Być strażnikiem Groty

GN 51-52/2011 Płock

publikacja 25.12.2011 07:00

Dziś Bożemu Narodzeniu nie zagraża podważanie faktów o życiu Jezusa, lecz banalizacja wydarzenia w Betlejem, wyjaśnia ks. prof. Henryk Seweryniak, teolog fundamentalny i apologeta, od niedawna jeden z konsulatorów Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji, w rozmowie z Agnieszką Małecką.

Być strażnikiem Groty Henryk Przondziono/ GN Dziś Bożemu Narodzeniu nie zagraża podważanie faktów o życiu Jezusa, lecz banalizacja wydarzenia w Betlejem, wyjaśnia ks. prof. Henryk Seweryniak.

Być strażnikiem Groty   Agnieszka Małecka/ GN Boże Narodzenie jest dobrą okazją, aby na naszych ulicach z entuzjazmem na ogłosić chrześcijańską radość i nadzieję. Agnieszka Małecka: Sekcja Teologii Fundamentalnej na UKSW, pod kierunkiem Księdza Profesora zorganizowała sympozjum o „Powracaniu apologii”. Czy to sygnał, że jest konieczny powrót systematycznej obrony chrześcijaństwa, na wzór pierwszych wieków?

Ks. prof. Henryk Seweryniak: – W historii Kościoła zawsze było tak, że w pewnych epokach pojawiała się apologia. Rzeczywiście, rozkwit tego nurtu dokonał się już w starożytności. Chrześcijanie musieli bronić się wtedy przed prześladowaniami ze strony Żydów, a potem ze strony władz rzymskich. Rozkwita więc genialna apologia, pierwszy niejako nurt refleksji chrześcijańskiej. Tutaj mamy takich jej przedstawicieli, jak św. Justyn, Tertulian, Orygenes, św. Ireneusz, aż do św. Augustyna. Nurt ten powraca po wiekach, w dobie reformacji, a później oświecenia. W XVIII i XIX wieku apologetyka zajmowała bardzo ważne miejsce w programach studiów teologicznych, na uniwersytetach i w seminariach. W epoce II Soboru Watykańskiego Kościół skoncentrował się na dialogu. Dzisiaj wydaje się, że na nowo, w Polsce być może szczególnie, potrzebujemy apologii.

Jakiego rodzaju? Naukowej dyskusji czy świadectwa życia, a może wszystkiego razem?

– Apologia musi mieć dobre podstawy naukowe w tym sensie, że powinna odwoływać się do faktów, opierać na potwierdzonych danych, posługiwać się racjonalną argumentacją i oczywiście być obiektywna, tzn. nie poszukiwać na siłę przeciwnika. Rzecz jasna nasza apologia dotyczy – oprócz obrony podstaw chrześcijaństwa – obrony samej prawdy dotyczącej życia, moralności, relacji społecznych. Jeśli więc na przykład chce się bronić prawdy o życiu, trzeba znać się także na faktach biologicznych, na bioetyce itp. Kolejną kwestią jest kwestia języka, jakim się to robi: żywego, operującego dowcipem i ironią, a przede wszystkim takiego, który dotyka człowieka w jego doświadczeniu egzystencjalnym.

Nie jest tajemnicą, że najlepszymi apologetami są dzisiaj w Polsce nie tyle księża, teologowie, ile raczej dobrzy dziennikarze. Stąd na naszym warszawskim sympozjum byli obecni: Grzegorz Górny, Jan Pospieszalski i Rafał Ziemkiewicz. A jest ich jeszcze o wiele więcej, liczni goszczą także na stronicach „Gościa Niedzielnego”. Wspomniała Pani o świadectwie życia... Tak, my, księża, wiemy, że ludzie rzadko nawracają się przez nasze kazania; nawracają się głównie dzięki świadectwu; widząc uczciwość, konsekwencję i prostotę życia wierzących; jeśli potrafimy właśnie życiem pokazać racje naszej wiary i motywy nadziei. Mnie zawsze fascynuje to, jak prawda życia była kluczowa dla św. Augustyna, kard. Hozjusza, Błażeja Pascala, bł. Johna H. Newmana czy Keitha G. Chestertona.

Ksiądz Profesor opisywał w swojej książce „geografię wiary” – miejsca, gdzie wszystko się dokonało. Dlaczego „katolicyzm, który jest konkretem”, jest ciągle podważany?

– Rozpocznę od tego, że dla mnie, jako apologety, od pewnego czasu niezwykle ważne jest poznanie miejsc zakorzeniania się chrześcijaństwa. W tym właśnie sensie o chrześcijaństwie jako „konkrecie” pisał w książce „Listy do młodego katolika” George Weigel, wybitny apologeta amerykański. Ten „konkret” jest dlatego podważany, że dla wielu zbyt zawrotny, wręcz paradoksalny. Podstawowa sprawa jest taka: dla wielu „konkret” chrześcijaństwa stał się zbyt wymagający, trudny. Spoglądają więc na niego z pewną podejrzliwością. Trzech czołowych „ateistycznych proroków współczesności”: Marks, Nietzsche i Freud zostało nazwanych przez francuskiego filozofa Paula Ricoeura ”mistrzami podejrzenia”. Oni podeszli z  podejrzeniem do całej kultury, która wyrosła na Chrystusie. Mówili: to nie stworzenie świata przez Boga, ale ewolucja; to nie element duchowy jest w punkcie wyjścia, tylko materia; to nie świadomość, dusza, ale popędy. U niektórych z ich następców miało to jakieś znamiona poszukiwań naukowych, ale u wielu innych przyjęło postać ideologii. W ideologiach tych kategorie: stworzenia, duchowości, duszy były ostro zwalczane. I dziś mamy tego konsekwencje, przede wszystkim egzystencjalne. Z tymi ideologami niewiary trzeba umieć się zmagać. A częściej jeszcze ze zwykłym żerowaniem niektórych partii, ugrupowań na antyklerykalizmie, który w punkcie wyjścia traktuje katolika czy księdza jako osobę z gruntu „podejrzaną”.

Świat zawsze będzie kontra, bo Chrystus mówił „Królestwo moje nie jest z tego świata”…

– Nieprzyjaciel człowieka – szatan też będzie robił swoje. Dlaczego Kościół współczesny odkrył na nowo potrzebę egzorcystów? W moim pokoleniu, gdy zmierzaliśmy do kapłaństwa, otrzymywaliśmy jeszcze tzw. niższe święcenia egzorcystatu. Niewielu z nas jednak wprost z tych święceń korzystało, do nich się odwoływało. A dzisiaj stało się to potrzebne.

Co dzisiaj najbardziej zagraża prawdzie betlejemskiej groty?

– Już samo Betlejem potrzebuje dzisiaj apologii. Chodzi o to, by drogie chrześcijanom miejsca w Ziemi Świętej nie stały się muzeami czy punktami archeologicznymi, tylko by tętniły życiem wiary. W 2000 roku siostry karmelitanki bose, które przybyły z Polski do Betlejem, „uratowały” jedno z najważniejszych miejsc wiary chrześcijan palestyńskich, i nie tylko: wzgórze, na którym Dawid został powołany na króla Izraela. Po wiekach bł. Mariam Baouardy, zwana Małą Arabką, wzniosła na tym wzgórzu jeden z pierwszych Karmeli Ziemi Świętej. Tam też po śmierci została pochowana. Niestety, w Karmelu betlejemskim zaczęło brakować sióstr. Dzisiaj, dzięki temu, że znalazły się tam Polki, miejsce to żyje i rozwija się, a do wstąpienia do Karmelu bł. Mariam przygotowują się w tej chwili dwie Palestynki.

W dziedzinie podstawowych faktów związanych z życiem Jezusa dzisiaj nie ma wielkich dyskusji. Pamiętam jeszcze, jak w naszej prasie argumentowano, że „Chrystus nie istniał”, a w encyklopediach sowieckich narracje Ewangelii o Nim traktowano jako mit. Dzisiaj już się tego nie robi, bo to jest śmieszne. W apologii Bożego Narodzenia powinno chodzić jednak przede wszystkim o to, by nie banalizować „wydarzenia Jezusa Chrystusa”.

Kategoria „wcielenia” spada na margines albo staje się abstrakcją…

– I właśnie chodzi o to, by głębię, piękno wcielenia sobie uświadomić. Ja w tym roku przebyłem Ziemię Świętą samotnie, na rowerze. Chciałem między innymi dotrzeć do miejsca, gdzie w Nazarecie, w klasztorze sióstr klarysek, wiele miesięcy spędził bł. Karol de Foucauld. Jak wiemy, ten XIX-wieczny francuski arystokrata, oficer w Maroku, przez wiele lat był człowiekiem lubiącym używać życia i bawić się, w pewnym momencie nawrócił się i postanowił stać się „małym bratem Jezusa”. Co go do tego skłoniło? Porucznik de Foucauld przez kilka lat z podziwem patrzył, jak jego żołnierze, muzułmanie, padali w wyznaczonych porach dnia do modlitwy przed nieskończonym, wszechpotężnym Bogiem (Allahem). Gdy zbliżył się do Chrystusa, odkrył paradoks, o którym wcześniej wspomniałem: chrześcijaństwo wyrasta z prawdy, że w pewnym momencie historii ten wielki, wszechmocny Bóg staje się najmniejszym. Rodzi się w ubogiej grocie w Betlejem. Spędza w ukryciu, w Nazarecie, pośród codziennych zajęć, większość swego ziemskiego życia. Schodzi do poziomu sługi w Wieczerniku, umywając uczniom nogi. I w końcu umiera na krzyżu śmiercią niewolnika. Bóg staje się jednym z nas, żeby pokazać, że człowiek jest przez Niego kochany, że mimo swego grzechu, mimo swojej głupoty, zobojętnienia, jest chciany, powołany. To jest istota Bożego Narodzenia, istota wcielenia. W Betlejem, które było wtedy nic nieznaczącą osadą, dokonał się przełom w dziejach świata.

Jednak zapominamy, że to Dzieciątko, to Bóg-człowiek, który za 33 lata weźmie na ramiona krzyż, by nas zbawić.

– Trzeba wciąż wracać do świadków Jego życia. Ludzie, którzy patrzyli na Jezusa i Go słuchali, odkryli w Nim Boga – Światłość przenikającą ten świat. Przekazali nam całą głębię tego paradoksu. Właśnie to nasz Franciszek Karpiński wyraził genialnie w kolędzie „Bóg się rodzi, moc truchleje… ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granice Nieskończony”. Jan Paweł II w Betlejem w 2000 r. powiedział coś bardzo ważnego, że w niemocy tego Dziecka płaczącego w żłobie, objawia się ta sama moc Boga, który zbawia poprzez krzyż.

Co Ksiądz wskazałby jako szczególnie ważne, wartościowe dla apologii w tradycji, historii naszej diecezji. W czym możemy szukać siły, inspiracji?

– Mieliśmy paru wielkich apologetów. W okresie międzywojennym był bp Adolf Piotr Szelążek, późniejszy biskup łucki, który swoją wiarą i wiedzą robił wrażenie nawet na przesłuchujących go oficerach na Łubiance. Na przełomie minionych stuleci ks. prof. Szelążek wygłosił w katedrze płockiej całą serię nauk apologetycznych, które zachowały się i są nadal aktualne. Wydaje mi się jednak, że dzisiaj głównym zadaniem apologii jest obrona prostoty wiary, jej naturalnego kształtu,  związanego z naszą codziennością. Wielu ludzi bierze dzisiaj na nowo do ręki różaniec, przetrwały i rozwijają się koła różańcowe, Roraty adwentowe... Z podziwem można obserwować to, że na nowo setki ludzi, w tym wielu młodych, gromadzi się na Roratach; że po modlitwie uczestnicy Rorat idą razem na śniadanie, przygotowane przez wspólnotę parafialną.

Proszę zwrócić uwagę, jak odnawia się kolędowanie, choćby w postaci małych kolędników misyjnych. Niedługo będzie w Płocku Orszak Trzech Króli. Coś, co dla wielu było już tylko folklorem, znajduje nowy wyraz wiary, nowe formy. Piękne jest także to, jak księża i rady duszpasterskie potrafią w niektórych parafiach odnawiać tradycyjny odpust, tak by stał się on świętem lokalnego Kościoła, ale także miasta czy osady. To wszystko może się przyczyniać do apologii, życiowej, egzystencjalnej apologii wiary, Kościoła. Ale jednocześnie, podkreślam, bardzo ważny jest wymiar intelektualny tej obrony. I temu przede wszystkim służyło nasze warszawskie sympozjum.

Siła wspólnoty

Sławomir Kowalski, Klub Inteligencji Katolickiej w Płońsku

– Do przeżywania Bożego Narodzenia potrzeba rodziny, wspólnoty. Dlatego już w Adwencie częściej spotykaliśmy się w naszej wspólnocie i od samego rana wspólnie pracowaliśmy. Od kilku lat w parafii organizujemy roratnie śniadania dla dzieci. Był to więc czas pokonywania swoich ludzkich słabości, zmęczenia, zniechęcenia i lenistwa. W ten sposób odkrywałem na nowo, czym jest wartość wspólnej pracy, dążeń, służba drugiemu, bycie dla innych. Właśnie przez pracę i poranną, wspólną modlitwę wiara się konkretyzuje. Bycie razem, modlitwa, szukanie dobrych pomysłów i ich realizowanie jest dla mnie autentyczną szkołą pracy nad sobą i odkrywania relacji do Boga, który mi w tym wszystkim towarzyszy.

Adam Modliborski, wspólnota ewangelizacyjna „Ignis” w Płocku

– Wspólnota modlitewna i ewangelizacyjna, do której należę, utwierdza mnie, że Jezus żyje także w nas, w każdym człowieku. Bardzo dużym wsparciem jest modlitwa wstawiennicza. To coś niesamowitego, że gdy mam problemy i proszę o modlitwę, to mogę liczyć na modlitwę całej wspólnoty, i to obficie. Za przykładem Jezusa staram się służyć drugiemu człowiekowi, bo bycie liderem czy animatorem, to nic innego jak służba. Moje życie może być jedyną Ewangelią, jaką przeczytają ludzie, których spotkam na drodze życia. Aby nie zagubić prawdy o Bożym Narodzeniu, odkrywam w słowie Bożym siłę i motywację do dalszego życia i wzrastania, i proszę Jezusa, by każdego dnia rodził się na nowo w moim życiu i przemieniał je.

Mariusz Leszczyński, Ruch Rodzin Nazaretańskich w Mławie

– W Ruchu odnalazłem ludzi, którzy podobnie myślą i mają podobne spojrzenie na wiarę. To dało mi odwagę. Kiedyś wstydziłbym się mówić o Bogu czy czytać Pismo Święte w kościele, teraz to jest dla mnie naturalne. Ruch daje mi, mojej żonie Małgosi poczucie więzi z Bogiem i siłę, by nie bać się, że ktoś nas tak czy inaczej oceni. Dzięki byciu we wspólnocie człowiek staje się też bardziej wyczulony na krytykę Kościoła i księży. Była taka sytuacja w Mławie, gdy oszkalowano naszych duszpasterzy. Wtedy napisaliśmy list protestacyjny, zebrałem podpisy liczących się osób i został on wydrukowany. Można było oburzyć się wewnętrznie i pozostać w czterech ścianach, ale dzięki wspólnocie czułem się silniejszy, by podjąć konkretne działania.