Indiana Jones w sutannie

ks. Sławomir Czalej

publikacja 25.01.2012 07:32

– Monumentalne dzieło zawiera wykaz około 600 różnych obiektów. Są kościoły parafialne, ale i zapomniane kaplice zamkowe, krzyżackie, biskupie, a nawet prywatne, urządzone przy dworach przez zamożną szlachtę – mówi dr Dariusz Piasek, zapalony badacz dziejów Pomorza i nauczyciel historii w III LO w Gdyni.

Indiana Jones w sutannie ks. Sławomir Czalej/GN Obecny proboszcz ks. Piotr Gruba zaprasza do odwiedzenia Chwaszczyna

Pod koniec zeszłego roku ukazało się wznowienie – po raz pierwszy od 130 lat i pod naszym patronatem – dwutomowego dzieła ks. Jakuba Fankidejskiego. Nie pisaliśmy o tym wówczas świadomie. W ferworze przygotowań świątecznych mogłoby się okazać, że wydarzenie i tak przeszłoby niezauważone. A tymczasem zarówno „Utracone kościoły i kaplice”, jak i „Obrazy i miejsca cudowne” to doskonały przewodnik nie tylko dla archeologów, ale dla każdego, kto kocha wędrówki nie tylko po fascynującym Pomorzu, ale także lubi zanurzać się w głąb historii i samego siebie.

Historyk fundamentalny
Urodzony 24 kwietnia 1844 r. w Wielbrandowie koło Starogardu Gdańskiego ks. Fankidejski to postać doskonale znana pomorskim historykom. – Musiał do niego sięgnąć każdy, kto zajmował się historią Kościoła na tych terenach – mówi ks. Antoni Bączkowski, rektor Wyższego Seminarium w Pelplinie. Bo i z Pelplinem, czyli dawną diecezją chełmińską, związany był pomorski historyk w sutannie.

Po studiach teologicznych we Fryburgu Badeńskim, w Münster i samym Pelplinie, w 1870 r. przyjmuje święcenia kapłańskie, zostając jednocześnie wikariuszem katedralnym oraz profesorem w słynnej szkole przykatedralnej Collegium Marianum. W XIX w. była to jedyna na Pomorzu szkoła, gdzie panowała polska atmosfera. Bardzo szybko też ks. Jakub zaczyna zaszywać się na długie godziny w przebogatym archiwum diecezjalnym, które dosłownie przeczesał. Warto podkreślić, że często miał dostęp do dokumentów, o których dzisiaj historyk może jedynie pomarzyć.

– One już nie istnieją, a ks. Fankidejski miał je w rękach! – mówi Jarosław Ellwart, wydawca wznowienia. Archiwalia przedrozbiorowe, bo głównie o nie tu chodzi, zostały przesłane przed wojną do Archiwum Akt Dawnych w Warszawie i spłonęły podczas tłumienia powstania warszawskiego.

– Powiem szczerze, że to postać fascynująca nie tylko przez swoje dzieła. Rodzina o mennonickich korzeniach przybyła nad Wisłę w XVI w., tu się spolonizowała i spolszczeniu uległo też nazwisko. Poprzednio prawdopodobnie brzmiało „van Kidej” – mówi Ellwart.

Choć pierwszy tom, ten o utraconych kościołach i kaplicach, uwzględnia w tytule jedynie diecezję chełmińską, to pamiętać należy, że od 1821 r. została ona znacznie powiększona o archidiakonat pomorski i archidiakonat kamieński wydzielony z archidiecezji gnieźnieńskiej. Dlatego też dzieło mrówczej pracy ks. Fankidejskiego jest nie do przecenienia dla poznania losów obecnej archidiecezji gdańskiej.

Jak pisze we wstępie pelpliński historyk: „(…) kościołów potraconych naliczysz tu wszystkich ogółem trzysta trzydzieści dziewięć: z tych było parafialnych przeszło dwieście, filialnych około osiemdziesiąt, klasztornych dwadzieścia i tak zwanych szpitalnych prepozytur czterdzieści. Kaplic znaczniejszych (…) mieliśmy około dwieście sześćdziesiąt”. Przy czym kaplic zamkowych, krzyżackich i biskupich było trzydzieści trzy, dużych publicznych ponad pięćdziesiąt i po osiemdziesiąt przykościelnych i po domach prywatnych. Ile spośród tych obiektów straciliśmy na terenie naszej archidiecezji?

W samym Gdańsku nie ma już śladu m.in. po kościele biczowników, zburzonym w 1455 r. wraz z całą dzielnicą w okolicach nieistniejącego już dzisiaj Mostu Żytniego. Resztki mostu można jeszcze obejrzeć na Motławie w okolicach Baszty Stągiewnej. Ale nie tylko ten. Kościół św. Łazarza, przeznaczony pierwotnie dla rannych przywiezionych z bitwy grunwaldzkiej, został „obalony zupełnie” w 1808 r. Podobny los czekał świątynię pw. Michała Archanioła czy też kościół braci miłosiernych w Starych Szkotach. Ten ostatni po wybudowaniu w 1646 r. dziesięć lat później został spalony przez gdańszczan w obawie przed Szwedami. Po raz trzeci i ostatni spalili go sami mieszkańcy grodu nad Motławą podczas oblężenia miasta przez Francuzów w 1807 r.

Oprócz kościołów, samych utraconych kaplic jest bez liku. A z terenu dzisiejszej archidiecezji gdańskiej pelpliński historyk opisuje jeszcze obiekty sakralne z ówczesnego dekanatu puckiego.

Zagadki chwaszczyńskiego krzyża
Bardzo często podczas opisywania kościołów i kaplic ks. Jakub Fankidejski podkreślał, że wiele z nich zostało utraconych z powodu „powodzi luterskiej”. Należy przy tym zaznaczyć, że np. w Gdańsku niektóre z nich wróciły do Kościoła katolickiego po 1945 r. - Liczne akcenty polemiczne należy rozpatrywać w kontekście epoki, w której ks. Fankidejski pisał swoje dzieła - podkreśla dr Piasek. A był to czas osławionego kulturkampfu, czyli konfliktu pomiędzy luterańskim państwem zaborczym a mieszkającymi licznie na Pomorzu katolikami.

Do tego należy dodać propagowany przez państwo oświeceniowy scjentyzm zwalczający wszelkiego rodzaju katolickie „zabobony”. -Należały do nich m.in. kult obrazów, relikwii, wiara w cuda czy w oczyszczającą moc pielgrzymek - dodaje.

Drugi tom traktujący o cudownych obrazach i miejscach jest więc swoistą apologią, zapisem epoki, który pozostawił nam po sobie przedwcześnie zmarły (39 l.) historyk szkoły pelplińskiej. W tym tomie zaskoczyła mnie historia „łaskawej figury Ukrzyżowanego Pana Jezusa”, do której pielgrzymowali wierni.

- Krzyż ofiarował któryś z parafian, dodając do niego, na utrzymanie, półtora hektara ziemi – mówi emerytowany proboszcz z Chwaszczyna Czesław Jakusz-Gostomski. Kto i kiedy? Dokładnie nie wiadomo. W czasach proboszczowania ks. Czesława pielgrzymek już nie było, ale ślad tamtych czasów chyba jednak się przechował.

– Muszę podkreślić, że na naszą Drogę Krzyżową przychodzi tu bardzo wielu ludzi, także młodzież i dzieci – zauważa. Krzyż, który wisi w kościele, nie tylko nie pasuje wielkością do kubatury świątyni, ale nosi też ślady wielokrotnego zdejmowania. – Nigdy nie poddawaliśmy go konserwacji, bo zachował się w doskonałym stanie – dodaje proboszcz emeryt. Czy zatem do tego krzyża, którego powstanie ocenia się na XVIII w., pielgrzymowali do Chwaszczyna wierni? Nie wiadomo.

Ksiądz Fankidejski wspomina też o ośmiu srebrnych wotach ofiarowanych przez tych, którzy doznali tu specjalnych łask. Pierwsze z nich przedstawiało Ukrzyżowanego i modlącą się u stóp krzyża osobę, ósme miało formę wołu. Po wspomnianych w książce wotach nie ma w świątyni żadnego śladu. Ale z kościołem związana jest jeszcze jedna ciekawostka i... jeszcze jeden krzyż.

- Otóż w ołtarzu głównym został umieszczony krzyż z drewna wiśniowego, który prawdopodobnie pochodzi z czasów pierwszego kościoła, modrzewiowego, a zniszczonego w czasie najazdów szwedzkich - mówi ks. Czesław. Sam ołtarz został tu przeniesiony z kościółka św. Jakuba w Gdańsku-Oliwie, gdy zajęli go protestanci, już do świątyni odbudowanej częściowo w 1645 r. Czy zatem obiektem kultu mógł być krzyż „wiśniowy”, na pewno starszy i cenniejszy? Któż dzisiaj odgadnie. Ale kościół w Chwaszczynie kryje i inne tajemnice, o których nie napisał nawet sam ks. Fankidejski!

- Figurę Maryi odkrył ks. Antoni Liedtke pochodzący z Chwaszczyna, późniejszy profesor i rektor seminarium w Pelplinie - opowiada emerytowany proboszcz. Było to przed wojną, w czasach kleryckich ks. Antoniego, za czasów biskupa morskiego Stanisława Okoniewskiego. Gdy ordynariusz - a był on znawcą sztuki - zobaczył, co trzyma w rękach kleryk, nie tylko zachwycił się rzeźbą, ale nawet całkowicie ją odnowił na własny koszt. I pomyśleć, że Madonna z Dzieciątkiem, zapewne średniowieczna, z niespotykanym delikatnym uśmiechem, przechowywana była razem z łopatami grabarzy…

W 1976 r. wróciła do swojego domu w Chwaszczynie. - Zdziwiłem się, bo pewnego dnia przyjechało tu dwóch księży, historyków sztuki z ATK z Warszawy, i chcieli koniecznie zobaczyć Madonnę - mówi. Zapytani, skąd o niej wiedzieli, odpowiedzieli, że rzeźba jest już odnotowana w UNESCO!

- Ten krzyż nad ołtarzem też tu nie pasuje - zauważa oprowadzający mnie po kościele nowy proboszcz ks. Piotr Gruba. I rzeczywiście, górna belka wygląda na nieco przyciętą, zahaczając o sufit.

Zastanawiam się, ile pytań zaoszczędził nam pelpliński kapłan, zmarły przedwcześnie na gruźlicę. Gdyby nie on, być może niektórych pytań nie postawilibyśmy nigdy. Jedno jest pewne. Wędrówka po pomorskiej ziemi z książkami ks. Jakuba to prawdziwa przygoda i duchowa pielgrzymka. Kto wie, czy w jej trakcie nie odkryjemy czegoś sami. I to nie tylko w Chwaszczynie.