Nie zawsze powód do chluby

Prześladują nas. Dobrze to czy źle? Z jednej strony to znak naszej wierności Ewangelii, ale…

Nie zawsze powód do chluby

Przeglądając informacje ze świata trudno oprzeć się wrażeniu, że my, chrześcijanie coraz bardziej wszystkim przeszkadzamy. Choćby wczorajsze doniesienia: „Płoną kościoły w Zanzibarze” (Tanzania) -  uderza w oczy tytuł. Tamtejsi muzułmanie w ten sposób domagają się wprowadzenia prawa szarłatu. „Jeśli Bóg pozwoli, pokonamy ich” – to z kolei o Nigerii, w której chrześcijanie chcą bronić się przed atakami muzułmańskiego ugrupowania Boko Haram, odpowiedzialnego w samym tylko maju za śmierć 35 osób. Dalej, doniesienia z Syrii i Libanu. W trawiących te kraje niepokojach chrześcijanie nie są jeszcze stroną. Jeszcze. Przecież wiadomo, jak wygląda sytuacja wyznawców Chrystusa tam, gdzie warunki dyktuje muzułmańska większość.

Tak, prawda. To daleko. W (post?)chrześcijańskiej Europie i katolickiej Polsce niechęć do nas przejawia się w inny sposób. Ot, choćby twierdzeniem, że „gender” jest OK. Owszem, to niekoniecznie przejaw niechęci feministek do katolików, ale przecież wiadomo, że dla nich jesteśmy nie rozumiejącymi postępu dinozaurami. A członkowie Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim w swoim oświadczeniu wymieniają jeszcze kilka takich objawów: „kwestionowanie nauczania religii w szkołach publicznych, domaganie się usuwania krzyży z miejsc publicznych, wymuszanie milczenia osób publicznych w sprawach dotyczących ich wyznania, czy nawet światopoglądu”. Dodałbym jeszcze próby zmuszenia lekarzy i farmaceutów, by popierali niemoralność. Przecież lekarz musi mieć prawo decydować co i jak leczy. Jeśli pacjent np. zażąda amputacji, nikt nie domaga się od lekarza, by ją przeprowadził. A środki antykoncepcyjne muszą być wypisywane na życzenie? No i dlaczego zmuszać aptekarza, by miał w u siebie pełną ich gamę? Jak nie chce na nich zarabiać, w imię jakiej zasady go do tego zmuszać?

Z naszą wiarą, naszymi głupimi zasadami i hierarchią wartości sprzed dwóch tysięcy lat wielu współczesnym przeszkadzamy. Choć mają na ustach frazesy o dobru człowieka tolerancji i wolności. Tym nie ma co się przejmować. Tak było, jest i będzie. Gdyby wszyscy nas chwalili można by się martwić o naszą wierność Ewangelii.

Trzeba jednak też zauważyć, że czasem bywa inaczej: nie lubią nas, bo się szarogęsimy. Mają nas dosyć, bo jesteśmy hałaśliwi i rozpychamy łokciami.  Mówią o nas źle, bo z nich szydzimy i bywamy  zwyczajnie napastliwi.  W takich wypadkach puszenie się, że oto staliśmy się dla świata znakiem sprzeciwu, to zwyczajna bufonada.