Ufne powierzenie się rękom Ojca

Joel Pralong: Słabość i moc. Paweł z Tarsu i Teresa z Lisieux

wydawnictwo.pl |

publikacja 11.01.2012 07:00

Duch Święty jest fundamentem więzi zaufania między przybranymi synami, jakimi jesteśmy, a Ojcem, który przepędza wszelki lęk.

Ufne powierzenie się rękom Ojca Wydawnictwo PROMIC Joel Pralong: Słabość i moc. Paweł z Tarsu i Teresa z Lisieux

Książkę można wygrać w naszym konkursie

Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście Ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: „Abba, Ojcze!” [Rz 8, 14-15].

Prowadzeni przez ducha miłości, przenikającego do naszych serc, mamy nić przewodnią, duchowe Prawo, które prowadzi nas ku Ojcu. Jezus Chrystus odsłania przed nami miłość Ojca, który nam jej udziela: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej!” (J 15, 9). Podobnie i Ojciec pociąga nas ku Synowi, abyśmy poprzez Syna szli ku Niemu: „Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał” (J 6, 44).

Duch Święty jest fundamentem więzi zaufania między przybranymi synami, jakimi jesteśmy, a Ojcem, który przepędza wszelki lęk. To ufne i pełne zdania się na Ojca działanie przechodzi przez długi czas nauki w tyglu próby oraz przez rezygnację z pragnienia nieustannego poszukiwania natychmiastowych i ludzkich rozwiązań naszych problemów.

Chcąc odnaleźć pokój serca, ten owoc ufnego zdania się, trzeba iść do szkoły Chrystusa, łagodnego i pokornego, pamiętając, że Jego nauczanie nie uwalnia nas od jarzma podejmowania wysiłków. Choć lekkie, to jednak wciąż jest to jarzmo (zob. Mt 11, 28-30)! A tym jarzmem jest posłuszeństwo Jego woli, które nie zawsze idzie w parze z tym, co niekiedy lubimy.

Ufność nie może wzrastać bez prawdziwego posłuszeństwa. Trzeba też mieć się na baczności przed niebezpieczeństwem pomylenia naszych własnych marzeń z Bożymi planami. Posłuszeństwo wymaga uległości i pokory, aby Duch mógł z wolna rodzić w nas synowską ufność i przepędzać lęk.

Synowskie posłuszeństwo Chrystusa i chrześcijanina

Chrystus, od chwili przyjścia na świat „aż do śmierci krzyżowej” (zob. Flp 2, 8), nie szukał niczego oprócz tego, czego oczekiwał od Niego Ojciec. Przyszedł „nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał” (J 6, 38). Z ufnym posłuszeństwem Ojcu Syn przyjmuje krzyż, przez który Ojciec urzeczywistnia plan naszego zbawienia. Jest to całkowita uległość Ojcu, która wyraża się w modlitwie konania:

Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [Mk 14, 36].

Syn, w ufnym posłuszeństwie Ojcu, wie, że ostatecznie Ten nie pozwoli Mu upaść:

Z głośnym wołaniem i płaczem za swych dni doczesnych zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. I chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają [Hbr 5, 7-9].

Oto jest posłuszeństwo, które w tyglu cierpienia przechodzi drogę rezygnacji z siebie. Syn zamienia wszystkie swoje cierpienia i łzy w modlitwy i ofiary, samemu stając się ofiarą. Ojciec wysłuchuje Go, wydobywając ludzkość ze śmierci i zbawiając przez Jego ofiarę. W Liście do Rzymian tym światłem, które rozświetla wszelką refleksję na temat posłuszeństwa, jest zdanie: „Przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi” (Rz 5,19).

Posłuszeństwo, bez względu na to, jakim zostało okupione cierpieniem, przyniosło owoce całej ludzkości. Chrystus kochał nas tak bardzo, że poddał się temu jarzmu!

Nie można więc wejść w sytuację posłuszeństwa woli Ojca bez takiej miłości. To jednak coś więcej niż bycie posłusznym. Chrystus kochał, a posłuszeństwo było jedynie dźwignią miłości. Posłuszeństwo bez miłości sprowadza człowieka do roli niewolnika.

Chrześcijanin, idąc po wyraźnych śladach Jezusa, włącza się w plan Ojca, pozostając posłusznym Chrystusowi, objawionemu w Bożym słowie i w Kościele. I to posłuszeństwo, uznające wszędzie władzę Boga, rozciąga się na równi na wszelkie ludzkie prawomocne autorytety: na rodziców (zob. Kol 3, 20), mistrzów (zob. Kol 3, 22), małżonków (zob. Kol 3, 18), władze publiczne.

W istocie:

Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc przeciwstawia się władzy – przeciwstawia się porządkowi Bożemu. Ci zaś, którzy się przeciwstawili, ściągną na siebie wyrok potępienia. Albowiem rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. Jest ona bowiem dla ciebie narzędziem Boga, prowadzącym ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno nosi miecz. [...] Oddajcie każdemu to, co się mu należy: komu podatek – podatek, komu cło – cło, komu uległość – uległość, komu cześć – cześć [Rz 13, 1-4.7].

W tym fragmencie św. Paweł mówi właśnie o władzy cywilnej. Wspólnoty chrześcijańskie z Rzymu zastanawiały się, czy należy okazywać posłuszeństwo państwu rzymskiemu. W Nowym Testamencie królestwo głoszone przez Chrystusa „nie jest z tego świata” (zob. J 18, 36) i nie może być utożsamiane z ziemskimi królestwami, które są natury politycznej.

Chrześcijanin może więc być poddanym jakiejkolwiek władzy politycznej i posłusznym jej prawom, o ile nie sprzeciwiają się one jego prawu do życia wiarą i pozostają w zgodzie z sumieniem, ponieważ w pewnych sytuacjach lepiej jest słuchać Boga niż ludzi (zob. Dz 4, 19). Społeczny i polityczny porządek ma na celu dobro wspólne. Władza, gwarancja porządku, jest służebna wobec Boga w imię wspólnego dobra; odgrywa więc pozytywną rolę i dlatego właśnie chrześcijanin powinien się jej podporządkować.

Posłuszeństwo prawom państwowym jest jedynie jakimś aspektem, konsekwencją zasadniczego posłuszeństwa, które Paweł nazywa „posłuchem Ewangelii” (zob. Rz 10, 16).

Ważniejsze niż posłuszeństwo władzy cywilnej czy zewnętrznej władzy religijnej jest to, by wierzący wsłuchiwał się we własne sumienie i był mu posłuszny, rozeznając wolę Bożą i wezwania Ducha. Wkraczamy tu w dziedzinę intuicji, głębokich natchnień i osobistych pragnień, przez które Bóg objawia swoją wolę i oczekuje odpowiedzi ze strony wierzącego; odpowiedzi na przykład na powołanie zakonne, na jakąś posługę w Kościele czy w świecie. Odpowiedzią taką może być również po prostu zaakceptowanie tego, co w chwili podejmowania decyzji jest postrzegane jako wola Boża.

Kościół hierarchiczny lub jakaś zewnętrzna władza, na przykład przełożony we wspólnocie, interweniuje tylko po to, by potwierdzić, rozjaśnić bądź uchylić jakąś intuicję jako pochodzącą lub niepochodzącą od Boga. Ostateczna decyzja jest pozostawiona pod rozwagę sumienia, ponieważ żadna władza nie może go zastąpić.

Należy strzec w Kościele tych dwóch postaci posłuszeństwa, w przeciwnym razie zewnętrzna władza mogłaby zdusić prorocki wymiar ludu Bożego.

Piotr apostoł na przykład reprezentuje Kościół w wymiarze władzy hierarchicznej, tymczasem Paweł apostoł ucieleśnia Kościół w jego intuicyjnym, prorockim wymiarze, dając się prowadzić Duchowi Świętemu, który skłania go do pójścia ku poganom i otwarcia się na świat. Posłuszeństwo Bogu zaczyna się z chwilą, gdy wierzący oddaje ster swojego życia w Jego ręce. Jest ono znakiem prawdziwego nawrócenia.

Posłuszeństwo Bogu na ogół nie jest sprzeczne z posłuszeństwem autorytetowi przełożonego ustanowionego przez Kościół. Za przykładem Chrystusa, który nie czynił swojej woli, ale wolę Ojca, chrześcijanin jest posłuszny, jak domaga się tego pokora, swojemu przełożonemu zgodnie z hierarchią (biskupowi, przełożonemu w zakonie, kierownikowi duchowemu itd.), nawet jeśli nakaz czy rada przełożonego wydają się chwilowo sprzeciwiać jego pragnieniu. Bóg patrzy najpierw na ufność i pokorę w posłuszeństwie, by zapewnić porządek we wspólnocie. Jeśli nakaz przełożonego rzeczywiście sprzeciwia się czyjemuś pragnieniu, Bóg zrealizuje je w inny sposób, by wypełnić swój plan. Poddając się żydowskim i rzymskim autorytetom, na przykład w chwili męki, Jezus pozwolił, by te same władze stały się narzędziami w służbie planów Bożych, a nie ich własnych!

Dziecięce posłuszeństwo Teresy

Przypomnijmy fakt, o którym jeszcze nie pisaliśmy: pielgrzymkę do Rzymu, podczas której Teresa u stóp Ojca Świętego prosi o pozwolenie wstąpienia do Karmelu w wieku piętnastu lat.

Papieski wyrok ogłoszony Teresie mówi jasno: „Jeśli taka będzie wola Boga, to wstąpisz!...” (Rkp. A, 63v). Mała Teresa, zalana łzami, może jedynie być posłuszna, wiedząc, że wola Boża objawia się przez usta przełożonych, których Bóg do tego wybrał. Tym bardziej, że w tym przypadku przełożonym był sam papież, wikary Chrystusa!

Z pozoru papież zdusił w niej dobre pragnienie. Jednak Teresa, zamiast się zniechęcać czy buntować, sama podaje wyjaśnienie pragnienia, które w sobie nosi:

Pragnienie życia w zakonie zrodziło się we mnie jak tylko umysł mój zaczął się rozwijać, a pragnienie Karmelu – jak tylko ten zakon dobrze poznałam, ponieważ uznałam, że w nim właśnie spełnią się moje marzenia [Rkp. A, 54v].

Objawia się w tym jej Boże wezwanie:

[...] wola Dobrego Boga spełniła się pomimo przeszkód. Stworzeniom pozwolił działać nie według ich własnej woli, lecz według tego, czego w rzeczywistości chciał On [Rkp. A, 64r].

Poddając się całkowicie, w pokorze, władzy przełożonych, Teresa nie przestaje być posłuszna temu głębokiemu wezwaniu Ducha Świętego:

W głębi siebie odczuwałam wielki pokój, ponieważ uczyniłam absolutnie wszystko, co było w mojej mocy, by odpowiedzieć na wymagania Dobrego Boga [Rkp. A, 64r].

Reszta nie zależała od niej, ale od Boga, który w swoim czasie potrafi obrócić to wydarzenie na własną korzyść.

Znowu jasno odsłania się tutaj duch „małej drogi”: robić wszystko, co możliwe, w zawierzeniu zwróconym ku Jezusowi, a nie ku sobie. A Bóg uczyni resztę. Posłuszeństwo Kościołowi hierarchicznemu zachowuje Teresę w tym akcie ufności i zdania się na Boga, którego owocem jest pokój.

Zresztą czy od pewnego czasu nie ofiarowała się Dzieciątku Jezus jako Jego „zabawka” (zob. Rkp. A, 64r), z którą może uczynić cokolwiek zechce?

Po tym, jak bawił się nią, by ją wypróbować, w Rzymie Jezus „przekłuł swoją zabawkę, chciał zobaczyć, co jest w środku, po czym, zadowolony z odkrycia, porzucił swoją piłkę i zasnął” (Rkp. A, 64r-64v). Po prostu Bóg chciał pogłębić jej pokorę i ufność, by – jak sama pisze – „wzrosło moje zawierzenie oraz inne cnoty” (Rkp. A, 68r).

Jednak Teresa, mając nadzieję wbrew wszelkiej nadziei, dobrze wiedziała, że Jezus, gdy dostatecznie wypróbuje swoją piłkę, przyciśnie ją do serca, nie pozwalając jej już więcej wypaść Mu z rąk.

W 1897 roku, w czasie wielkiej próby, Teresa całkowicie oddana miłości miłosiernej, w pełni zanurza się w synowskim posłuszeństwie swojemu „ukochanemu Abba”, przemieniając ostatnie miesiące cierpień „przez Niego, z Nim i w Nim” w całopalną ofiarę miłości. Zgadza się wypić kielich goryczy do dna:

Natychmiast wyciągnęłam po niego rękę, lecz Jezus, cofając go, dał mi do zrozumienia, że wystarczy Mu moja zgoda [Rkp. C, 10v].

I dalej, w następnych linijkach autobiograficznego rękopisu, osiągnąwszy szczyt ofiary, Teresa pokazuje, że zawierzenie Bogu bardziej niż kiedykolwiek tkwi w sercu posłuszeństwa zewnętrznej władzy, busoli woli Bożej, że nie jest oderwane od rzeczywistości:

Matko, od jakich niepokojów uwalnia ślub posłuszeństwa! Szczęśliwe proste zakonnice, których busolą jest jedynie wola przełożonych. Zawsze mogą być pewne, że idą właściwą drogą. Nie muszą się obawiać, że błądzą, nawet wtedy, kiedy nie mają cienia wątpliwości, że przełożeni się mylą. Lecz kiedy przestaniemy się wpatrywać w nieomylną busolę, kiedy zbaczamy z drogi, którą ta wskazuje – pod pretekstem czynienia woli Boga, który jakoby źle oświeca tych, którzy wszakże zajmują Jego miejsce – to zaczynamy błąkać się od razu po drogach wyschniętych, na których rychło wyczerpuje się woda łaski.

Matko umiłowana, jesteś busolą, którą dał mi Jezus, aby prowadzić mnie pewnie do brzegu wieczności. Jak dobrze mi utkwić w tobie wzrok i wypełniać potem wolę Pana. [...]

Wiem dobrze, Matko, że postępujesz ze mną jak z duszą słabą, jak z rozpieszczonym dzieckiem, nie ciąży mi zatem brzemię posłuszeństwa. Lecz jeśli spodobałoby ci się traktować mnie surowo, to w głębi serca myślę, że nie postępowałabym wobec ciebie inaczej i nie kochałabym cię mniej niż teraz. Dla mnie byłaby to wciąż wola Jezusa, pragnącego, byś tak mnie właśnie traktowała, z największym dla mnie pożytkiem [Rkp. C, 11r-11v].

Pośród wielkich przyjaźni – jak je sama określa – które rozjaśniają życie małej Teresy, św. Cecylia zajmuje wyjątkowe miejsce u boku Joanny d’Arc oraz Teofana Vénarda.

Cecylia, młoda Rzymianka, żyła w pierwszych wiekach prześladowań Kościoła. Ofiarowała Chrystusowi swoją wiarę i swoje dziewictwo. Jednak rodzice wydali ją za mąż za niejakiego Waleriana, poganina. Ufająca w Bożą moc Cecylia zachowuje spokój. Podczas ceremonii zaślubin w sercu śpiewa Panu (co sprawiło, że stała się patronką śpiewaków). W przeddzień godów weselnych oświadcza swojemu mężowi, że chce pozostać dziewicą, strzeżoną przez anioła Pana. Walerian, ujrzawszy anioła, nawraca się i nakłania do wiary swojego brata, Tyburcjusza. Obaj, tak jak i Cecylia, umarli śmiercią męczeńską.

Teresa odkrywa Cecylię i jej dzieje podczas pielgrzymki do Rzymu, w czasie tego tygodnia lęku i nadziei poprzedzającego spotkanie z Ojcem Świętym. Widzi w niej świętą zawierzenia. Cecylia jest młodą dziewczyną, niewiele starszą od niej, postawioną, jak ona, w sytuacji po ludzku rozpaczliwej, która sprzeciwia się jej najszlachetniejszym i najgłębszym pragnieniom. A jednak święta potrafi śpiewać w głębi serca! To jest przesłanie heroicznej ufności względem Tego, który pragnie jej całej dla siebie. Święta, która, będąc posłuszną Bogu, poddaje się zewnętrznej władzy w pokoju, rozpoznając w sobie wezwanie mocniejsze niż to sprzeciwiające się mu wydarzenie.

W kwietniu 1894 roku Teresa pisze swój pierwszy długi poemat o św. Cecylii, dedykowany siostrze Celinie z okazji dwudziestych piątych urodzin. Chce jej pokazać, że Jezus pragnie jej całej dla siebie; potem Celina także wstąpiła do Karmelu.

W poetyckiej formie św. Teresa wyśpiewuje piękno powierzenia się Bogu pośród oczekiwania i niepewności – piękno oddania, które jest w sercu Cecylii niczym słodka melodia, owoc uspokojonej i pełnej pokoju miłości:

Rozmyślam zachwycona, o wybranko Boża,
Topię źrenice w jasne po twym przejściu smugi:
Zda mi się: twa melodia przenika przestworza
Jej słodkie tony płyną aż do Twojej sługi.[1]

Ten jaśniejący ślad jest obrazem łaski rozświetlającej drogę, którą musi przejść Teresa, żeby dojść do niebieskiej ojczyzny (zob. Rkp. A, 21v-22v). Niesiona łaską Teresa postępuje jednak śmiało na swojej drodze.

W dniu swoich zaślubin z Walerianem Cecylia śpiewa:

Jaki bezmiar poddania, o niebiańska pieśni...
W jej melodii ujawniasz moc cichej miłości,
Tej miłości beztroskiej, którą dusza prześni
Na Sercu Pana, pełna dziecięcej ufności!.
[2]

Tutaj serce poematu przywołuje już dziecięctwo duchowe, „małą drogę”. Kiedy Walerian marzy o rozkoszy, Cecylia mówi mu, że anioł Pana strzeże jej czystego serca. Walerian chce ujrzeć swojego rywala. „Zobaczysz go” – odpowiada Cecylia – ale stanie się tak, tylko pod warunkiem, że Walerian przyjmie chrzest.

Wówczas, płonąc w sercu nowym ogniem i przyodziany w strój chrzcielny, widzi „posła niebieskiego”. Miłość Chrystusa, ten „nowy płomień”, nie zdusi jego miłości do Cecylii, ale ją uduchowi.

Nawrócenie Waleriana przypieczętuje czysty związek między małżonkami. Z tego związku zrodzą się dusze, które nie będą miały innego oblubieńca oprócz Chrystusa.

Wiersz kończy się doskonałym oddaniem się, które niczego się nie lęka:

Daj mi twą pieśń, o Święta! pragnę przeistoczyć
Dla Pana wszystkie serca, wylać swych łez zdroje,
Pragnę krew dla Jezusa do kropli wytoczyć
I tak, jak ty, Cecylio, oddać życie swoje!
Wyjednaj mi twą mocą, ukochana Święta,
Abym się woli Pana zupełnie oddała
I spraw, by Jego łaska Boża, niepojęta,
Dała mi wzlecieć, gdzie wieczna
otacza Cię chwała.
[3]

Doskonałe oddanie się jest sygnałem do rozpoczęcia lotu, do duchowego uniesienia, jak pisze 9 czerwca 1897 roku, kilka dni po tym, jak zakończyła swój poemat:

Wydaje mi się, [...] że obecnie już nic nie przeszkadza mi wzlecieć, gdyż nie mam już wielkich pragnień poza tym jednym, by kochać, aż z tej miłości umrę... [Rkp. C, 7v].

Jest to więc śmierć z miłości bez przelania krwi, która nawróci dla Jezusa tak wiele serc!

W swoim wierszu Teresa ukazuje, jak bardzo Cecylia pragnie odpowiedzieć na wezwanie Jezusa, który wybrał ją sobie na oblubienicę. Z całych sił, nawet w chwili swoich zaślubin z Walerianem, jest posłuszna temu wewnętrznemu poruszeniu. Jest to posłuszeństwo bez sprzeciwu i bez gwałtowności, ponieważ właśnie tutaj posłuszeństwo utożsamia się z powierzeniem się. „Słodka melodia” jest znakiem tego spokojnego powierzenia się Bożemu sercu. Nawet jeśli wydarzenia dzieją się wbrew pragnieniom Cecylii, ona, nie przestając być posłuszną, powierza się, pewna, że Bóg okaże się wystarczająco potężny, by interweniować.

W tym powierzeniu się Bóg używa niepomyślnego wydarzenia, by urzeczywistnić swój trojaki plan: nawrócenie Waleriana, potem jego brata, czysty związek małżonków będący źródłem duchowej obfitości i ostatecznie męczeństwo całej trójki, prawdziwa ofiara całopalna z miłości we krwi.

30 września 1897 roku Teresa, w obecności tej świętej, która niczego się nie lękała, kończy ofiarę ze swojego życia, dając Jezusowi „swych łez zdroje i (...) krew”.

[1] Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Melodia świętej Cecylii, w: Pisma mniejsze, dz. cyt., s. 69.
[2] Tamże, s. 70.
[3] Tamże, s. 72.