Uczciwie, solidarnie, z nadzieją

Rząd przekonuje, że tak trzeba. Opozycja i związki są oburzone. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy pracowali do 67 roku życia.

Uczciwie, solidarnie, z nadzieją

Czy rzeczywiście taka reforma jest niezbędna? Czy nie powinna być bardziej przemyślana tak, by chronić tych, którzy nie będą mieli sił pracować w swoim zawodzie tak długo? Czy podniesienie wieku emerytalnego kobiet aż o 7 lat jest rozsądne? To wszystko sprawy nad którymi trzeba się zastanawiać. Na cały problem warto spojrzeć jednak nie tylko z perspektywy ekonomii czy moralności, ale także chrześcijańskiej nadziei.

Więc najpierw jako doświadczony ekonomista zajmujący się budżetem swojej rodziny. Z pustego nawet Salomon nie naleje – mówi przysłowie. Nasz system emerytalny opierał się na solidarności pokoleń: obecnie pracujący mieli opłacać emerytury swoim dziadkom i rodzicom. Gdy społeczeństwo się starzeje, taki system jest nie do utrzymania. Wyjściem byłaby skuteczna polityka prorodzinna (albo otwarcie drzwi imigrantom), ale jakoś się na nią nie zanosi. Pozostaje oszczędzać. Więc – najprościej – przedłużyć wiek emerytalny, co ograniczy liczbę tych, którzy pobierają emerytury. Może dałoby się jakoś inaczej – nie sądzę, by wszystkie wydatki naszego państwa były racjonalne –  ale na pewno coś zrobić trzeba. Alternatywą jest zwiększenie i tak już olbrzymiego zadłużenia państwa. Czym to się mogłoby skończyć?  Pamiętam hiperinflację końca epoki komunizmu. Wolałbym nie przerabiać tego jeszcze raz. I jako staruszek nie słyszeć oskarżeń młodych: żyjąc na kredyt przejedliście naszą przyszłość.  

Gdy próbuję spojrzeć na reformę emerytalną z perspektywy moralnej widzę co najmniej dwa, poważne problemy. Po pierwsze co zrobić z tymi, którzy z różnych powodów nie będą w stanie pracować (choćby tylko w swoim zawodzie) do 67 roku życia. Z powodu brak sił fizycznych czy zawodowego wypalenia. Na bruk? O służby mundurowe państwo się zatroszczyło. Nie tylko pozwala dziś zatrudnionym przejść na emeryturę wedle starych zasad, ale i tym, którzy trafią do nich później  pozwoli przejść na emeryturę kilkanaście lat wcześniej. Czy nauczyciel w trudnej szkole albo zawodowy kurator ma pracę łatwiejszą? Drugi problem moralny to właśnie owo solidarne uczestniczenie  w trudzie budowania nowego. Znów będą zwyczajni robole i uprzywilejowani, którzy będę się uczciwie pracującym śmiali w nos?

Patrzę też jednak na sprawę emerytalnej reformy przepełniony chrześcijańską nadzieją. Pamiętam przypowieść o bogaczu, który „zburzył stare spichrze, a pobudował nowe”, by pomieścić swoje dobra, a potem przez długie lata jeść, pić i używać. Ja też –  jutro, za miesiąc, za rok – mogę usłyszeć, że jeszcze dziś zażądają ode mnie mojej duszy. Mogę zachorować, może przyjść jakaś wojna, katastrofa i jeden Bóg wie co jeszcze. Dlaczego miałbym się dziś zamartwiać tym, co będzie za kilkanaście lat?

Jeśli Bóg da i w wieku 67 lat będę się mógł cieszyć życiem. Wszystko w Jego rękach. Jak zawsze.