Żyję po to, by umrzeć

Raymond Peyret

www.wydawnictwo.pl |

publikacja 07.02.2012 07:00

Nie ma tajemnicy Marty Robin, którą trzeba byłoby odszyfrować, jak to ma miejsce w policyjnym śledztwie. Jej tajemnicę stanowi tajemnica Jezusa. Bowiem Marta jest kimś więcej niż Martą. Może powiedzieć jak św. Paweł: „Dla mnie żyć to Chrystus”.

Żyję po to, by umrzeć Wydawnictwo Promic Choć fizycznie unieruchomiona Marta nie pozostaje bezczynna. Tysiące osób z całego świata odwiedzają ją, prosząc o modlitwę, duchowe wsparcie, wskazówki w trudnych sytuacjach.

Książkę można wygrać w naszym konkursie

Oto dotarliśmy do końca drogi, którą razem szliśmy. Nie chodziło nam o to, aby wywołać niezdrową ciekawość, ani też rozbudzić nienaturalny smak cudowności, wobec której Marta była nadzwyczaj nieufna. Nie jadła, nie piła, to fakt, ale nie czyniła tego na pokaz. Nigdy nie przypisywała jakiejkolwiek wartości temu narzuconemu postowi, który trwał ponad pięćdziesiąt lat.

Faktem jest też, że zdarzało się Marcie czytać w głębi serca, widzieć przyszłość, ale nie miało to nic wspólnego z wróżbiarstwem. Sytuowała się w innym porządku, jak mawiał Pascal. Właśnie w dniu, w którym przypisano jej intuicję co do mających nastąpić wydarzeń, odpowiedziała: Ja znam łaskę tylko jednego wydarzenia: Przyjścia Pana. To z tej perspektywy należy patrzeć, aby zrozumieć Martę, zamiast robić z jej życia sensację.

Nie ma tajemnicy Marty Robin, którą trzeba byłoby odszyfrować, jak to ma miejsce w policyjnym śledztwie. Jej tajemnicę stanowi tajemnica Jezusa. Bowiem Marta jest kimś więcej niż Martą. Może powiedzieć jak św. Paweł: „Dla mnie żyć to Chrystus”. W jej życiu uobecniają się tajemnice Wcielenia, Męki i Zmartwychwstania Jezusa, którego Wniebowstąpienie przywołuje Zesłanie Ducha Świętego. Sztuka bycia córką Kościoła oznacza dla Marty życie w tej właśnie potrójnej tajemnicy.

Wcielenie
Wcielenie to przede wszystkim zaakceptowanie swej własnej natury ludzkiej, hic et nunc, z tym wszystkim, co ona oznacza, z jej ograniczeniami i uzależnieniami. „Chrystus, najbardziej powszechna miłość Boga”, wciela się w ograniczoność swego krótkiego istnienia historycznego. Ograniczoność! To słowo bardzo odpowiada Marcie! Marta kochała najpierw swoją rodzinną wioskę, swych bliskich, swoją parafię. Przyzwoliła z ufnością na to, by stopniowo zanikały jej zdolności fizyczne: brak snu, brak pokarmu, brak ziemskiego światła. Jej ciało nie wykonywało żadnych ruchów. Była całkowicie uzależniona od otoczenia.

Duch Święty zstępuje na człowieka w jego cielesności i stopniowo przeobraża go, poprzez posłuszeństwo Jego wezwaniom. A to zakłada owo niesłychane ogołocenie, o którym mówi św. Paweł w Liście do Filipian: On [Jezus Chrystus], istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 6-8).

Męka i zmartwychwstanie
Dla Marty to posłuszeństwo wymagało wyrzeczenia się swych dóbr i więzi uczuciowych. Na wieść o śmierci swojej ukochanej siostry, pani Brosse, Marta nie mogła powstrzymać się od tego, by nie powiedzieć: Wszystko mi zabierze! Ale to dlatego, że wszystko Mu oddała: Już nic nie mam, nic mojego – napisała w 1925 roku. Tylko Ty, o mój Jezu... Tylko Ty jedyny na zawsze! Bądź prawdziwie moim Życiem, moją Miłością i moim Wszystkim! Ona znikała po to, aby On wzrastał. Ukrywała się po to, aby On się objawił.

Kiedyś pewien dziennikarz zapytał ze szczyptą humoru: „Czy trzeba być chorym, aby zobaczyć Boga?”. Olivier Clément odpowiedział: „Trzeba czegoś znacznie więcej – trzeba umrzeć”. Umrzeć dla siebie samego, dla swej własnej woli, pozwolić, by Bóg dokonywał w człowieku swego dzieła. Marta sama była zdziwiona przemianą, która się w niej dokonała. W 1930 roku odnotowała: Moja istota uległa przeobrażeniu równie tajemniczemu, jak głębokiemu. Moje szczęście kaleki w łóżku jest głębokie i trwałe, ponieważ jest boskie. Co za wspaniała praca! Jakie wniebowstąpienie! A ileż agonii własnej woli trzeba było, żeby umrzeć dla siebie samej! Ileż agonii własnej woli – dla niej było to bardzo ważne słowo.

Claudel wkłada w usta trędowatej Violaine następujące słowa: „Moje ciało pracuje dla chrześcijaństwa, które się rozkłada”. Ale w pokoiku na Równinie Marta nie wystawiała sztuk teatralnych. Jeżeli tak dotkliwie cierpiała, błagała we łzach i krwawym pocie, to po to, aby dopełnić w swoim ciele tego, czego brakuje Męce Jezusa dla Kościoła. Jezus dał jej dar zakosztowania w Jego własnej Męce. Marta była dla Niego współczującą Weroniką; jej twarz była jakby żywą chustą, na której odbiło się Jego Oblicze... Cierpienie i śmierć nie są celem samym w sobie, ani tym bardziej niezdrowym upodobaniem. Pascha jest przejściem nie do ominięcia. To dlatego Marta była pełna nadziei. Co tydzień brała udział zarazem w lękach Kalwarii jak i w promieniejącej radości Paschy. Zadziwiam ludzi – wyznaje – kiedy mówię, że żyję po to, by umrzeć. Śmierć jest koniecznym przejściem, żeby spotkać Światłość świata. Jest przepaścią, nad którą trzeba przejść. „Chcę widzieć Boga, ale żeby Go zobaczyć, trzeba umrzeć” – mawiała św. Teresa z Ávila.

Pytanie: „Czy chcesz być taka jak Ja?” zaprosiło Martę nie tylko do tego, żeby nieść te same rany co Jezus, ale żeby mieć udział w Jego chwale. Zmasakrowany Baranek jest również zwycięskim Barankiem. Tajemnica śmierci i zmartwychwstania, którą jesteśmy naznaczeni na chrzcie świętym, obejmuje również podobieństwo do Chrystusa Ukrzyżowanego i uwielbionego. Kiedy Marta 11 sierpnia 1930 roku otrzymała konsekrację dziewic, była w pełni świadoma wymiaru paschalnego tego wydarzenia. Na tę uroczystość chciała włożyć haftowaną koszulę nocną i biały welon na głowę. „Roztropna panna” przystroiła się na przyjęcie Oblubieńca. Zależało jej nawet na tym, żeby ją sfotografowano. W tym też widzimy jeszcze jeden znak jej dojrzałości duchowej i pełnego zrozumienia tajemnicy, którą przeżywała.

Pięćdziesiątnica
Tajemnica Pięćdziesiątnicy jest tajemnicą Ducha rozlanego w sercach ludzi, żeby zjednoczyć ich z Bogiem i ze sobą przez Kościół. Jest to wydarzenie zasadnicze i dokonujące się stale. Marta była całkowicie oddana Duchowi Świętemu, tak jak Maryja. „W niej jest tylko – mówiła Aniela Mattei – krążące życie Ducha Świętego.” Marta, oddając się adoracji, pełni zarazem misję prorocką, uczestnicząc w posłannictwie Ducha Świętego i w budowaniu Kościoła. Jak ważne przesłanie daje w ten sposób ludziom z marginesu społecznego, kalekom i starcom pogrążonym w smutku dlatego, że nie są już nikomu potrzebni. Marta, unieruchomiona w łóżku, stała się niczym ziarno dające obfity plon.

Misja Marty trwa nadal. Może kiedyś zostanie ogłoszona patronką paralityków i kalek, nie wiem. Ale wiem, że jej modlitwa ściągnęła i nadal ściąga Ducha Świętego na Ogniska Miłości, aby uczynić z nich wspólnoty Pięćdziesiątnicy. Założenie i szybkie rozprzestrzenianie się Ognisk nie mają innego wyjaśnienia jak tylko moc działania Ducha Świętego. Kiedy w 1933 roku Marta niepokoiła się zadając pytanie, w jaki sposób ona, taka maleńka, sparaliżowana i pozbawiona wszystkiego, może być wezwana do tego, aby współpracować w tak wspaniałym Dziele, usłyszała odpowiedź: „Nie bój się, Ja tego wszystkiego dokonam!”.

Jednakże nie zapominajmy, że u źródła tego dzieła misyjnego jest cicha ofiara Marty, jej „tak” wypowiedziane bez zastrzeżeń i nieodwołalnie. Każdy akt miłości, zawarty między duszą i Jezusem, zostanie kiedyś spłacony wspaniałymi łaskami i pełnią miłosierdzia.