Zdejmijcie krzyż, to się policzymy!

Jan Drzymała

Z wywiadu, którego poseł Rozenek był uprzejmy udzielić Katarzynie Wiśniewskiej, wyłania się wizja państwa polskiego ubezwłasnowolnionego i twardo trzymanego za twarz przez Kościół katolicki.

Zdejmijcie krzyż, to się policzymy!

Dawno nie czytałem takich rewelacji! Kościół powinien państwu płacić za lekcje religii w szkołach, a katoliccy politycy, jeśli chcą iść na Mszę, niech najlepiej zrobią to ukradkiem, kiedy nikt nie widzi. Tak w telegraficznym skrócie – według posła Rozenka przedstawia się państwo tolerancyjne, w którym panuje wolność i swoboda.

Mam czasem wrażenie, że wojujący antyklerykałowie z Ruchu Palikota są kompletnie oderwani od rzeczywistości i totalnie nie chwytają kontekstu, w jakim powinni pracować.

Z wywiadu, którego poseł Rozenek był uprzejmy udzielić Katarzynie Wiśniewskiej, wyłania się wizja państwa polskiego ubezwłasnowolnionego i twardo utrzymywanego za twarz przez Kościół katolicki.

Biskupi przychodzą na opłatek do Sejmu, żeby zamanifestować swoją władzę, albo przypilnować, by posłowie przypadkiem nie wyrzucili religii ze szkół. Znakiem zaś władzy Kościoła w Sejmie jest wiszący na ścianie krzyż, który najlepiej by było ukradkiem w nocy zdjąć dla świętego spokoju.

Mam tak serdecznie dość tego rodzaju opowieści, że najchętniej bym wrzasnął: „a zdejmujcie sobie ten krzyż, jak was tak bardzo mierzi. Szanowni posłowie, Róbta co chceta! ”.

Jeśli wszyscy lub większość z was, drodzy posłowie, dogadacie się, że nie chcecie mieć z krzyżem nic wspólnego, to policzymy się przy następnych wyborach.

Założę się, że nie wszyscy tak radośnie zdecydują się na ten test. Część z prostej kalkulacji. Mimo życzeniowego myślenia antyklerykalnej partii, w Polsce wciąż katolicki elektorat przeważa. To raz.

Drugi aspekt obecności krzyża w Sejmie, w polityce i w polskim życiu społecznym jest dla mnie dużo istotniejszy. Wierzę głęboko, że w ławach sejmowych siedzą mimo wszystko ludzie, którym sprawa wiary obojętna nie jest. Czy to się podoba posłom Ruchu Palikota czy nie, oni traktują swoją wiarę na tyle poważnie, że nie uciekną z nią do krypt kościołów i nie schowają do kieszeni w czasie głosowań. Oby takich ludzi było więcej niż tych, których krzyż boli.

Ten krzyż pojawił się na sejmowej ścianie i spokojnie wisiał właśnie dlatego, że część posłów utożsamiała się z wartościami, jakie On symbolizuje. Z tej samej przyczyny także pojawiła się religia w szkołach, z tego samego powodu państwowe uczelnie zaczęły kształcić tabuny teologów i katechetów.

Oczywiście, zaraz się dowiem, że jestem ciężko naiwny, ale moim zdaniem równie naiwni są ci, którzy twierdzą, że lobbing paru duchownych bez wsparcia społecznego wystarczył, żeby tak poważne zmiany w Polsce wprowadzić.

Wystarczy przypomnieć, jak silną pozycję i jakie zasługi miał Kościół w Polsce w procesie wyzwolenia się z komunizmu. Tego samego, w myśl którego państwo polskie grabiło Kościół z jego majątku i nakazywało budować świątynie tak wielkie, żeby parafie nie mogły ich samodzielnie utrzymywać. Ustrój się zmienił, ale te państwowe nadużycia wciąż trzeba wyprostować.

Ludzie po uwolnieniu się z komuny, poczuli wreszcie oddech wolności. Chcieli religii w szkołach i państwo musiało się na to zgodzić. To była odpowiedź na realne potrzeby. Został stworzony cały system, który to umożliwił. Wykształcono tłumy katechetów. Niech Ruch Palikota pomyśli najpierw, co teraz z tymi ludźmi zrobić. Gdyby nagle religię ze szkół usunąć, gdzie znajdą zatrudnienie? Wiem, że to drugorzędny argument, ale jednak o tym też trzeba pomyśleć. Dlaczego, za przeproszeniem, tak biadoli się nad każdym zwolnionym kolejarzem, listonoszem, górnikiem, a katechetów chciałoby się wywalić na twarz z dnia na dzień bez mrugnięcia okiem?

O zabranych majątkach nie chce mi się już pisać, bo o tym trąbi się na okrągło. Dopowiem tylko, że niedawno Kościół i wspólnoty religijne w Czechach, załamane już przeciągającymi się sporami o pieniądze, odpuściły i stwierdziły, że same będą się finansować. Jednak państwo najprawdopodobniej odda Kościołowi 56 procent znacjonalizowanego majątku. Właśnie to mienie powinno wystarczyć na zaspokojenie potrzeb instytucji kościelnych. I dobrze, święty spokój. Dzięki temu czeski Kościół uniezależni się od państwa, u którego siedział w kieszeni – głównie dzięki zapobiegliwości dawnych, komunistycznych władz. I sprawa jest czysta. Państwo oddaje, co zabrało, Kościół nie dopomina się o pieniądze z budżetu.

Jak tak sobie policzę, co by było, gdyby każdy z nas co tydzień w niedzielę wrzucił na tacę 2 albo 5 złotych, czy Kościół i tak by nie wyszedł na tym lepiej niż na śmiesznych proponowanych przez ministra Boniego odpisach podatkowych? A przecież to nie wszystko, co możemy dać Kościołowi.

Chciałbym tylko w takiej sytuacji, żeby państwowe łapy się od Kościoła odczepiły. Gdybyśmy my – wierni – sami zdecydowali się finansować Kościół, to chciałbym, żeby fiskus nie zaglądał mu do kieszeni, bo to nie jego sprawa, co my z naszymi pieniędzmi chcemy zrobić. Osobiście wolałbym oddać je Kościołowi, który będzie prowadził katolickie szkoły, uczył religii, ewangelizował, organizował misje, dbał o biednych. I niech się nikt nie waży tego opodatkowywać, bo ta kasa nie idzie tylko dla katolików, ale jest wykorzystywana dla dobra wszystkich.

No i wreszcie na koniec. Jeśli katoliccy politycy i działacze mają zniknąć z życia społecznego, to ja też sobie nie życzę słuchać o tym, kto w polskim Sejmie jest gejem, a kto zmienił płeć, bo, idąc tropem myślenia posła Rozenka, to taka sama manifestacja i narzucanie się ze swoimi przekonaniami. I tak by można się przerzucać przykładami, pytanie tylko po co?

Jeśli komuś naprawdę zależy na tym, żeby w kraju panowała zgoda, sprawiedliwość i równość dla każdego, to o te wartości zabiega, ale nie w ten sposób, że chce za wszelką cenę rozwalić Kościół tylko dlatego, że większość społeczeństwa uznaje zasady przezeń proponowane za te, według których warto żyć.