Piece, kanały, Pan Bóg

Agata Combik; GN 2/2011 Wrocław

publikacja 21.01.2012 07:00

Zamarzająca woda święcona, kaszlący kapłan i skuleni uczestnicy Mszy św., którzy mimo kilku swetrów trzęsą się z zimna... Bywa, że grzanie świątyni przekracza możliwości parafii. Czasem jednak podjęcie tego wyzwania jednoczy ludzi w działaniu i jest okazją, by doświadczyć cudów Bożej Opatrzności.

Piece, kanały, Pan Bóg Henryk Przondziono/ Agencja GN Bywa, że grzanie świątyni przekracza możliwości parafii. Czasem jednak podjęcie tego wyzwania jednoczy ludzi w działaniu i jest okazją, by doświadczyć cudów Bożej Opatrzności.

W internecie można znaleźć oferty ubranek z polaru dla dzieci chrzczonych w chłodnych świątyniach, pytania o kwiaty, które przetrwają w zimnym kościele, i mnóstwo zapewnień, że gdy liturgia jest piękna i wiara głęboka, ludziom niestraszne ani zimno, ani brak siedzących miejsc. – Muszę powiedzieć, że gorzej znoszę gorąco w kościele podczas upałów niż chłód – mówi pani Maria z Wrocławia. Nie wszyscy jednak pod tym się podpisują. Bywa, że zmarznięci wierni modlą się głównie o to, by Eucharystia jak najszybciej się skończyła...

Dmuchawą i herbatą
Jan Łukowski wspomina, jak przed laty jako ministrant z kolegami palił w węglowym piecu podgrzewającym kościół parafialny. - To było w latach 50. Kiedy zachorował palacz, pracujący na wpół społecznie, jego obowiązki przejęła grupka starszych ministrantów - mówi. - Mieliśmy wtedy po 12-14 lat. Przychodziliśmy do pieca na zmianę wieczorami i paliliśmy do 22.00-23.00, używając miału węglowego. - Ciepło z piwnicy docierało do kościoła i wspaniale go ogrzewało - aż buchało z umieszczonych tam krat. To były ciężkie czasy komuny; księża musieli bardzo dużo płacić m.in. za prąd. Taka społeczna praca była odciążeniem dla parafii. Wymagało to samodyscypliny i odpowiedzialności młodych „palaczy”, ale okazywało się możliwe do przeprowadzenia. Dziś też często parafianie włączają się w rozwiązanie problemu ogrzewania, choć raczej w inny sposób. Tak było na przykład w oławskiej parafii pw. NMP Matki Pocieszenia. - Kwestia została podjęta jeszcze za czasów poprzedniego proboszcza ks. Andrzeja Szafulskiego – mówi obecny duszpasterz parafii ks. Paweł Cembrowicz. - Były różne propozycje. Ostatecznie zostało wybrane rozwiązanie, które jest autorskim projektem jednego z parafian. Jest to ogrzewanie podławkowe. Pod ławkami biegną rurki grzejne, ogrzewając miejsca siedzące. W naszym gotyckim kościele nie panuje wysoka temperatura – jest to 8 st. C, ale po wejściu do środka z zimnego dworu czuć różnicę. Ogrzewanie jest włączone od połowy listopada. Na pewno pomaga ludziom uczestniczyć w Mszy św.

– Nasz kościół jest ogrzewamy promiennikami. Emitują promienie, które działają podobnie jak te słoneczne, oddające ciepło po spotkaniu z przeszkodą, np. z człowiekiem – mówi proboszcz parafii pw. św. Andrzeja Boboli na wrocławskich Kuźnikach ks. Bolesław Szczęch.

Ksiądz Czesław Mazur, proboszcz parafii pw. Ducha Świętego we Wrocławiu, uważa, że bardzo dobrym rozwiązaniem są elektryczne grzejniki umieszczone pod klęcznikami. – Przy podłogowym ogrzewaniu brud unosi się ku górze, kaloryferami trudno jest ogrzać wielkie kubatury. Natomiast przy grzejnikach takich jak nasze nie ogrzewamy całego obiektu, tylko człowieka. Jest to bardzo ekonomiczne rozwiązanie. Grzejniki są na tyle wysoko od podłogi, że nie powodują unoszenia się kurzu. Znajdują się pod blachą na przedłużeniu klęcznika; termostat utrzymuje odpowiednią temperaturę.

Bywają potężne, stare kościoły, których nie sposób ogrzać – zwłaszcza że na codzień modli się w nim niewielka grupka osób. W świątyni pw. NMP na Piasku w dni powszednie ludzi przed zamarznięciem chroni prosty manewr: przeniesienie celebracji Mszy św. do niedużej, zamykanej kaplicy. Rozwiązań jest wiele. Oprócz rozmaitych dmuchaw, grzejników, kanałów, wielkim wsparciem może okazać się także... gorąca herbata w kawiarence parafialnej. W niektórych wrocławskich parafiach tradycją się stały wspólne śniadania po porannych Roratach. Uczestnicy podkreślają ich rozgrzewającą – na ciele i duchu – moc.

Nie przesadzić
Przy zabytkowych obiektach, zgodnie z ustawą o ochronie zabytków, każdy rodzaj prac trzeba uzgodnić z konserwatorem. Dariusz  Szczyrbuła z biura Miejskiego Konserwatora Zabytków wspomina o wielu zagadnieniach związanych z ogrzewaniem dawnych świątyń. –
Jeśli są w nich organy z cynowymi piszczałkami, to trzeba zapewnić we wnętrzu temperaturę powietrza powyżej 0 st. C. Inaczej cyna metaliczna zmienia się w proszkową – mówi. – Najczęściej w kościołach są różnego rodzaju piece akumulacyjne – choć ciepło uzyskiwane w ten sposób nie rozchodzi się w sposób ekonomiczny. Im dalej od jego źródła, tym zimniej.

Dariusz Szczyrbuła tłumaczy, że część kościołów korzysta z ciepła miejskiego, z elektrociepłowni, ale bywa inaczej – jedna z dużych wrocławskich świątyń dzięki sponsorowi, który ufundował piec odpowiedniej wydajności, ma własną kotłownię gazową, z której ciepło
jest rozprowadzane kanałami. – Takie kanały znajdowały się w kościołach już pod koniec XIX w. Wtedy najczęściej budowano przy nich kotłownie, w których trzeba było palić. Dziś rygory dotyczące ochrony środowiska nie pozwalają na takie rozwiązanie. Obecnie najczęściej mamy piece akumulacyjne i kanały, przez które ciepłe powietrze jest nadmuchiwane. Pojawia się tu jednak problem kurzu osadzającego się na zabytkowym wyposażeniu kościoła. Nie można zbyt mocno ogrzewać wnętrz z zabytkowymi rzeźbami, obrazami – ponieważ zbyt duże różnice temperatur, różnice wilgotności źle na nie wpływają. Może też nastąpić np. łuszczenie się farby na ścianach. Co prawda gotyckie mury wznoszone z cegły kumulują wilgoć w sposób stosunkowo nieszkodliwy, ale i tu trzeba pamiętać o odpowiednim wietrzeniu wnętrza w okresie letnim, by wilgoć mogła się ulotnić.

Z pomocą św. Antoniego
– Kiedy przyjechałem do Wrocławia jako proboszcz, jedną z pierwszych ważniejszych informacji była ta, że w związku z katastrofą budowlaną w dawnym klasztorze franciszkanów [sąsiadującym z obecnym klasztorem paulińskim], zostało odcięte ogrzewanie kościoła – mówi o. Mariusz Tabulski, przeor wrocławskich paulinów. – Zima z nieogrzewanym kościołem, zakrystią, salami duszpasterskimi, bardzo dała nam się we znaki. Próbowaliśmy się dogrzewać grzałkami, nagrzewnicami. Wysiadały przy tym korki, paliły się instalacje. Ojców „dopadały” zaziębienia, choroby zatok. Widzieliśmy mnóstwo ludzi, którzy przychodzą do zimnego kościoła na adorację i do spowiedzi... Przetrwaliśmy jakoś tę zimę, ale w moim sercu pojawiło się pragnienie, by zrobić wszystko, żeby kościół był ogrzewany. Niektórzy odradzali to przedsięwzięcie ze względu na koszty. Nie wystarczy przecież zainstalować ogrzewanie; wiele kosztuje także jego utrzymanie, a parafia nie jest zamożna. Towarzyszyło mi jednak przekonanie, że nie można tego odkładać, że ta sprawa ma przede wszystkim duszpasterski wymiar. Jan Paweł II powtarzał, że „człowiek jest drogą Kościoła”. Trzeba pochylić się nad jego potrzebami.

Zabytkowy kościół pw. św. Antoniego, z cennymi obrazami w środku, ma swoje wymagania. Po konsultacjach z konserwatorem został wybrany odpowiedni wariant – ogrzewanie kanałowe, zainstalowane przy bocznych ołtarzach. Rozwiązanie okazało się bardzo drogie. – Prace rozpoczęliśmy wiosną – wspomina o. Mariusz. – W tym czasie znalazłem w kościele kopertę wypełnioną pieniędzmi – dar anonimowego ofiarodawcy – dokładnie w takiej ilości, jaka była potrzebna na tę inwestycję... Miała ona pierwotnie kosztować 200 tysięcy, ale ostatecznie dzięki życzliwości wykonawców prac i zapewne dzięki św. Antoniemu – specjalisty od spraw niezwykłych, całość kosztowała 120 tys. To, że udało się przeprowadzić prace, było wynikiem całego splotu okoliczności. Sprawie tej pomógł poniekąd nawet wypadek z krzyżem, który spadł z kościelnej wieży. Ekipa górali, która pracowała przy naprawie, zajęła się przy okazji zrobieniem kanałów do ogrzewania. Działa ono od jesieni 2009 r. W kościele jest temperatura taka, na jaką pozwalają konserwatorskie wymagania, ale wystarcza ona w zupełności, by modlić się tu, nie myśląc o chłodzie. – Przy dużych mrozach ogrzewanie jest kosztowne, ale dzięki Bożej Opatrzności i życzliwości ludzi nie mamy problemów z opłaceniem rachunków – podkreśla ojciec przeor.

– Myślę, że trzeba zaufać Bogu i iść za tym, co pomaga ludziom. Jeśli z lęku nie podejmie się odważnych działań, może być tak, że wierni przestaną przychodzić do lodowatego kościoła i jeszcze trudniej będzie go utrzymać. Ludzie dziś są przyzwyczajeni do pewnego komfortu. W supermarketach czy galeriach – których niedzielny obchód dla niektórych stał się niemal liturgicznym obrzędem – jest miło, estetycznie i ciepło. Jeśli w kościele czy w salach duszpasterskich służących do różnych spotkań czeka na nich ekstremalnie zimna temperatura, nie przyjdą. Remont to przede wszystkim gorąca modlitwa, bo „jeśli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą”.

A jeśli nie mamy żadnej możliwości, by pomodlić się w ciepłym kościele? Pozostaje pewnie okazja do – choćby drobnego – wyrzeczenia.