Miłość za darmo

Marta Deka, Krystyna Piotrowska; GN 18/2012 Radom

publikacja 19.05.2012 07:00

Biskup powiedział im, że ta Droga dla nich nie kończy się. Teraz tak naprawdę zaczyna się autostrada – czyli wszystko nabiera tempa.

Miłość za darmo Marta Deka/ GN Od Wielkiej Soboty do Zesłania Ducha Świętego codziennie celebrowana jest Eucharystia, w czasie której członkowie wspólnoty, tak jak pierwsi chrześcijanie, mają na sobie białe szaty.

Trzydzieści osób z najstarszej Wspólnoty Neokatechumenalnej przy parafii Chrystusa Króla wraz ze swoim prezbiterem ks. Janem Niziołkiem uroczyście odnowiło przyrzeczenia chrzcielne przed bp. Henrykiem Tomasikiem. W ten sposób zakończyli Drogę – trwający około dwudziestu siedmiu lat okres wzrastania w wierze. – To było zakończenie formacji na Drodze, ale Droga dla nas się nie kończy, nadal jesteśmy wspólnotą. Spotykamy się na liturgiach słowa i Eucharystii. Dalej będziemy jako ekipa głosić katechezy i uczestniczyć w dziele misyjnym Kościoła – mówi Andrzej Krąpiec.

Dzielić się i ładować

– Przed laty zapytali mnie katechiści, czy wierzę w to, że w mojej parafii wszystkich ludzi Pan Bóg kocha. „Oczywiście, że wierzę” – odpowiedziałem. „A co ksiądz robi dla tych, którzy księdza po kolędzie nie przyjmują, do kościoła nie przychodzą i są jego wrogami? Co ksiądz może im zaproponować, przecież za nich też będzie przed Bogiem odpowiadał”. Powiedziałem, że robię, co mogę, na pewno się za nich modlę. Wtedy zaproponowali, że jeśli powstanie wspólnota neokatechumenalna i rozpocznie Drogę, to będą ludzie, którzy pójdą do tych oddalonych od Kościoła, będą im mówić o Bogu i za nich się modlić. Spodobało mi się to – wspomina proboszcz ks. Jan Niziołek. Wtedy kamień spadł mu z serca, a czas pokazał, że obietnica została dotrzymana. Dzisiaj ludzie ze wspólnoty nie boją się iść do domów, tam, gdzie nie przyjmują księdza. Rozmawiają z tymi ludźmi. Głoszą im Dobrą Nowinę. Są zapleczem modlitewnym parafii. – Widzę, że to mnie też jest ogromnie potrzebne. Ksiądz ma z siebie dawać innym, ale żeby dawać, to musi sam akumulatory naładować, by mieć się czym dzielić. Obcowanie ze świeckimi pozwala mi lepiej rozumieć życie rodzinne, doświadczenie wspólnoty pozwala wchodzić w nawrócenie. Spotykamy się co najmniej dwa razy w tygodniu na liturgii Eucharystii i liturgii słowa. Widzę owoce tej Drogi. Jeśli potrzeba, członkowie wspólnoty prowadzą katechezy przed chrztem czy kurs przedmałżeński – dodaje proboszcz.

Zanim zawiąże się wspólnota, prowadzony jest cykl katechez. Pierwsze z nich w parafii Chrystusa Króla głoszone były w latach osiemdziesiątych. Katechezy kończyły dwudniowe rekolekcje, po których chętni mogli zadeklarować swoje uczestnictwo w życiu powstającej wspólnoty. – Może do niej przystąpić każdy, kto tego pragnie, bo słowo Boże jest kierowane do wszystkich. Przychodzą nieraz osoby niepełnosprawne. To też jest pewne zadanie dla wspólnoty. Łatwo mówić wielkie słowa o miłości, ale pomóc komuś, kto tej pomocy potrzebuje na co dzień, jest sprawdzianem wypełniania Ewangelii w życiu konkretnych ludzi – mówi ks. Niziołek.

Powędrowało w świat

Historia Drogi zaczęła się w bardzo ubogiej dzielnicy Madrytu, dokąd zawędrował hiszpański artysta malarz Kiko Argüello. Miał swoją galerię, wiele sukcesów, mimo to przeżywał głęboki kryzys egzystencjalny. Przeczytał w książce Karola de Foucauld, że w biednych jest obecny Chrystus. Z determinacją poszedł do najbiedniejszej dzielnicy Madrytu, czytał tam Biblię i grał na gitarze. W najbliższej szkole uczył rysunku, żeby zarobić na jedzenie. Poprzez to, co robił, stał się znakiem zapytania dla miejscowych ludzi, którzy z czasem zaczęli się wokół niego gromadzić. Słuchając Biblii, powoli zmieniali swoje życie. O tej niezwykłej wspólnocie dowiedział się biskup Madrytu abp Morcillo. Przyszedł niezapowiedziany. Kiko Argüello czytał Pismo Święte, a obecni wokół niego ludzie słuchali słowa Bożego i dzielili się swoim doświadczeniem. – Przenieście to doświadczenie do innych parafii w Madrycie – powiedział biskup. – To jest od Ducha Świętego. Ja widzę, że to jest działanie Boga.

I rzeczywiście, dzieło zaczęło się przenosić do innych parafii. Zawędrowało do Rzymu i dalej na cały świat. Charyzmat Drogi opiera się na trójnogu: na słowie Bożym, liturgii i wspólnocie. Każdy chrześcijanin powinien budować życie na takim trójnogu – mówi Robert Pogodziński, który wraz z żoną Bożeną posługuje w najstarszej wspólnocie w parafii. Są w niej od początku. Wysłuchali katechez i rozpoczęli Drogę jesienią 1985 r. Tu się poznali. – Na początku katechez otrzymaliśmy obietnicę, że Chrystus ma moc nad naszym życiem. Gdy tu przyszłam, nie akceptowałam swojego życia. Byłam panną, czułam się osamotniona, znerwicowana. Tu zobaczyłam, że słowo Boże ma moc, że Bóg kocha mnie, grzesznika. Gdy dotknęłam tej prawdy, zaczęłam z chęcią uczestniczyć w liturgiach, w Eucharystii, we wspólnocie. To zaczęło przemieniać moje życie. Doświadczyłam mocy Chrystusa Zmartwychwstałego, tego, że chrzest święty, który otrzymałam jako małe dziecko, nie jest pustym rytem, ale wydaje konkretne owoce. Widzę działanie Chrystusa w naszym małżeństwie – mówi pani Bożena, a jej mąż dodaje: – Droga daje instrumenty przekazywania wiary dzieciom. Mamy ich troje i jedno w niebie. W niedzielne poranki gromadzimy się z dziećmi wokół stołu. Modlimy się jutrznią. Śpiewamy psalmy, czytamy słowo Boże i w jego świetle dzielimy się doświadczeniem naszego życia, rozmawiamy z dziećmi na temat ich problemów. Nasze dzieci, tak jak i my, są we wspólnocie. Droga pomaga nam być w jedności, wybaczać sobie i kochać siebie nawzajem.

Ambicje do kieszeni

Barbara Markiewicz na spotkania wspólnoty przychodzi sama. Dość dobrze układało jej się życie. Miała męża, dzieci, nie czuła zagrożeń. Była przekonana, że poradzi sobie bez Pana Boga, była przecież silną kobietą. Ale życie przyniosło trudne chwile i poważną chorobę męża. – Wtedy zrozumiałam, jak bardzo jest on dla mnie ważny. Wiem, że te wszystkie wydarzenia, które dawał mi Bóg, dawał z miłości. Łamał moje ambicje, bardzo wygórowane, w stosunku do dzieci. One nie mają spełniać moich pragnień i realizować moich ambicji. Są mi dane z łaski Pana Boga, mam je kochać takimi, jakie są. Myślę, że bez tego przekonania, że Pan Bóg jest przy mnie, że mnie wspiera, trudno byłoby mi przez to wszystko przejść – opowiada pani Barbara.

– Bez Drogi nie wyobrażam sobie życia – mówi Dorota Słupek. – Ja bym po prostu chyba przestała żyć tak naprawdę, nie widziałabym sensu w tym wszystkim, co się ze mną dzieje. Zaczynała Drogę w Warszawie, gdzie studiowała. Potem wróciła do Radomia. Wyszła za mąż. Czterdzieści dni po ślubie mąż zmarł. Była już w ciąży. Mówiąc tak po ludzku, spotkała ją tragedia. Ale była związana ze wspólnotą, słuchała słowa Bożego. – Widziałam w tym doświadczeniu, że Pan Bóg jest, i chociaż cierpiałam, to mocno doświadczałam miłości Chrystusa. Muszę powiedzieć, że w tym momencie było to największe doświadczenie miłości Chrystusa, jakie miałam w swoim życiu – dodaje pani Dorota. Dalej jej życie potoczyło się szczęśliwie. Drugi raz wyszła za mąż i dziś może cieszyć się piątką dzieci. Mówi, że dla niej najważniejsza w tej wspólnocie i tej Drodze jest bliska więź z Chrystusem, to, że On jest w jej „szarym życiu gospodyni domowej, zabieganej, z dzieciakami”.

Andrzej Krąpiec jest na Drodze razem z żoną Małgorzatą. Tu uświadomił sobie, kim jest. Odkrył sens swojego życia. Poznał prawdę o sobie i zrozumiał, że przyczyna jego problemów tkwi w nim samym. Był zamknięty w sobie, głęboko przeżywał porażki. Trudno było żyć z takim bagażem. Droga pozwoliła mu odkryć bogactwo sakramentów i ogrom miłości Pana Boga, który przychodzi i przebacza grzechy, który kocha człowieka takim, jaki on jest. A na Jego miłość nie trzeba sobie zasłużyć. On ją daje za darmo. – Odkrywałem świadomość mojego chrześcijaństwa, tego, do czego zostałem przez Boga powołany i za co jestem odpowiedzialny. Że jestem jako chrześcijanin odpowiedzialny za Kościół i za mojego bliźniego. Chrystus powierza nam we wspólnocie misję przepowiadania Jego miłości i miłosierdzia. Miłosierdzia, którego sam doświadczyłem – mówi pan Andrzej.

Nie ma barier

Za najstarszą, już doświadczoną wspólnotą idą te młodsze. Młodzi ludzie uczestniczą w spotkaniach z Ojcem Świętym na Światowych Dniach Młodzieży. Spotykają się jeden raz w miesiącu na skrutacji słowa Bożego. Przez lata na Drodze zrodziły się powołania do seminariów misyjnych. W tej chwili do kapłaństwa przygotowuje się czterech kleryków: w Kostaryce, Libanie, Niemczech i Danii. Młody człowiek deklarujący chęć wstąpienia do seminarium nie ma wpływu na wybór miejsca, w którym się znajduje. Idzie tam, gdzie akurat najbardziej potrzeba kapłanów. Jak mówi ks. Niziołek, wikariusze, którzy pracowali i pracują w jego parafii, bardzo chętnie włączali się w posługę wspólnotom. Wielu z nich dzięki temu doświadczeniu szeroko otworzyło swoje serce i wyjechało na misyjne placówki.

– Duch Święty łamie wszystkie bariery, to widać – mówi ks. Jan. – Każdy z nas ma inne wykształcenie, inny sposób bycia, jesteśmy z różnych środowisk, a czujemy, przynajmniej ja czuję, taką więź z wszystkimi, że wydaje mi się ona o wiele większa niż z moją rodziną. Nie ma barier, nie mamy tajemnic, znamy się jak łyse konie – i to jest piękne. Jesteśmy po imieniu. Oni też do mnie mówią po imieniu, ale to nie przeszkadza w tym, by przyjść do mnie do spowiedzi. Rozmawiamy o wszystkim; jeśli mam coś do nich, to mówię. Opowiadam o swoich trudnościach. Jesteśmy wspólnotą. Tak jak w Dziejach Apostolskich autor pisze o pierwszych chrześcijanach, że byli jednego ducha, tak samo jest i u nas. Raduje mnie, że Jan Paweł II i Benedykt XVI swoim autorytetem uznali Drogę Neokatechumenalną i uczynili ją itinerarium życia chrześcijańskiego oraz zatwierdzili wszystko, co na niej się dzieje.