O człowieku, o Kościele

Joanna Kociszewska

Temat kolejnego już Zjazdu Gnieźnieńskiego brzmi: Europa obywatelska. Rola i miejsce chrześcijan. Czyli: człowiek w społeczności, człowiek, chrześcijanin jako obywatel, jako ktoś zaangażowany w budowanie świata.

O człowieku, o Kościele

Kim jest, jak się określa? Temat Polak – katolik – obywatel powierzono kard. Kazimierzowi Nyczowi. Co to znaczy być Polakiem, katolikiem i obywatelem? Te elementy tożsamości nie tylko nie wchodzą w konflikt, ale się uzupełniają? Polak-katolik nie oznacza, że Polak jest katolikiem, podobnie jak nie oznaczałoby, że katolik jest Polakiem. To powiązanie absurdalne. Ale – co ważne – katolicki znaczy powszechny. Zatem tożsamość Polaka i katolika powinna chronić przed nacjonalizmem.

Czy jesteśmy dobrymi obywatelami? Tu metropolita warszawski odwołał się do Norwida. Jesteśmy wielkim narodem, ale żadnym społeczeństwem – pisał poeta w jednym z listów. Tymczasem człowiek potrzebuje dwóch nóg – dodawał Norwid. Jeśli ma jedną bardzo długą, a drugiej nie ma wcale, jest kaleką.

Te słowa Norwida powinny być przestrogą dla Polaków – mówił kard. Nycz – ale jednocześnie nie wolno popadać w pesymizm. Choćby dlatego, że w społeczeństwie polskim widać zmiany następujące w ciągu wielu lat. Powinniśmy być także dobrymi obywatelami – zauważył – we wszystkich wymiarach, od tego najbliższego nam, do wymiaru całego świata.

O Polsce wielu kultur mówił ks. prof. Bogusław Milerski , luteranin. Z wykładu bardzo skróconego z powodów czasowych warto zauważyć stwierdzenie, że stworzenie „Polski wielu kultur” (temat wykładu) wymaga wychowania ludzi do przyjęcia Innego. Celem powinna być interkulturowość rozumiana jako wewnętrzne nastawienie społeczeństwa. Miejscem takiej formacji mogłaby być katecheza w szkole – zauważył.

Nie chodzi rozmywanie tożsamości. Chodzi o to, by mówiąc o własnej kulturze jako źródłu norm (żadna kultura nie może z tego zrezygnować, nie da się tu wprowadzić żadnego sztucznego ujednolicenia, każde będzie pewną formą przemocy) jednocześnie informować o innych i uczyć przyjmowania inności, tak aby różnorodność społeczeństwa była pojednana.

Po co nam jednak wielokulturowość w zasadniczo homogenicznym, jak się wydaje, polskim społeczeństwie? Nie tylko ze względu na istniejące mniejszości czy rosnącą świadomość tożsamości regionalnych, nie tylko ze względu na obecność uchodźców czy globalizację (trzeba pamiętać, że przyjeżdża z zagranicy nie pracownik a człowiek, który chce się realizować we wszystkich wymiarach swojego życia, także religijnym), ale także ze względu na relacje między ludźmi.

To, kim się czujemy, do czego przynależymy, to nie jeden lecz wiele elementów zbiegających się w jednym człowieku. Coraz rzadziej jest to spójna struktura, coraz częściej swoisty patchwork – mówił prelegent. Coraz częściej będąc podobnymi w części, różnimy się zbyt wieloma elementami. Świadomość, że człowiek obok mnie może nie przyznawać się do tej samej kultury, co ja, wpływa także na relacje między ludźmi teoretycznie przynależącymi do jednej wspólnoty religijnej, narodowej czy etnicznej.

Nie można pominąć wykładu siostry Małgorzaty Chmielewskiej. Miała mówić na temat „Kościół, który służy. Co to powinno oznaczać? Jak, komu lub czemu Kościół miałby służyć? W odpowiedzi przywołała fragment Izajasza, odczytany przez Jezusa w synagodze. „Duch Pański […] posłał Mnie, abym ubogim głosił wolność a niewidomym przejrzenie”. Zadaniem Kościoła – mówiła s. Chmielewska – jest głoszenie Dobrej Nowiny i głoszenie jej ubogim. Dobra Nowina to fakt, że Bóg jest miłością i kocha ciebie bez względu na stan czy sytuację, w jakiej się znajdujesz. On przeżył to, co ty przeżywasz i nadał temu sens – mówiła. Ważne: przekaz Dobrej Nowiny to nie puste słowa, lecz potwierdzone czynami.

Od wszystkich ludzi Chrystus oczekuje solidarności. Takiej, która wyraża się w uczynkach miłosierdzia. Głodnych nakarmić, spragnionych napoić… Od chrześcijan oczekuje więcej – mówiła s. Chmielewska. Oczekuje pracy nad przemianą świata i naszego życia. Mamy taką moc! – podkreśliła. Dał nam ją chrzest. To nie politycy mają zmieniać świat (choć oni również, też są ludźmi, też są katolikami), ale każdy z nas. My mamy być zaczynem.

Co to znaczy przemieniać współczesny świat? Tu przywołała fragment adhortacji Christifideles laici, w którym biskupi pisali, że Kościół uczestniczy w cierpieniu wszystkich opuszczonych, zepchniętych na margines. To trzeba wziąć na serio! – mówiła. Tymczasem obecnie pod pozorem walki z ubóstwem eliminuje się ubogich, nie dając im szansy na życie i wyjście z sytuacji, w której się znaleźli. Służba, do jakiej powołany jest Kościół, to także otwieranie przestrzeni, która wprowadza człowieka we wspólnotę. Nie jako przedmiot pomocy. Jako pełnoprawnego uczestnika, więcej – VIP-a. Od tego ubogiego będziemy się uczyć miłości! – mówiła.

Słowa trudne, ale celnie trafiające w problem. Bezdomny w tramwaju? W kościele? Może w ławce, między wszystkimi? Przyjąć ubogich we wspólnocie jak VIP-ów, uczestniczyć w ich cierpieniu to zadanie dla Kościoła.

Ciekawe, że tę myśl potwierdził w kolejnej sesji, bardziej nastawionej na zagadnienie pomagania, ks. Marian Subocz, szef Caritas Polska. Przywołał on pielgrzymki bezdomnych na Jasną Górę. Dla jednego z tych ludzi – bez mieszkania, bez jedzenia – najważniejsze było nie to, że go nakarmiono i otrzymał paczkę, ale że nikt go stąd nie wyrzuca i nie mówi, że śmierdzi (!)

A komu konkretnie pomóc? Pytanie niebagatelne w czasie, gdy wiele instytucji i osób prosi o 1 proc. podatku. Pytanie niebagatelne wobec potrzeb, na które codziennie napotykamy. Na drugiej popołudniowej sesji spotkali się: ks. Jacek Stryczek (Stowarzyszenie „Wiosna” i Szlachetna Paczka), ks. Dariusz Kowalczyk (Fundacja Dzieło Nowego Tysiaclecia), Wanda Falk (Diakonia Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego), Anna Dymna (Fundacja Mimo wszystko), ks. Marian Subocz (Caritas), o. Henryk Cisowski (Dzieło Pomocy św. ojca Pio zajmujące się pomocą bezdomnym ) i w końcu Janina Ochojska (Polska Akcja Humanitarna). Ta ostatnia właśnie sformułowała – myślę, że mądrą – zasadę. Nie chodzi tylko o to, by dać. Chodzi o to, by zmienić świat. Choćby we fragmencie. Trzeba przemyśleć, jaki ten świat chcemy mieć? Gdzie widzimy dobro?

Każdy zapewne zobaczy je gdzie indziej. Będziemy się uzupełniać, tak jak uzupełniają się fundacje, które prowadzą. Nie ma potrzeby niczego ujednolicać. Jedni – jak Anna Dymna – zobaczą dobro w niepełnosprawnych, inni w bezdomnych, jeszcze inni gdzieś na świecie gdzie brakuje wody…

Co ważne: trzeba wiedzieć, na co tak naprawdę płacimy. Są organizacje na świecie, które na koszty administracyjne przeznaczają… 80% wpłat – przypomniał ks. Dariusz Kowalczyk. Te koszty są konieczne, ale na przykład w Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia jest to kilka (!) procent. Nie ma sensu centrum koordynujące, jeśli ma ono być jeszcze jedną szansą, by ktoś mógł zarobić – mówił z kolei ks. Jacek Stryczek. Większość panelistów przyznała, że wspólne programy z powodów prawnych są niemożliwe, a koordynacja niepotrzebna: oni sami wiedzą, co robi drugi i wielokrotnie w różnych dziełach współpracują.

Potrzebę koordynacji działań przez jeden podmiot pomagający widział natomiast franciszkanin, o. Henryk Cisowski. Jego organizacja pomaga bezdomnym i wykluczonym, ale tak by ich od pomocy nie uzależniać. Jest to całkowicie nieskuteczne, jeśli – np. jednej rodzinie pomaga na raz 11 organizacji, które o sobie nie wiedzą. Jedna z nich musi pomoc koordynować, jeśli ma ona mieć sens. Inne pole i sposób działania, konieczne są inne metody. Nie chodzi o „zarządzanie innymi”, bo taki wymiar czasem próbuje przyjmować pojęcie koordynacja (bardzo mocno to podkreślał ks. Stryczek), ale o to by pomoc była skuteczna.

I jeden wykład: ks. Tomas Halik mówił o chrześcijaństwie – soli świata. Mówił o Kościele, który nie musi bać się bycia mniejszością – soli nie musi być dużo. Mniejszości – jeśli nie zamknie ich strach – są kreatywne. Rzeczy wielkie i najlepszej jakości zawsze pochodziły od mniejszości – podkreślał.

Kościół nie może być jeszcze jedną organizacją lobbingową. Kościół powinien być wspólnotą szacunku i wsłuchania w drugiego człowieka, także tego który znajduje się poza widzialnymi jego granicami. Kościół powinien wystrzegać się tryumfalizmu – mówił ks. Halik. Jezus nie tryumfował na krzyżu, ale doprowadził się do pełnego ogołocenia. Ewangelizacja to nie jest indoktrynacja. To zaproszenie do wspólnej drogi.

Przywoływał też myśli jednego ze swoich autorytetów o roli ofiar, o solidarności „wstrząśniętych” To ci, którzy mają odwagę żyć autentycznie, czerpiąc ze źródła własnego cierpienia. To właśnie ci „wstrząśnięci”, ci „błogosławieni płaczący” potrafią być solidarni z wstrząśniętymi, płaczącymi, tymi z marginesu.

Nie mogę nie zauważyć podobieństwa do słów siostry Chmielewskiej. Inny aspekt, inne spojrzenie, ale ciągle to samo spotkanie z człowiekiem ogołoconym – jak Chrystus na krzyżu – spotkanie w cierpieniu, w towarzyszeniu, które może także płynąć z przeżytego cierpienia. Jeśli z ran można czerpać miłość, to znaczy że Bóg bezsensownemu złu cierpienia nadał sens. Jest nim solidarność z drugim – cierpiącym – odrzuconym – który już nie jest sam. Kościół – wspólnota – uczestniczy w jego cierpieniu.

Zjazd Gnieźnieński. Wiele ciekawych myśli, tygiel spotkania. Zapraszam wieczorem na kolejną relację.