To nieporozumienie!

Pamiętacie te okładki zeszytów do religii? Wesołe diabełki i patrzące z góry na ich wesołe zabawy smutne i znudzone aniołki…

To nieporozumienie!

Krzyś był bardzo sympatycznym chłopakiem. W jego głowie szóstoklasisty lęgły się wprawdzie czasem całkiem niemądre pomysły, ale potrafił swoimi prostymi wypowiedziami trafić w sedno. Tak było i wtedy, gdy strapiony wyznał: „Proszę pana, ja nie chcę iść do nieba. Przecież tam będzie strasznie nudno”. Temat lekcji poszedł na bok. Zajęliśmy się niebem.

Historia przypomniała mi się, gdy podczas wakacyjnych wojaży włożyłem do odtwarzacza starą płytę i usłyszałem śpiewającego Andrzeja Sikorowskiego:

„Więc mi wybaczcie proszę myśl grzeszną,
którą powiedzieć tutaj aż trudno,
że mi tam wcale jeszcze nie spieszno,
tam - gdzie jest równie pięknie co nudno!”.

Nudno? No tak. Jeśli „po drugiej stronie życia, ponoć żarcia już nie trzeba ani picia, nawet jeden szczyt nie został do zdobycia lub kontynent do odkrycia”… jeśli „po drugiej stronie cienia nie ma marzeń, bo spełnione już marzenia, nic nie boli bo, nieznane są cierpienia”, to co będzie? Czy owa biało-błękitna kraina z hollywoodzkich produkcji może być przedmiotem marzeń człowieka, który na ziemi zakosztował cudownego smaku przygód?

Trudno powiedzieć z całą odpowiedzialnością, jak będzie wyglądało niebo. Na podstawie Biblii łatwiej powiedzieć, czego w niebie nie będzie: łez, śmierci, żałoby, krzyku ani żadnego trudu (Ap 21, 4). Teologowie w tej wyliczance z Apokalipsy widzą odwrócenie skutków grzechu pierwszych rodziców (Rdz 3, 16-19). Wiadomo też, że niebo to stan idealnej komunii, wspólnoty z Bogiem, świętymi i aniołami. Przeciwieństwo tego, co przedstawia autor Księgi Rodzaju w scenie, gdy człowiek słysząc Boga ukrywa się przed Nim wśród drzew Edenu. Ale jak to będzie wyglądało konkretnie, nie wiadomo.

„Nowe niebo i nowa ziemia”, o których wspomina Biblia, nie muszą być „nowe” w sensie „materialnie inne”, ale raczej „odnowione” „diametralnie przemienione”. Pamiętając, że wierzymy nie w wieczne trwanie jako duchy, ale zmartwychwstanie ciał, możemy przypuszczać, że ten nowy (odnowiony) świat będzie co najmniej tak zachwycający jak ziemia, oczarowująca  różnorodnością krajobrazu, pogody, pór roku i dnia. Nawet jeśli tak będzie, nie musi dać to człowiekowi automatycznie szczęścia. Nawet najpiękniejsze otoczenie - tak wynika z doświadczenia - nie musi usuwać nudy czy smutku.

Są przyjaciele, nie ma zmartwień, jest piękne otoczenie. To czego w końcu nam, malkontentom, brakuje?

Klucz do zrozumienia, że szczęście zbawionych nie oznacza nudy, leży chyba w odkryciu, że fałszywe jest nasze irracjonalne przekonanie, iż ciekawe, pociągające może być tylko to, co ma posmak zakazanego owocu. W wesołym spotkaniu z bliźnimi nie musi być intryg, złośliwości i zdrady, żeby dawały radość. Gdy ludzie wokół nas są naszymi przyjaciółmi, nie przeszkadza, że odkryli jakiś ląd albo zdobyli jakiś szczyt przed nami. Brak cierpienia nie oznacza, że nic ciekawego się nie dzieje. A czerpanie radości z oczekiwania na spełnienie marzeń jest niczym przy radości z szczęśliwego tu i teraz.

Wakacje to czas pogodnych spotkań z przyjaciół, zapomnienia o troskach i ciekawych wojaży. Prócz niepoprawnych pracoholików nikt podczas nich raczej na nudę nie narzeka. Czy nie czas przestać myśleć o niebie jako o niekończącej się nudzie?

PS. Pracoholikom, których wakacje męczą, a porównanie do nich nieba przeraża, warto uzmysłowić, że w zapowiedzi Nowego Nieba i Nowej Ziemi nie ma mowy o tym, że nie będzie tam nic do zrobienia, ale że nie będzie związanego z pracą trudu ;)