w tym grupa „warszawskich” pielgrzymów oraz młodzież akademicka ks. Andrzejewskiego. Oni stanowili tzw. bazę pielgrzymki.

Przez pierwsze lata diecezjanie startowali z Gorzowa Wlkp. oraz z Głogowa, skąd po raz pierwszy wyruszyli w 1981 roku i chodzili inną trasą. Od roku 1994 pątnicy regionu zielonogórskiego rozpoczynali szlak w Zielonej Górze i łączyli się z grupami gorzowskimi w Gostyniu, by dalej maszerować już razem. Od 2001 roku nurt zielonogórski pielgrzymuje własną trasą. Obecnie Piesza Pielgrzymka Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej na Jasną Górę jest tzw. pielgrzymką promienistą, której trzy nurty: gorzowski, zielonogórski i głogowski przemierzają szlak różnymi drogami. Łączą się ostatniego dnia, by razem wejść do jasnogórskiego sanktuarium. W każdym z trzech nurtów pielgrzymki wędrują grupy z różnych miejscowości. Z Gorzowem łączą się grupy z Rzepina, Sulechowa, Kostrzyna, Strzelec Krajeńskich, Międzyrzecza; do Zielonej Góry dołącza się Krosno Odrzańskie i Gubin; a z Głogowa wyruszają osoby z miejscowości południowej części diecezji. W każdym z nurtów są też grupy zakonne. Z Gorzowa idzie grupa kapucynów, z Zielonej Góry franciszkanów konwentualnych, a z Głogowa redemptorystów.

Były lata, że wszystkich pielgrzymów było nawet 3 tys., ostatniego roku na Jasną Górę weszło ok. 1800 osób. W ciągu tych lat raz, w 1997 roku, zdarzyło się, że pielgrzymka nie wyruszyła. – Był to rok wielkiej powodzi. Postawiłem sobie pytanie, czy wolno nam iść i jeszcze oczekiwać pomocy, przyjęcia od tych, którzy ponieśli tak duże straty. Zrezygnowaliśmy… – wspomina ks. Andrzejewski. Jednak nawet wtedy część osób nie odpuściła – pojechali rowerami lub samochodami.

Pielgrzymkowe rodziny

Na szlaku pielgrzymkowym niejedna osoba odnajdywała czy umacniała swoją wiarę, a wielu księży odkrywało swoje powołanie. Jeszcze inni w drodze do Królowej Polski poznali swoich przyszłych małżonków. Taką parą byli Ewa i Jan Pasierbowiczowie z Gorzowa. – Nasz ślub odbył się podczas pierwszej pielgrzymki 12 sierpnia 1983 r. To był piątek o godz. 11.00. W kaplicy jasnogórskiej nasze małżeństwo błogosławił ks. Witold Andrzejewski – wspomina Jan. – Mieliśmy tę łaskę, że byliśmy tuż przed obrazem Matki Bożej, za kratą. Po naszym 25-leciu Maryja nadal ma wyjątkowe miejsce w naszym życiu – dodaje żona. – Gdy Jan Paweł II przyjeżdżał do Gorzowa, to m.in. ja przywiozłem obraz Matki Bożej z Rokitna, a później razem z Waldemarem Kubisiem ufundowaliśmy kapliczkę Jej poświęconą w centrum Gorzowa – wspomina Jan Pasierbowicz.

Innym pielgrzymkowym małżeństwem są Barbara i Robert Sołtysowie, również z Gorzowa. – Pewnego razu porządkowy przyprowadził kolegę, właśnie Roberta, bym mu podpisała plakietkę – uśmiecha się Basia, która w sumie była 16 razy na pielgrzymce, najpierw jako zwykły pielgrzym, później jako kierownik trasy. Poślubiła Roberta 10 lat temu w Bukowcu. – Od tamtego czasu co roku w tej miejscowości rozdajemy każdej grupie torbę cukierków – śmieje się Robert. Później, gdy pojawiały się dzieci nie zawsze dało się być wspólnie na jasnogórskim szlaku. Jednak nawet wtedy Basia z dziećmi przyjeżdżała choć na 2–3 dni. – To nasz sposób uczenia dzieci, czym jest wiara, modlitwa oraz wyraz pamięci o Matce Bożej – wyjaśnia żona, a mąż dodaje: – Dzieci tak zżyły się z pielgrzymami, że mówią do nich „ciociu” i „wujku”.

Są też całe „rodziny pielgrzymkowe”, jak np. Leokadia i Piotr Stachowscy z trójką dorosłych dziś dzieci. – Gdy pierwszy raz szliśmy razem w 1994 roku Daria miała 12 lat, Adam 10, a Błażej 2,5 roku. Od tamtego czasu to dla nas sposób na spędzanie dobrych wakacji – mówią małżonkowie. Pielgrzymowali w różnych grupach, ale najbardziej związali się z Zieloną i później z Biało-Czerwoną, wyruszającymi z ich Zielonej Góry. Pan Piotr szybko zaangażował się w pracę organizacyjną. Szukał ofiarodawców żywności i potrzebnych rzeczy, a na trasie wraz z żoną zajmował się transportem i przygotowywaniem posiłków. Na początku Błażej większość drogi jechał w wózku, a pozostałe dzieci biegały wśród pielgrzymów. – Gdy miałem 7 lat, każdego dnia pielgrzymki zakładałem się z bratem Heniem z grupy Zielonej o to, kto przejdzie cały dzień. Przegrany stawiał oranżadę. W tamtym roku po raz pierwszy przez całą drogę nie jechałem ani razu – śmieje się Błażej, który, jak sam mówi, jest pełnoletnim pielgrzymem, bo na szlaku był już 18 razy. Z czasem rodzeństwo zaczęło pełnić różne funkcje: Daria była w ekipie muzycznej, a bracia zostali porządkowymi.

Pielgrzymka się zmienia

– Kiedyś bardziej zwracało się uwagę np. na strój, większa była dyscyplina i wszystko robiliśmy razem – mówi Basia Sołtys. – Teraz ludzi trzeba wychowywać do pielgrzymowania. Zwracamy uwagę, że idąc, nie używa się telefonów, nie słucha mp3… Musimy walczyć o klimat modlitwy – dodaje jej mąż Robert. Ks. Andrzej Tomys, obecny kierownik grup gorzowskich, widzi w tym jednak i dobre strony: – Zamiast o pokucie i wyrzeczeniu, mówimy bardziej o rekolekcjach w drodze. Chcemy nie tylko się umartwiać, ale też Panu Bogu oddawać chwałę, a wobec mijanych ludzi składać świadectwo żywej wiary. Przez lata zmieniły się warunki noclegów. Nie śpi się już w stodołach, ale w szkołach i salach gimnastycznych. Inaczej wyglądają wyżywienie i higiena. Wszyscy jednak zgodnie mówią, że najważniejsza jest świadomość celu, życzliwość spotkanych osób oraz żywszy sposób przeżywania wiary. – W jednej miejscowości na trasie mieszkańcy na drogę przed nami sypią kwiaty. Mówią, że to przechodzi Jezus. Zawsze mnie to wzrusza – wyznaje Piotr Stachowski. Na pielgrzymce można doświadczyć też jedynej w swoim rodzaju solidarności. – Kiedyś, pamiętam, spalił się jeden z kościołów, który odwiedzaliśmy po drodze. My, pielgrzymi, zbieraliśmy później ileś razy ofiary na jego odbudowę – mówi Robert Sołtys. Istotę pielgrzymowania dobrze określił ks. Witold Andrzejewski: – Pątnik musi być gotowy na ryzyko, świadom, że może zdarzyć się coś wyjątkowego. Że może dojść tam, gdzie się nawet nie spodziewa, że może odkryć coś, czego się nie spodziewa… I że to zmieni jego życie.