Oprzeć się na Ukrzyżowanym

Agnieszka Napiórkowska; GN 10/2012

publikacja 30.03.2012 07:00

O intrygującym zaproszeniu Jezusa, zmianie w pojmowaniu krzyża i żołnierskim krucyfiksie z ks. Konradem Zawiślakiem, wikariuszem parafii św. Józefa Robotnika w Sochaczewie i duszpasterzem harcerzy, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

Oprzeć się na Ukrzyżowanym Marcin Będkowski/ GN Ksiądz Konrad Zawiślak przez cały czas uczy się tego, czym jest krzyż.

Agnieszka Napiórkowska: W Wielkim Poście wiele osób podejmuje refleksję nad swoim życiem, częściej spogląda na krzyż i zastanawia się nad cierpieniem. Słowa związane z krzyżem miały wpływ na Księdza powołanie?

Ks. Konrad Zawiślak: – Jeszcze na długo przed wstąpieniem do seminarium zawsze ogromne wrażenie robiły na mnie słowa Jezusa „Jeżeli ktoś chce iść za Mną, niech się wyrzeknie samego siebie; niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje”. Były one dla mnie intrygujące, a jednocześnie mnie onieśmielały. Pociągały i powodowały lęk. Nieraz myślałem: jak to? Mam zostawić rodzinę, wszystko, co mnie interesuje, co sprawia mi radość i pójść za Jezusem. Długo mocowałem się z tymi słowami.

Czy dziś, po 13 latach kapłaństwa, może już Ksiądz powiedzieć, czym jest krzyż?

– Cały czas się tego uczę. Każdy etap mojego życia jest jakby nowym dotknięciem tego rozumienia, które na przełomie kilkunastu lat bardzo się zmieniało albo – precyzyjniej mówiąc – poszerzało. Na początku wydawało mi się, że jest on tylko jakimś cierpieniem fizycznym. Później, w seminarium i pierwszych latach kapłaństwa, zrozumiałem, że jest to także zaakceptowanie rzeczywistości taką, jaka ona jest. To spełnianie woli Boga w miejscu, w którym się jest, naginając swoje wyobrażenia do tego, co jest realnym światem. Po jakimś czasie zacząłem rozumieć krzyż jako swoje ograniczenia, wynikające ze słabości fizycznej, a także z braku akceptacji siebie i sytuacji, w których się znalazłem.

I na tym koniec? To wyczerpuje definicję i rozumienie krzyża?

– Jasne, że nie. Po wcześniej wymienionych etapach przyszły kolejne, które znów były niejako rozszerzeniem mojego rozumienia. A każdy z nich wiązał się i wiąże z coraz większym cierpieniem. Jednym z boleśniejszych było odkrycie, że cierpienie związane jest także z pełną akceptacją Kościoła. Zobaczyłem, że jest on święty, ale z racji, iż tworzą go ludzie grzeszni, ma też swoje słabości. Równie trudne było przyjęcie, że ból może wywoływać także wolna wola drugiego człowieka, który korzystając z niej, może odrzucać dobro, prawdę, Boga.

Pracując w pierwszej parafii w Młodzieszynie, zorganizowałem kiedyś dla młodzieży coś w rodzaju sympozjum pod hasłem: W poszukiwaniu wartości duchowych. Przez trzy dni odbywały się spotkania z różnymi osobami. Wśród gości były m.in. osoby zajmujące się posługą niewidomym, ks. Marek Doszko, który opowiadał o misjach, i brat Moris ze wspólnoty Małych Braci od Jezusa. Ten ostatni po spotkaniu powiedział, że zazdrości nam, księżom diecezjalnym, że mamy tak bogate środki, z których możemy korzystać. I że oni takich nie mają. Im pozostaje tylko i wyłącznie zaufanie i oparcie się na Jezusie Ukrzyżowanym. Po pewnym czasie zaczęło do mnie docierać, że środki, którymi ja dysponuję (choćby pogranie w piłkę, zabranie na wędrówkę) już nie wystarczają. Zacząłem wtedy wracać do słów brata Morisa, doceniając jego narzędzia. To był ważny etap w moim życiu. Zrozumiałem, że tak jak Zbawiciel zbawił świat przez krzyż, tak też i ja muszę pójść tą drogą. Myślę jednak, że do kolejnego kroku w zrozumieniu krzyża jest mi jeszcze daleko. Jest nim bowiem szaleństwo wiary.

Dziś coraz więcej ludzi chce wyeliminować ze swojego życia krzyż. Na samą myśl, że mógłby na nich spaść, dostają gęsiej skory.

– Lęk przed krzyżem jest czymś naturalnym. Pan Jezus przed drogą krzyżową też się pocił, mówiąc „Ojcze, jeśli możliwe, oddal ode mnie ten kielich, ale nie moja, a Twoja wola niech się stanie”. Pan Bóg ma dla nas swój plan. Prowadzi nas różnymi drogami do świętości. Jego wola to pion, patrząc na krzyż. Nasze oczekiwania, wyobrażenia, próżność to poziom. Na styku następuje doświadczenie krzyża. Dlatego nie ma co od krzyża uciekać ani go szukać. Eliminowanie cierpienia prowadzi do odrzucania Boga i człowieka.

Na szczęście wiele osób, które doświadczają cierpienia, nie ucieka od krzyża, tylko znajduje w nim siłę, wsparcie, pomoc.

– Na tym polega mądrość. Świadczy o tym wiele krzyży stojących przy drogach. Nikt, kto stracił kogoś w wypadku, nie zastanawia się, czy ten znak będzie komuś przeszkadzał. Taka postawa wpisała się w świadomość społeczną. Wiele największych odznaczeń wojskowych również wykorzystuje znak krzyża. Z tej symboliki wywodzi się też krzyż harcerski, bardzo mi bliski.

Jest też jeszcze jeden, wisi nad Księdza łóżkiem.

– To bardzo cenna pamiątka. Nieraz opowiadałem jego historię, gdy toczyła się dyskusja o obecności krzyża w przestrzeni publicznej. Moi dziadkowie mieszkali we wsi Rząśno. We wrześniu 1939 r., kiedy armia „Poznań” gen. Kutrzeby rozpoczynała bitwę nad Bzurą, żołnierze przynieśli do domu dziadków krzyż z kaplicy polowej. Poprosili: „Może być gorąco. Nie wiadomo, co się z nami stanie, a nie chcemy, aby ten krzyż poniewierał się gdzieś w rowie. Przechowajcie go”. Dziś, niestety, dostrzegam zmianę w mentalności społecznej. Wtedy Wojsko Polskie ceniło krzyż bardziej niż swoje życie.