Licencja na zabijanie

Proszę się nie dziwić, kiedy pewnego dnia dowiecie się, że na mój dom spadła bomba z bezzałogowego samolotu. Prokurator generalny USA Eric Holder stwierdził właśnie, że USA maja prawo zabijać domniemanych terrorystów.

Licencja na zabijanie

Oczywiście nie jestem terrorystą i nie mam żadnych powiązań z terrorystami. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Nie od dziś jednak wiadomo, że istnieją na świecie służby, które wiedzą wszystko najlepiej. Tak jak wiedziały o istnieniu broni masowego rażenia w Iraku. Wybuchła całkiem spora wojna, zginęło mnóstwo ludzi, broni nie znaleziono,  ale najważniejsze, że Ameryka nadal jest bezpieczna. To że płacą za to jacyś anonimowi mieszkańcy dzikich krajów nie ma dla większości obywateli USA znaczenia.

Wczytuje się  w notatkę PAP zatytułowaną Chcą zabijać terrorystów. Także domniemanych  i najgorsze jest to, że wcale nie jestem jej treścią zdumiony. To dla mnie tylko kolejne potwierdzenie czegoś, co właściwie wiadomo od dawna. Stany Zjednoczone uznały, że tych, którzy potencjalnie mogą im zagrozić mogą ścigać po całym świecie nie przebierając w środkach. Mogą też bez sądowego procesu więzić tych, których uznają za niebezpiecznych. Byle nie na terytorium USA. A wszystko w imię sprawiedliwości, pokoju i bezpieczeństwa. Zwykła obłuda.

Kościół, nauczając o prawie do obrony koniecznej dopuszcza zarówno karę śmierci – choć świadom dzisiejszych możliwości izolowania zbrodniarzy apeluje, by z tego sposobu nie korzystać - jak i prowadzenie tzw. sprawiedliwej wojny. Warto przypomnieć za Katechizmem Kościoła Katolickiego, jakie warunki muszą być spełnione, aby mówić o wojnie sprawiedliwej. Czytamy tam (KKK 2309):

„Potrzeba jednocześnie w tym przypadku:

- aby szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i niezaprzeczalna;
- aby wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się nierealne lub nieskuteczne;
- aby były uzasadnione warunki powodzenia;
- aby użycie broni nie pociągnęło za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć. W ocenie tego warunku należy uwzględnić potęgę współczesnych środków niszczenia”.

Być może Amerykanie czują się dziś bardziej bezpieczni. Nie jestem jednak przekonany, czy patrząc z perspektywy Iraku, Afganistanu czy zachodniego Pakistanu można powiedzieć, że ten ostatni warunek jest spełniony. No i co też ważne, postępując w ten sposób Amerykanie podsycają bezsilny gniew tych, których dziś tak  nie inaczej traktują. Kiedyś, gdy dzisiejsze ofiary będą miały okazję się zemścić, może ich bardzo zaboleć. 

Tym, którzy zapatrzeni w Amerykę oburzą się na moje gorzkie uwagi chciałbym przypomnieć, że  jako chrześcijanin i publicysta mam wręcz obowiązek wskazywać zło, o którym świat milczy, wstydliwie chowając głowę w piasek. Liczenie, że akceptując takie działanie sami zyskamy brak zagrożenia ze strony terrorystów albo że po jakimś czasie problem sam się rozwiąże to postawa niegodna ucznia Chrystusa. Wyraźnie pokazał to błogosławiony Jan Paweł Wielki gorąco apelując, by nie rozpoczynać wojny w Iraku. Dla niego nie było ważne, czy ginie Amerykanin, Brytyjczyk, Polak czy Irakijczyk albo Afgańczyk. Ważne, że ginie człowiek.