Życie to też święto

Po co to sypanie płatków na drodze? A po nic. Świętowanie polega na tym, że robimy coś nie dla zysku, ale dla miłej atmosfery.

Życie to też święto

Nie jestem wielkim piłkarskim fanem. Moje zainteresowanie tym sportem wygasło wiele lat temu. Nie liczę też na wielkie sukcesy naszej reprezentacji. Ale z wielką sympatią obserwuję towarzyszącą ostatnim dniom przygotowań do Euro 2012 atmosferę. W ostatnich latach w naszym kraju dość duszna, pełna cynizmu, półprawd, pretensji i mocnych oskarżeń, powoli jakby zaczynała się oczyszczać.

Mam wrażenie, że wielu z nas znów odnajduje radość z identyfikowania się z Polską. Widać to przystrojonych na ulicach w barwy narodowe samochodach czy sklepach, pełnych gadżetów dla kibiców. Może niebawem znów nasza drużyna poniesie klęskę – odzywa się we mnie natura pesymisty –  ale czy to ważne? Dziś jest święto. Malkontenci ciut przycichli. Po miesiącach rozdzierania szat i lamentów (skądinąd w pewnych wypadkach zrozumiałych) znów potrafimy się cieszyć drobnymi sukcesami, jak choćby ładnymi stadionami i przejezdnością A2. Nawet papież napisał do nas o wartości sportowych imprez, a biskupi typują zwycięzcę mistrzostw. Czy to źle, pojawia się życzliwość, radość i zgoda? Że odrywamy się od codziennych problemów?

W komentarzu pod informacją o typowaniu przez biskupów zwycięzcy mistrzostw ktoś strasznie się oburzył.  Że niby tyle ważnych spraw i tragedii w Polsce, a biskupi zajmują się bzdetami. A ja pomyślałem sobie, że to oburzenie jest zupełnie niepotrzebne. Problemy, tragedie i zwyczajne smutki były, są i będą. Wokół nas ciągle ktoś traci pracę, ktoś popada w konflikt z otoczeniem, zaczyna chorować czy umiera. Takie życie. Nigdy nie jest tak, że wszystko jest cudowne, jasne i proste. Mielibyśmy nigdy się nie uśmiechać? To nieprawda, że nie ma z czego. Jest. Żyjemy! Więcej, mamy obiecane niebo!

Że bieda? Dopóki nie przymieramy głodem i mamy dach nad głową, da się znieść. Nikt nie zabiera nam zwyczajnych radości związanych ze spotkaniami z bliskimi. Przekornie można zauważyć, że dobitnie o tym świadczy pogoda ducha tych, którzy życie spędzają przy butelce taniego wina „na murkach”. Oczerniają nas? Trzeba prostować, ale tak naprawdę problem mają Ci, którzy się kłamstwem posługują. Choroba? No cóż. Fachowej opieki może i zabraknie, ale miłości bliskich nie musi. Śmierć? Przecież wierzymy, że nasze życie tylko się zmienia, ale nie kończy.

Jestem niepoważny? Możliwe. Tylko zastanawiam się które spojrzenie na życie jest prawdziwsze: to pełne patosu i rozdzierania szat nad każdym drobiazgiem, czy to pełne optymizmu, uśmiechu, radości z drobiazgów.  Przecież jeśli jako chrześcijanin pamiętam o niebie nie mogę nie patrzyć na cały ten świat z optymizmem. Niedawno śpiewałem „Otrzyjcie już łzy płaczący”. Mam nie traktować tego wezwania na serio? A dziś uczestniczyłem w procesji, w której dzieci – z perspektywy bolesnych ludzkich problemów zupełnie niepotrzebnie – rzucały płatki kwiatów przed niesionym w monstrancji Panem Jezusem. 

Wczoraj, dając się ponieść tej radosnej atmosferze piłkarskiego święta, kupiłem sobie czapkę błazna w barwach narodowych. Taką ładną, z orzełkiem i dzwoneczkami. Pisząc ten komentarz założyłem ją na głowę. Może to ona pomaga mi spojrzeć na świat z innej perspektywy. Nie mam jednak wątpliwości, która bliższa jest Ewangelii. Wszystko co owocuje radością, pokojem, życzliwością, zgodą ma u swoich źródeł Ducha Świętego. Przecież to Jego owoce.