Ja nawet płakałam

Krzysztof Kozłowski; GN 11/2012 Olsztyn

publikacja 18.05.2012 07:00

Jej pragnieniem było życie zakonne. Jednak ojciec nie pozwolił. Posłuchała go, bo ojca trzeba słuchać, tego na ziemi i tego w niebie. Bo życie pokorne to życie szczęśliwe. Kto dziś o tym wie?

Ja nawet płakałam Krzysztof Kozłowski/ GN Za zasługi na rzecz miasta katechetka została honorowym obywatelem Szczytna.

Wysokie schody prowadzą do mieszkania. Zanim doszliśmy na górę, usłyszeliśmy dobiegające zza drzwi dźwięki pianina. Rwany dźwięk dzwonka. Ciche stukanie czegoś twardego w drewnianą podłogę. – Szczęść Boże, pani Jadwigo. Tu ksiądz proboszcz. Przyprowadziłem pani gościa – tłumaczy ks. Edward Molitorys. Drzwi się uchylają. Na progu stoi starsza pani, podpiera się o chodzik. Na jej twarzy pojawia się uśmiech. – Wchodźcie. Zapraszam. Szkoda, że nie wiedziałam, że będę mieć gości. Bym coś przygotowała – tłumaczy. Wchodzimy do pokoju. Siadamy na wersalce. Na ścianach portrety bł. Jana Pawła II, abp. Wojciecha Ziemby i abp. Edmunda Piszcza. Obok obrazy przedstawiające sceny biblijne, błogosławieństwa papieskie. – Pani Jadwigo, niech pani opowie o swoim życiu – prosi ks. Edward. – To osoba zasłużona dla naszego kościoła – dodaje.

Przebrnąć przez chmurę

Jadwiga Jurkiewicz pochodzi z Mazowsza. Urodziła się w 1927 r. w Sułkowie Borowym. Tam spędziła dzieciństwo i lata młodzieńcze. Do gimnazjum uczęszczała w Mławie, gdzie ukończyła również cztery semestry szkoły przygotowawczej do zawodu nauczyciela. Później wyjechała do Wrocławia na dodatkowy kurs dla przyszłych nauczycieli. – Od dzieciństwa chciałam być nauczycielką, taką wiejską. Podobała mi się ta praca. We Wrocławiu zetknęłam się z katechetami. Byli to przeważnie duchowni i zakonnice. Poczułam, że to jest moje powołanie. Zapytałam wtedy ks. Wojtukiewicza, który prowadził kurs dla katechetów, czy i ja mogę być katechetką – wspomina. Ksiądz Wojtukiewicz zaproponował, by spróbowała przeprowadzić lekcję pokazową katechezy. – To był zjazd z całej Polski. Bałam się okropnie. Bo, proszę sobie wyobrazić, ja taka dziewczynka po szkole gimnazjalnej, a przede mną kapłani, siostry zakonne. Ale zrobiłam to. Patrzyłam na uczestników jak na jakąś chmurę. Przebrnęłam przez nią. Potem ten ksiądz powiedział: „Dobrze, dobrze. Może być pani katechetką” – śmieje się. Ukończyła kurs. Otrzymała zaświadczenie, że może pracować jako katechetka. Do pracy została skierowana do Szczytna. – Przybyłam tu w 1948 r. i jestem do dziś.

Wiejska szkółka

Kiedy przyjechała do Szczytna, miasto było zniszczone. Idąc od stacji do kościoła św. Stanisława Kostki, mijała ruiny budynków, połamane drzewa. Zamieszkała z dwoma zakonnicami z Zakonu Misjonarek Świętej Rodziny. – Pragnęłam do nich wstąpić. Ale wyjechały po niespełna roku. Mogłam z nimi odejść, ale byłam w trakcie zdobywania dużej matury. Myślałam, że jak ją zdobędę, wstąpię do zakonu – wyznaje. Rok później podjęła pracę jako nauczycielka świecka w szkole w pobliskim Sędańsku, żeby zdobyć kwalifikacje nauczycielskie. – Zorganizowałam w tej miejscowości szkołę. Przeprowadziłam remonty, ogrodziłam teren, założyłam ogródek doświadczalny z warzywami, kwiatami. Pomagały mi dzieci. Ludność miejscowa nie mówiła ani w języku niemieckim, ani w polskim, tylko gwarą. Więc organizowałam kursy repolonizacyjne. Na nich uczyłam czytać, prowadziłam również lekcje religii rzymskokatolickiej. Większość dzieci była wyznania protestanckiego, były również dzieci z rodzin prawosławnych, niewiele z katolickich. Wszystko było uzgodnione z naszym proboszczem i z duchownymi innych kościołów – wspomina. Pani Jadwiga zdobyła zaufanie miejscowej ludności. Dzieci garnęły się do niej.

Ukryta zakonnica

Kiedy zdobyła dużą maturę i kwalifikacje do wykonywania zawodu nauczyciela, inspektor oświaty chciał, żeby pani Jadwiga została nauczycielką świecką i nie uczyła religii. – Zażądano, żebym zapisała się do partii. Odmówiłam. Wtedy rozpoczęły się represje. Był to początek 1956 roku – mówi. Była wzywana na przesłuchania. Zarzucano jej bycie ukrytą zakonnicą. Wszystko dlatego, że wcześniej, kiedy przyjechała do Szczytna, uszyto jej czarną sukienkę podobną do habitu. Nosiła również welon. Był to strój przypominający ten, który noszą dziewczęta w okresie próbnym przed wstąpieniem do zakonu. – Jeden z inspektorów powiedział, że muszę się usunąć, bo mnie sprzątną. Ale jak to zrobić? Kocham tę pracę. Co robić, pytałam – wyjaśnia. Oddała legitymację nauczyciela i wypłaconą pensję. W 1956 r. wyjechała do Węgorzewa, a po wakacjach do Lubomina. – Tam katechizowałam dzieci i młodzież. Do okolicznych wsi dojeżdżałam rowerem, który kupił mi tato. Ogromnie się cieszyłam. Była to damka, ładny rower. Ludzie aż się oglądali – śmieje się.

Kiedy Władysław Gomułka został I sekretarzem PZPR, pani Jadwiga została zrehabilitowana. Mogła wrócić do Szczytna. Dostała posadę w Szkole Podstawowej nr 1. Pracowała również jako katechetka w Szymanach. Jednak już w 1960 r. nastąpiło pogorszenie stosunków państwa z Kościołem. Władysław Gomułka zabronił przeprowadzania lekcji religii w budynkach szkół, zniósł święto Trzech Króli i Matki Bożej Zielnej. Od tego momentu pani Jadwiga uczyła religii w salkach katechetycznych szczycieńskich kościołów. – Zanim przeszłam na emeryturę w 1998 r., uczyłam religii 55 lat i 5 miesięcy. Jestem katechetką na piątkę – żartuje pani Jadwiga.

Słowo ojca

A co z pragnieniem wstąpienia do zakonu? – Ja nawet płakałam, tak chciałam tam być. Ale nie miałam pozwolenia od taty. Mama Leokadia pobłogosławiła mnie. Tato przyjechał do Szczytna i powiedział, że mi nie pozwala. Pytałam spowiedników, co mam robić, bo tak wielkie miałam pragnienie. Mówili, że jeśli chcę być dobrym człowiekiem, to i jako osoba świecka mogę nim być. Mam piękną pracę jako katechetka. Nauczam – mówi pani Jadwiga. Spogląda na zdjęcie ojca wiszące na ścianie. – Kocham mojego ojca. Ma na imię Stanisław. Jest jedną z najważniejszych dla mnie osób. Był legionistą. Nauczył mnie bardzo wiele. Razem chodziliśmy na Msze św., na nabożeństwa. Widziałam, jak on się modlił. Później klęczałam przy nim. Poprzez tę miłość jego wola była dla mnie drogowskazem. To jak wola Boga Ojca. Tęsknię za nim. – Pani Jadwiga na chwilę milknie. Ciągle patrzy na zdjęcie ojca. Po chwili mówi dalej: – Rodziny nie założyłam. Miałam chętnych, ale jakoś Pan Bóg mnie tak prowadził, że wszystko zawsze się rozpływało. Jestem panną, wciąż do wzięcia – śmieje się.

Pokazuje zdjęcia z młodości. Z dziećmi na koloniach, w szkolnym ogrodzie, na lekcji, z grupą opiekunów. Tu zdjęcie, kiedy otrzymuje papieskie odznaczenie, tu medal od szczycieńskiego burmistrza, tu jubileusz. W oddzielnej teczce dziesiątki podziękowań od dzieci, dyplomy, kartki pocztowe z pozdrowieniami. – Cieszę się, że Pan Bóg powołał mnie do nauczania. Kiedy jako dziecko słuchałam kazań, wszystko jawiło mi się wielkie i ważne. Pamiętam, kiedy ksiądz mówił o potopie. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Już jako dziecko widziałam w tym wielką moc. Potem mogłam służyć Bogu, służyć ludziom. Jestem naprawdę szczęśliwa. Mimo mojej choroby. Jest ze mną Bóg i są ludzie, którzy mnie odwiedzają.