(Nie)spokojne serca

Marta Deka; Krystyna Piotrowska; GN 17/2012 Radom

publikacja 03.05.2012 07:00

Nie sposób rozmawiać o powołaniu kapłańskim, by nie odwiedzić w diecezji miejsca, w którym może ono rozwijać się i dojrzewać – Wyższego Seminarium Duchownego w Radomiu.

(Nie)spokojne serca Ks. Zbigniew Niemirski/ GN Seminaryjna kaplica to miejsce prywatnych modlitw oraz uroczystych celebracji, podczas których alumni uwrażliwiają się na piękno liturgii.

Lepiej spróbować

Tych, którzy zdecydowali się na ten odważny krok, aby tu przyjść, prowadziło niespokojne serce, bo raz rozpalona myśl o kapłaństwie, jeśli jest głosem Boga, nie pozwoli o sobie zapomnieć. – Chciałem kiedyś realizować się jako katecheta, ale gdzieś cały czas w sercu pojawiała się myśl o kapłaństwie. Przypomniałem sobie, co powiedziała  moja wychowawczyni, gdy rozdawała świadectwa maturalne: „Lepiej spróbować i żałować, że nie wyszło, niż żałować, że całe życie nie spróbowałem”. I tak odczytałem swoje powołanie – mówi dk. Łukasz Pyszczek. Z kolei dk. Damian Czubak wspomina, że jego droga do powołania była klarowna i jasna. Był ministrantem, jego życie było skupione wokół kościoła i czuł, że tam jest jego miejsce. – Bardzo bliskie są mi słowa św. Augustyna, że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu. Ale chyba w przypadku mojego powołania niespokojne byłoby moje serce, gdybym tu nie przyszedł, i czuję, że jestem na właściwym miejscu i że jest to moja droga – mówi.

Zwykle potencjalni kandydaci do kapłaństwa, wstępując do seminarium, widzą już siebie jako konkretnego księdza, takiego, którego znają i obserwują. Chcieliby pracować tak jak on. Jeżeli nie będą mieli takiego wzorca w parafii, powołanie, które w nich jest, będzie miało trudniejszą drogę, żeby się ujawnić.- Największy wpływ na moje przyjście do seminarium miał katecheta ks. Edward Skorupa, proboszcz parafii Koszary. Przychodziliśmy do niego. Podobała nam się jego otwartość i zaangażowanie w duszpasterstwo. Ma w sobie coś charyzmatycznego, co przyciąga młodych ludzi. Organizował nam wycieczki rowerowe, zawody w piłkę nożną – opowiada dk. Damian.

Nie uciekniesz

Trudno jednoznacznie powiedzieć, czym jest powołanie. – W książce „Dar i tajemnica” Jan Paweł II nazwał powołanie do kapłaństwa z jednej strony darem, bo jest to dar Boga dla Kościoła, z drugiej tajemnicą niewymownego dialogu, jaki dokonuje się między Bogiem, który wzywa, i wolnością człowieka, który odpowiada. Bóg potrzebuje człowieka dla zrealizowania swoich planów – wyjaśnia ks. Jarosław Wojtkun, rektor seminarium.

Nie wszyscy młodzi ludzie zgłaszający się do seminarium robią to z chwilą otrzymania świadectwa dojrzałości. Wielu próbuje innych dróg, ale powołanie w końcu i tak ich tu przyprowadzi. Tak było np. z alumnem V roku Wojciechem Prawdą oraz klerykami z I roku Krzysztofem Kołtunowiczem i Szczepanem Kowalikiem. Jak mówi pierwszy z nich, miał kiedyś przebłyski, żeby być kapłanem, ale dał sobie z tą myślą spokój. Nawet Bogu powiedział, że dziękuje za tę propozycję. I przyszedł taki dzień. Studiował wtedy w Berlinie. – Przejeżdżałem przez jedną ze stacji metra, gdy ten moment nastąpił. Przyszła mi do głowy ta myśl, może raczej wróciła, żeby przyjść do seminarium. Postanowiłem sobie, że kiedyś, w najbliższym kościele, jaki będzie przy tej stacji, odprawię Mszę św. prymicyjną – wspomina Wojciech i dodaje: – Wydaje mi się, że jednym z podstawowych problemów Kościoła jest problem z reklamą. Te treści, które możemy przekazywać, są dla wielu nieosiągalne. Natomiast mamy taką świetną ofertę, którą powinniśmy oferować, powinniśmy ją prezentować, bo naprawdę wyjaśnia wiele rzeczy. Jest tak treściwa, tak bogata nawet w argumentację, że gdy się ją pozna, dopiero się ją docenia.

Krzysztof, bardzo związany ze wspólnotą parafialną, zaraz po ukończeniu szkoły podstawowej chciał iść do niższego seminarium duchownego. Za namową mamy poszedł jednak do normalnego gimnazjum, a potem do liceum. Myśl o kapłaństwie wygasła. Pracował, ukończył studia na dwóch kierunkach, we Wrocławiu i w Tarnowie. Jednak w każde wakacje nieustannie powracała myśl, że wszystko, co robi, jest ucieczką. – Ciężko mi było pogodzić się z pozostawieniem całego życia. Człowiek zamyka się, nie może założyć własnej rodziny. Ja też byłem trochę rozdarty. Chciałem być w seminarium. Chciałem być księdzem, a z drugiej strony myślałem sobie: ojej, przecież mogę normalnie żyć, mieć żonę i dzieci. Ale przyszedł ten moment, niespokojne noce, niespokojne serce. Nie miałem w ogóle spokoju. To był jakiś mus. I teraz jest dobrze – mówi.

Szczepan Kowalik do seminarium wstąpił już po studiach. Miał ustabilizowaną sytuację życiową i zawodową. Zrobił doktorat, pracował. – Pozostało mi tylko ożenić się i założyć rodzinę. Rozstanie z życiem świeckim nie było dla mnie rzeczą łatwą. Ale kiedy złożyłem dokumenty, poczułem się szczęśliwy i bardzo radosny. To pokazuje, że powołanie jest wielką radością, wielkim szczęściem – mówi. U alumna Szczepana pierwsze myśli o kapłaństwie pojawiały się już w dzieciństwie. Zawsze interesował się historią i myśli, że to przez nią jego powołanie kształtowało się i coraz bardziej rozbudzało. – W moim przypadku największy wpływ miało poznawanie postaci Kościoła, takich, z którymi nie miałem szans się zetknąć, przede wszystkim bp. Piotra Gołębiowskiego i ks. Romana Kotlarza. To jest tak, że jak się zajmuje postaciami ciekawych osób, kapłanów, to w pewnym momencie zaczyna to fascynować. Zadaje się pytania, dlaczego byli tacy, skąd ich mocna wiara itd. To miało bardzo duży wpływ na to, że ostatecznie podjąłem decyzję o wyborze tej drogi życia – wyjaśnia.

Duch i intelekt

Absolutna większość zgłaszających się kandydatów do seminarium należała wcześniej do jakiejś wspólnoty. – Jeżeli jest atmosfera dynamicznego życia w parafii, jeżeli są prężnie działające grupy, zwłaszcza ministranckie, to z tych parafii będą powołania. Tam, gdzie jest  marazm, bylejakość, na pewno będzie to trudniejsze, żeby takie powołanie, jeżeli zostało zasiane, ujawniło się, żeby zakiełkowało. Nie możemy tu pomijać znaczenia rodziny. To jest dosłownie pierwsze seminarium dla młodego człowieka – mówi ks. Wojtkun.

W naszym diecezjalnym seminarium jest 79 kleryków, w tym 10 diakonów. – Cieszymy się każdym z nich, chociaż gołym okiem widać, że ta liczba spada. W skali naszego seminarium w ciągu 10 lat spadła o połowę – mówi rektor. Nie wszyscy klerycy zgłaszający się na pierwszy rok zostają wyświęceni. Seminarium to czas rozpoznawania i weryfikowania powołania. – W tej mojej codziennej posłudze ojca duchownego to jest pierwsze pytanie, z którym się jakoś próbujemy zmierzyć: Dlaczego ja? Dlaczego właśnie mnie Pan Bóg ten dar daje dla Kościoła? Dlaczego przeze mnie? Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Seminarium to czas rozpoznawania, czy ten głos rzeczywiście pochodzi od Pana Boga, czy to nie jest tylko moja wizja, mój plan czy też pragnienie kogoś z rodziny. I później pytanie, czy jestem gotów przyjąć ten plan, realizować go. Wtedy wchodzimy na drogę formacji – mówi ks. Grzegorz Tęcza.

Ojciec duchowy towarzyszy klerykom we wszystkich wspólnotowych modlitwach. Ale też spotyka się z nimi indywidualnie. Jest takim przewodnikiem duchowym, który stara się rozwiewać wszelkie wątpliwości, lęki, obawy. – W seminarium nie tyle formujemy intelekt, ducha i duszpasterza; my formujemy człowieka. Mamy kształtować przede wszystkim człowieczeństwo. Za tym dopiero idzie przygotowanie pod względem wiedzy, pod względem życia duchowego, modlitwy, formacji sumienia. Nasi klerycy są bardzo mocno zaangażowani chociażby w kontakt z ludźmi chorymi w ramach praktyk w szpitalu, hospicjum, domach opieki, świetlicach socjoterapeutycznych – mówi ksiądz rektor.

Do święceń kapłańskich pozostał niecały miesiąc. Teraz diakoni w różnych parafiach odbywają praktyki, gdzie m.in. głoszą kazania, spotykają się z różnymi grupami parafialnymi. Diakon Łukasz swoją praktykę odbywa w Wierzbicy, ale do seminarium wraca ze wzruszeniem i tęsknotą. – To jest miejsce, gdzie dojrzewało moje powołanie do kapłaństwa – mówi. – Wiadomo, że tu spotyka się też pewnych ludzi, których łączą przyjaźnie. Na nich człowiek zaczyna już czekać po tamtej stronie ołtarza, a że czas tak szybko, nieubłaganie płynie, to za chwilę oni pójdą też w diecezję i spotkamy się na parafiach, może nieraz pracując razem. A co do nas należy? Najważniejsze zadanie, żeby te puste ławki, które zostały po nas, diakonach, którzy, daj Boże, niedługo będą wyświęceni, zapełniły się dzięki naszej pracy. Żebyśmy młodych ludzi zafascynowali kapłaństwem, które dał nam Chrystus.

Potrzeba żniwiarzy

W Niedzielę Dobrego Pasterza rozpoczyna się Tydzień Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne. Alumni wraz z opiekunami są tego dnia w parafiach wybranych dekanatów, tym razem czarnoleskiego, drzewickiego i głowaczowskiego. Klerycy są wtedy widoczni przy ołtarzu, spełniają różne funkcje liturgiczne, po każdej Mszy św. spotykają się z parafianami, rozmawiają z nimi, opowiadają o seminarium. – Jadą tam, żeby się modlić, dziękować za modlitwę i prosić o modlitwę w intencji powołań. Jako Kościół potrzebujemy tych, którzy będą sprawować sakramenty, bo tak ustanowił Pan Jezus, że do ich sprawowania potrzebne są osoby szczególnie przygotowane i powołane – wyjaśnia ojciec duchowny.