Tylko spokojnie

Joanna Kociszewska

Nie chodzi o to, by milczeć i dać sobie wchodzić na głowę. Chodzi o roztropność, a może trzeba nawet powiedzieć: przebiegłość (koniecznie przy pełnej nieskazitelności!)

Tylko spokojnie

Pomimo nieprzyjaznej atmosfery, jaka w ostatnim czasie zapanowała w relacjach państwo - Kościół, którą wzmagają butne zapowiedzi premiera dotyczące redukcji kapelanów w wojsku czy kwestii finansowania religii w szkołach, strona kościelna gotowa jest do rozmów i liczy jednocześnie na to, że głos biskupów zostanie poważnie potraktowany – czytam wypowiedź abpa Budzika.

Zgadzam się – dyskusji o sprawach dotyczących konkordatu nie prowadzi się przez media. Zagranie rządu polegające na wrzuceniu medialnej piłeczki (właściwie kilku piłeczek) przed rozpoczęciem rozmów wydaje mi się zagraniem czysto propagandowym. Jeśli ktoś wrzuca trzy problemy, z których jeden jest natychmiast łagodzony, a dwa wymagają renegocjacji konkordatu, to trzeba zadać pytanie o co właściwie chodzi? O  wizerunek twardego negocjatora, który nie klęka przed biskupami? O zmiękczenie drugiej strony?

Pytanie ważne, bo od tego powinna zależeć reakcja Kościoła. Ta wewnętrzna i ta medialna. Nie jestem przekonana, że święte oburzenie jest tym, co w tym momencie jest akurat potrzebne. Wręcz przeciwnie: mam nieodparte wrażenie, że jest to element konieczny dla spełnienia założeń propagandowych strony rządowej. Bez świętego oburzenia i miejscami wręcz popłochu efekt byłby znacznie mniejszy.

Nie po raz pierwszy mam wrażenie, że Kościołowi brakuje specjalisty od public relations i negocjacji. Wymagałoby to jednak rzeczy bardzo trudnej: uzgodnienia stanowiska i czasem powstrzymania się od komentarzy. I jeszcze: zaufania ludzi Kościoła, że ktoś prowadzi tę politykę i prowadzi ją mądrze. Wprawdzie najlepiej propagandowo w mediach działa głos biskupów (idealnie to było widać przy kwestii ustawy bioetycznej, gdzie milczenie okazywało się dla mediów nie do przełknięcia), ale jeśli nie będzie biskupów ostatecznie znajdzie się przecież jakiś dyżurny katolik z dobrym nazwiskiem do podkręcania atmosfery…

Podkreślę: nie chodzi o to, by milczeć i dać sobie wchodzić na głowę. Chodzi o roztropność, a może trzeba nawet powiedzieć: przebiegłość (koniecznie przy pełnej nieskazitelności!). Chodzi o to, by nie dać się rozgrywać.

I w końcu: w sztuce negocjacji mówi się, że wchodząc w nie trzeba mieć dobrze przemyślane własne możliwości alternatywne. Trzeba wiedzieć, co zrobię w razie nie osiągnięcia założonych celów. Na co mogę się zgodzić, na co nie mogę i co będzie, jeśli się nie zgodzę.

Właśnie: czy wiemy, co zrobić, jeśli katecheza znów wróci do salek? Czy wiemy, jak rozwiązać problem ubezpieczenia misjonarzy bez Funduszu Kościelnego? Na razie nie ma takiego problemu? Zapewne nie ma. Czy to powód, by się nad tą kwestią nie zastanawiać?

Bardzo bym chciała, byśmy byli w stanie funkcjonować – także na polu medialnym – jako niebezpieczny przeciwnik, nie jako ktoś wykorzystywany w rozgrywkach.