Czkawka

Marcin Jakimowicz

Od piątku mam nieustanną czkawkę. Po drugiej połowie. Nasiliła się wczorajszego wieczora.

Czkawka

Nie mam pojęcia jak skończy się dzisiejszy mecz z Rosją. Bardzo chcę wierzyć, że odetchnę z ulgą i wreszcie skończy się ta męcząca czkawka. Nie daje mi spokoju. Nasila się z każdym oglądanym meczem. Zaczęła się w piątek. W czasie drugiej połowy spotkania z Grecją.

Nie chodzi mi nawet o wynik, czy o decyzje trenera („Jak leci panie Smuda? Aaa. Bez zmian”). Nie mogę jednak przeboleć tego, że Polacy przystanęli. Stanęli jak kołki i stali się biernymi obserwatorami widowiska. Czkawka nasiliła się wczoraj, gdy zobaczyłem co (i w jakim stylu!) Ukraińcy zafundowali swoim kibicom. Nie kibicowałem współgospodarzom Euro, a jednak, po tym, co ujrzałem nabrałem do tej jedenastki szacunku. Dzień wcześniej Chorwaci wygrywający z Irlandczykami już 3:1 grali do ostatniej sekundy, tak, jakby przegrywali 0:3.

Obie drużyny gryzły trawę.

Nie wymagam tego, by Obraniak czy Perquis śpiewali ze Łzami w oczach „Mazurka Dąbrowskiego” (choć z rozrzewnieniem oglądam Chorwatów, którzy, w czasie hymnu trzymają łapy na sercu). Chcę jedynie, by nasi zaczęli wreszcie gryźć trawę. Wiem, że na co dzień reklamują bardziej wykwintne frykasy, ale przez 90 minut trzeba o tym zapomnieć. I poczuć jaki smak ma murawa.