Wciąż uczą się kochać

Krzysztof Król; GN 12/2012 Zielona Góra

publikacja 01.05.2012 07:00

Piąte przykazanie kościelne brzmi: „Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła”. Niektórzy rozumieją to tylko jako rzucenie „kasy” na tacę, ale najważniejsze jest dawanie siebie – zauważa Grzegorz Klimek-Żołnowski.

Wciąż uczą się kochać Krzysztof Król/ GN Pasją Agnieszki i Grzegorza są podróże. Głównie po Polsce, ale z okazji 20 lat małżeństwa byli w Ziemi Świętej.

Nie wyobraża sobie, że mógłby trafić do innej parafii. Trudno się dziwić, skoro należy do niej od urodzenia. Tutaj otrzymał wszystkie sakramenty i tutaj od lat się angażuje. – W Kościele jest miejsce dla mężczyzn. Trzeba im tylko dać konkretne zadanie. Faceci chwycą za młotek i zrobią ołtarz na Boże Ciało, a innym razem poprowadzą modlitwę w parafii – zauważa Grzegorz Klimek-Żołnowski z parafii Najświętszego Zbawiciela w Zielonej Górze.

Z życia Kościoła

Już jako przedszkolak został ministrantem, potem były pielgrzymki, różne grupy i wspólnoty przy parafii. Po samochodówce pan Grzegorz nawet poszedł do seminarium. – Wtedy z parafii Najświętszego Zbawiciela było 11 kleryków – wspomina. Sutannę miał już uszytą, ale nigdy jej nie założył. – Po trzech latach odszedłem. Stwierdziłem, że to nie to. Nie żałuję tych lat. To takie dłuższe przygotowanie do małżeństwa – dodaje z uśmiechem.

Pracował w zielonogórskiej „Nafcie”, ale gdy w 1990 roku  lekcje religii wróciły do szkół, postanowił, że będzie katechetą. – Znajomi pukali się w czoło, słysząc, że rezygnuję z lepiej płatnej pracy, a ja po prostu chciałem pracować z dziećmi i młodzieżą i jeszcze mówić im o Bogu – mówi pan Grzegorz. Zielonogórzanin uczy obecnie w Gimnazjum nr 6. – Młodzież jest kochana. Różnie się zachowuje, ale to normalne w tym wieku. Po prostu chcą zwrócić na siebie uwagę i przebić się – przekonuje. – Moja lekcja religii w nowej klasie zawsze zaczyna się od pytania: „Czy mnie kochasz?”. Reakcje są różne, oczywiście żarty i podśmiechiwanie. Ale jak wytłumaczę im, że chodzi o miłość w wymiarze braterskim, i o tym mówił Pan Jezus, to wtedy pada odpowiedź: „Tak”.

W szkole, szpitalu i więzieniu

Nie jest łatwo uczyć katechezy, ale to kwestia podejścia. – Program interesuje młodych w różnym stopniu, ale jeśli mają wpływ na to, co się dzieje na lekcji, to zaczynają się angażować – wyjaśnia katecheta. – Dziś szczególnie młodzież odchodzi z Kościoła, a jednym z powodów jest brak zainteresowania wiarą. Dlatego wprowadziłem coś takiego jak wydarzenia z życia Kościoła. Uczniowie mają przynieść raz w tygodniu informację na temat czegoś ważnego, co wydarzyło się w Kościele. I tak na przykład papieska pielgrzymka staje się wyjściem do dyskusji – dodaje.

Program to podstawa, ale nie wszystko. Zielonogórzanin swoich wychowanków uczy miłości braterskiej w praktyce. 10 lat temu w szkole powstał Klub Małego Księcia. Od początku grupą opiekuje się dwójka katechetów: Małgorzata Naskręt i Grzegorz Klimek-Żołnowski. Na podstawie lektury powstały statut klubu, logo i hasło: „Ziemia dużą różą jest”. Klub w swoim dorobku ma wiele jednorazowych akcji, a także działania cykliczne, jak chociażby charytatywny mecz siatkówki, pomoc diecezjalnej Caritas w zbiórkach żywności i przyborów szkolnych, spartakiada dla osób niepełnosprawnych, kiermasz bożonarodzeniowy „Świąteczne aniołki”, wizyta św. Mikołaja na oddziale dziecięcym w szpitalu, a także odwiedziny dzieci, które przebywają ze swoimi mamami w Zakładzie Karnym w Krzywańcu. – To, co mówimy o miłości do Boga i drugiego człowieka na religii, ma w klubie wymiar namacalny – tłumaczy katecheta.

Przywracanie godności

W parafii Najświętszego Zbawiciela pomoc charytatywna była realizowana, zanim w Polsce reaktywowano Caritas. – Wieloletni proboszcz ks. Konrad Herrmann, prawdziwy ojciec, zawsze słynął z takiej działalności. To miało wpływ i na mnie – zauważa zielonogórzanin. Dzisiejszy Parafialny Zespół Caritas ma pod swoją opieką 400 osób. Potrzebujący dostają nie tylko żywność. – Jeden z moich uczniów uświadomił mi kiedyś, że ludzie potrzebują nie tylko jedzenia. Na przykład kupujemy im środki czystości. Nagle okazuje się, że chłopak przychodzący z mamą nie ma już tłustych włosów, a koledzy się od niego nie odsuwają z powodu przykrego zapachu – tłumaczy Grzegorz Klimek-Żołnowski z PZC. Pomoc parafialnych wolontariuszy przybiera różną formę. – Często pomagamy w pojedynczych przypadkach. Na przykład ktoś w wyniku śmierci bliskiej osoby popada w długi i nie może zapłacić za prąd. Płacimy część albo całość należności, lub piszemy pismo o częściowe umorzenie. Trzeba pomóc, bo bieda postępuje lawinowo i ludzie sobie z tym nie radzą – wyjaśnia pan Grzegorz i dodaje: – Oczywiście mamy ograniczone środki. Parafia się starzeje, ale nasi parafianie są bardzo hojni. Wolontariusze nie zapominają też o sferze duchowej. – Często robimy „wiązane akcje”, bo chcemy spróbować te osoby skłonić ku wierze. Przykładowo najpierw spotykamy się na Drodze Krzyżowej, a potem dopiero idziemy do magazynu po żywność – mówi Grzegorz Klimek.

A może porozmawiamy

Praca pracą, wolontariat wolontariatem, ale i tak najważniejsza rodzina. A w domu pana Grzegorza jest ona trzypokoleniowa. Wraz z żoną Agnieszką mają czwórkę dzieci. Najmłodsze ma 6 lat, najstarsze już 20. Oprócz tego mieszka z nimi Jolanta – teściowa pana Grzegorza oraz szwagierka Kasia – osoba niepełnosprawna, która ma 40 lat. Urodziła się co prawda zdrowa, ale kiedy miała roczek, wystąpiły powikłania po zapaleniu opon mózgowych, w wyniku których jest niepełnosprawna. – Lekarze na początku mówili, że dają jej kilka lat życia, a proszę zobaczyć, ma się dobrze do dziś. Nie dawano jej też szans na chodzenie, ale teściowa nauczyła ją chodzić, choć oczywiście wszelkie wyprawy poza dom wymagają już wózka. Uczyła ją też mówić, ale się nie udało, bo Kasia prawie nie słyszy i słabo widzi – tłumaczy Grzegorz Klimek-Żołnowski. Kasia wymaga całodobowej opieki. Trzeba ją karmić, przewijać i czuwać w nocy. – Generalnie funkcjonuje jak roczne dziecko. Staramy się teściową wyręczać w wielu sprawach. Ona za to pomaga nam przy dzieciach… uzupełniamy się – opowiada pan Grzegorz. – To była nasza decyzja po ślubie, że zostaniemy z mamą i będziemy jej pomagać. A Kasia dla nas to przeogromny dar – zapewnia głowa rodziny.

Czym byłby mężczyzna bez kochającej kobiety. Agnieszka i Grzegorz są małżeństwem od 20 lat. Pomimo małżeńskiego stażu, jak podkreślają, wciąż uczą się kochać. – Pamiętam taką scenę. Po całym dniu pracy siadam sobie wygodnie przed telewizorem, a moje kochanie przychodzi do mnie i mówi: „A może byśmy porozmawiali?”. A ja na to: „Tylko obejrzę wiadomości”. A ona znowu: „A może byśmy porozmawiali?”. Siadamy i rozmawiamy. Może to już jest slogan, ale dziś małżeństwa rozpadają się, bo ludzie ze sobą nie rozmawiają. W naszym przypadku o to dba moje kochanie – wyjaśnia mąż. – Oczywiście trudności zawsze się pojawiają. Tylko pytanie, na czym się buduje, na skale czy na piasku. Nie powiem nic odkrywczego: jeśli człowiek wierzy gorąco w Pana Boga, to każdą trudność da się przetrwać i przezwyciężyć – dodaje żona.