Narzekam. Jest na co

Jacek Dziedzina

Aż strach patrzeć, jak premier polskiego rządu podpisuje jakikolwiek dokument. Bo jeśli jest w czymś zorientowany na pewno, to w tabeli wyników rozgrywek ligowych.

Narzekam. Jest na co

Wszystkim wrażliwym na jakąkolwiek krytykę tego rządu („ciągle się ich czepiacie, to takie niechrześcijańskie”) polecam raczej uważne śledzenie poczynań premiera i ministrów, decydujących w jakiejś części o naszych codziennych sprawach niż nieustanne „święte” oburzenie na racjonalną krytykę. Jak mi facet, choćby w nie wiem jak dobrze skrojonym garniturze, czy kobieta, choćby w nie wiem jak gustownej garsonce, podpisuje dokumenty, których treści do końca nie zna albo nie konsultuje z zainteresowanymi, albo zataja przed współpracownikami i społeczeństwem – to siedzieć cicho nie wypada.

Donald Tusk, niestety, i jego ekipa zalicza w tej konkurencji kolejne wpadki. Takie, które już dawno powinny skończyć się czerwoną kartką. A tu czasem nawet żółtą strach pokazać, bo cię od „narzekaczy” wyzwą. I premier gra dalej.

Tym razem wpadka (?) dotyczy paktu fiskalnego. Na szczycie w Brukseli 2 marca, oprócz podpisania traktatu fiskalnego, Donald Tusk BEZ AKCEPTACJI RZĄDU miał zgodzić się na dodatkowe uzgodnienia, które regulują procedury postępowania przed Trybunałem Sprawiedliwości przeciw państwom, które naruszą reguły paktu. Polska przyjęła dodatkowe uzgodnienia. Ministrowie dowiedzieli się o tym w ostatniej chwili, a posłowie… wcale. Pisze o tym „Rzeczpospolita”, która dotarła do korespondencji rządowej, z której wynika, że Rada Ministrów, upoważniając premiera do podpisania paktu, nie znała treści dodatkowych uzgodnień. Ministrowie poznali je dwa dni przed szczytem. Dokumentów w ogóle nie dostała Sejmowa Komisja ds. UE, która w trybie konsultacji wyraziła swoje stanowisko w sprawie paktu.

Tak mi to jakoś nieładnie pachniało, gdy przed szczytem Tusk zapewniał, że żaden z ministrów nie znalazł w projekcie paktu niczego, co budziłoby jego zastrzeżenia. Akurat po aferze z ACTA, które rząd przyjął nie znając możliwych zagrożeń – takie zapewnienia w przypadku o wiele ważniejszej sprawy, jaką jest pakt fiskalny, musiały budzić przynajmniej wątpliwość. Okazuje się, że sprawa jest jeszcze grubsza, bo premier nie wszystko z ministrami skonsultował.

Z innej działki, okazuje się, że o propozycjach rządu dla Kościoła w sprawie zmiany sposobu finansowania nie wiedział nic minister finansów Jacek Rostowski. Też mnie to dziwiło, dlaczego o tych sprawach mówi biskupom minister Michał Boni, szef resortu administracji i cyfryzacji (sic!), a nie minister finansów czy nawet premier. Pytanie zatem, czyj to pomysł, bo chyba nie oficjalnie całego rządu.

To tylko kolejne odcinki z serii niekompetencji, jakie od kilku lat serwuje ta ekipa. Aż strach patrzeć, jak premier Tusk podpisuje jakiekolwiek dokumenty. Czy trzeba w tym miejscu przypominać ignorancję w kwestii zgody na rosyjskie warunki w badaniu przyczyn katastrofy smoleńskiej? Szef rządu plus jego ekipa nie mieli pojęcia, że konwencja chicagowska nie jest tu adekwatna. Czy trzeba przypominać wprowadzoną bez głowy reformę oświaty, wpychającą 6-latki do nieprzygotowanych na to szkół? Sam rząd de facto przyznał się do porażki, przesuwając wejście reformy w życie o 2 lata.

Najsmutniejsze jest to, że nawet kumulacja tych wpadek nie przekłada się na pociągnięcie do odpowiedzialności rządzących. Do błędów, nawet poważnych, każdy ma prawo. Tak jak w piłce nożnej zdarzają się brutalne nawet faule. Tylko że w sporcie jest przewidziana czerwona kartka. Akurat tę analogię Donald Tusk, który na futbolu na pewno zna się lepiej niż minister Mucha, powinien doskonale zrozumieć.