Uchem i palcem

Agata Combik; GN 8/2012 Wrocław

publikacja 21.03.2012 06:29

- Nie wiem, kiedy jest dzień i noc, wchodzę w kałuże, spadam z krawężników. Najbardziej przeszkadza mi jednak to, że nie widzę twarzy ludzi, którzy idą naprzeciw mnie - mówi Beata Wawerska.

Uchem i palcem Agata Combik/ GN Pani Beata (z tabliczką do pisania brajlem) ze swoją sąsiadką – panią Jagodą.

Dodaje, że nie lubi niespodzianek – choćby tajemniczo zapakowanych prezentów – i nieznanych hałasów za drzwiami. Za to chętnie rozmawia przez telefon. Pokazuje swój specjalny zegarek, który sam mówi, która jest godzina, mały komputer, z którego można odsłuchiwać nagrane tam książki, i tabliczkę z dłutkiem do pisania brajlem. Przede wszystkim jednak przedstawia swoją sąsiadkę, panią Jagodę, która często służy jej swoim okiem i pomocnym ramieniem.

Dłutko i dyktafon

Pani Beata zaczęła tracić wzrok w szkole podstawowej. – Bardzo lubiłam matematykę, ale geografii już nie. Trudno mi było znaleźć na mapie rzeki, jeziora. Na egzaminie maturalnym wszystkie pytania zlewały mi się w jedno – wspomina. Podczas późniejszej edukacji nauczyła się pisma brajla. Twierdzi, że nie ma czasu na zamartwianie się brakiem wzroku. – Jestem mamą, babcią. Całe życie przepracowałam w służbie zdrowia – mówi. – To pomogło mi wyzwolić się z depresji. Kiedy pacjent wchodzi do gabinetu, na pierwszym planie jest on i jego problemy, a nie moje.

Władysław Walski jest we wrocławskim duszpasterstwie niewidomych już 42 lata. Był jednym z pierwszych trzech jego członków. Pamięta kolejnych sześciu duszpasterzy (opiekujących się jednocześnie osobami głuchoniemymi), począwszy od. ks. Kazimierza Błaszczyka, który błogosławił jego małżeństwo, po obecnego – ks. Tomasza Filinowicza. – Duszpasterstwo daje mi poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa. Pan Jezus przychodzi tu do nas tak „po brajlowsku” – wyjaśnia. Jest osobą bardzo samodzielną. W znanym sobie terenie porusza się sam, z białą laską w dłoni. Nie korzysta z pisma Braille’a To, co potrzeba, „notuje” sobie w dyktafonie, korzysta z książek mówionych, zwykle z literatury religijnej. Wspomina o Piśmie Świętym w wersji elektronicznej, na karcie Compact Flash, które można sobie odtwarzać i słuchać (cała Biblia w brajlu zajęłaby masę papieru). Na spotkaniach duszpasterstwa niewidomych prowadzi zwykle śpiew. – Czy moje życie jest trudne? Każdy, zdrowy czy chory, ma na swój sposób ciężkie życie – mówi.

Byle wypukłe

Janina Siwko do duszpasterstwa niewidomych należy od 30 lat. Nie jest osobą zupełnie niewidzącą, ale oczy są przyczyną wielu jej cierpień. – Trzy lata temu na kilka miesięcy zupełnie zaniewidziałam. Przeszłam operację, po której sytuacja nieco się poprawiła, ale kłopoty z oczami mam cały czas. Wzrok zmienia się w różnych porach dnia... Cieszę się jednak z tego, co mam. Jestem samodzielna i staram się też być pomocna innym. W duszpasterstwie łączy nas prawdziwa przyjaźń – mówi. I dodaje, że należy również do wspólnoty Cichych Pracowników Krzyża, podobnie jak pani Beata. – Praca duszpasterska z niewidomymi nie jest tak specyficzna jak z głuchoniemymi, którym trudno jest na przykład uczestniczyć w „normalnej” Mszy św., ale i dla tych pierwszych bardzo ważne są więzi z osobami w podobnej sytuacji. Dobrze się ze sobą czują – wyjaśnia ks. Tomasz Filinowicz. – Nasze duszpasterstwo niewidomych gromadzi przede wszystkim osoby dorosłe, starsze. Z młodzieżą spotykam się raz w tygodniu w internacie przy ośrodku dla niewidomych na Złotnikach; na weekendy młodzi często jednak wyjeżdżają do domu.

Dla ludzi zupełnie niewidzących czasem trudność stanowi samo dojście do kościoła – potrzebują pomocy przewodnika. – Niektórzy z bardzo bliska trochę widzą, np. mogą oglądać telewizję z nosem tuż przy monitorze – tłumaczy ks. Tomasz. – Kiedy jednak chodziłem po kolędzie wśród niewidomych, to dla wielu otrzymany obrazek był zwykłym, gładkim kawałkiem papieru. Przygotowując się teraz do bierzmowania, staramy się o jak najbardziej wypukłe krzyże, z wyrazistymi kształtami. Istnieją też specjalne książki z wypukłymi elementami, rozmaite elektroniczne ułatwienia, jak programy komputerowe umożliwiające drukowanie w brajlu tekstu pisanego „zwyczajnie”. Niektórzy niewidomi potrafią pięknie śpiewać psalm, czytając go błyskawicznie palcami z kartki.

Kiedyś podobno w duszpasterstwie organizowano rowerowe pielgrzymki na Jasną Górę. Na tandemach jechali razem głuchoniemi i niewidomi. To musiała być najwytrwalsza pielgrzymia grupa.

Świadek

Władysław Walski

– Cierpię na zanik nerwu wzrokowego. Wzrok traciłem stopniowo. To była trudna sytuacja, ale wiele modliłem się do Ducha Świętego, prosząc o dar męstwa. Kończyłem zasadniczą szkołę kolejową, prowadziłem przez kilka lat gospodarstwo rolne. Przez 42 lata pracowałem w  spółdzielni niewidomych. Zawsze dobrze czułem się wśród maszyn. Jestem tatą, od roku dziadkiem. Kiedyś przeżyłem swoje spotkanie z Jezusem i odtąd nie mogę o Nim nie mówić. Jestem członkiem Odnowy w Duchu Świętym, należę też do Domowego Kościoła w Ruchu Światło-Życie (ostatnio z małżonką zostaliśmy animatorami). Często służę innym modlitwą wstawienniczą. Pan Jezus powiedział niewidomemu, że jego choroba jest po to, by objawiła się na nim Boża chwała. Może dla kogoś to dziwnie zabrzmi, ale ja też tak przeżywam swoją niepełnosprawność, jako dar Boży.

Pełni światła

Siostra Maria Szymona Marczak, elżbietanka ze Świętej Katarzyny, z osobami niepełnosprawnymi zaprzyjaźniła się jeszcze jako uczennica szkoły średniej w Miliczu. Spotkania, wspólne wyjazdy, rozmowy nie pozostały bezowocne.

W liceum pomagała siostrze katechetce jako wolontariuszka w opiece nad dziećmi z przedszkola integracyjnego, w przygotowaniu spotkań dla osób niepełnosprawnych i ich rodziców. – Poznałam w tym czasie niewidomą dziewczynę, pełną radości, optymizmu, pomysłów, energii do wszystkiego – opowiada. – Razem z nami jeździła na rekolekcje, śpiewała w zespole przy parafii. Potrafiła świetnie odnaleźć się w naszej wspólnocie – tak bardzo zwyczajnie, naturalnie. A przy okazji uczyła nas siebie, swojej niepełnosprawności. Otworzyła mi oczy na zupełnie inne postrzeganie świata. Widziałam, ile wysiłku wkłada w rzeczy, które mnie nie sprawiają większego problemu.

W siostrze Szymonie zrodziło się pragnienie, by być blisko ludzi niepełnosprawnych. – Zdecydowałam się na studiowanie pedagogiki specjalnej, a swoją pracę magisterską pisałam na temat aspiracji życiowych osób niewidomych i niedowidzących – mówi. – Praktyki w szkole dla dzieci niewidomych i niedowidzących czy wywiady z takimi osobami przeprowadzane na potrzeby pracy były i są dla mnie nadal ważnym doświadczeniem. Nie tylko jako pedagoga specjalnego czy teraz jako siostry zakonnej, ale przede wszystkim jako człowieka. Ich opowieści bywały czasami wręcz szokujące – ukazywały jak bardzo muszą walczyć, by zdobyć upragniony cel. Jednak budziły zachwyt, podziw nad zaradnością, hartem ducha tych ludzi. Często mieszkają sami, studiują, pracują. Bywają bardzo utalentowani muzycznie – grają na jakimś instrumencie, komponują, niektórzy pięknie śpiewają, wydają swoje autorskie płyty.

Wśród rozmówców s. Szymony była niewidoma studentka anglistyki, która już w czasie studiów pracowała, udzielając korepetycji, czy mężczyzna, który prowadzi audycje radiowe, koncertuje w Polsce i nie tylko. – Poznałam też na przykład bardzo miłą panią pozbawioną rogówek ocznych z powodu nowotworu, pracującą jako psycholog. Po roku dowiedziałam się, że niestety zmarła – wspomina.

Siostra dodaje, że nie spotkała wśród osób niewidomych ludzi żyjących w buncie wobec swojej niepełnosprawności, choć na pewno dopadają ich różne kryzysy. – Niektórzy mówią, że oni żyją w ciemności, a ja wiem, że ci ludzie są pełni światła, którego często brakuje nam, widzącym – mówi. – Idą w stronę słońca. A nas uczą patrzeć oczami serca.