Pieśń do nadziei

o. Christian de Charge

wydawnictwo.pl |

publikacja 24.12.2011 15:30

Nie szukaj tego, co obumiera, wspomnienia zostaw na później. Życie przeżyje wszystkie swoje dary. „Umiem już tylko ciebie kochać, pozwólmy, by miłość strawiła wszystko”. Wigilia Bożego Narodzenia 1979 roku, Assekrem

Pieśń do nadziei Wydawnictwo "Promic"

Ktoś, kogo kocham, czytając mnie,
pomyślał: to jasne,
nasz brat do tej pory
nie cierpiał.
Jego niebo jest młode, a wszystko jest zielone,
nie ma szarości ani łez,
popłochu wobec dramatu,
który wszystko ci odbiera i zaciekle
cię pochłania, choć jest utajony.

Zaczerwieniłem się, jakby od ciosu,
ale trzeba wyznać:
nie znam trującego zła
poza własnym przerażeniem!
Mam, dzięki Bogu, mocne zdrowie,
jestem krzepki, mam dobrą krew, niezłe serce,
a jeśli moje oczy są bardziej wrażliwe,
daję im odpoczynek, z radością
otwierając je ku wnętrzu.

„Nic nie mówić o cierpieniu...”.
To tajemnica, tak jak miłość.
Cierpienie jest twoje, bo jest tobą,
ale Bóg zechciał spożyć całą twoją strawę.
Od łóżka do łóżka szedłem wzdłuż cierpienia,
drżałem, zbliżając się do niego
w tej sali, w której wegetowali
bezpowrotnie nieuleczalni,
wszyscy bezwładni, zamknięci.

Kiedy przychodziłem współczuć,
już nie znajdowałem słów,
musiałem przemienić całe swoje pragnienie.
Nauczyłem się wtedy, że można cierpieć,
bo jest się zbyt ociężałym, by przyjąć
lęk zamrożony w uśmiechu,
wymuszoną radość, która myśli, że kłamie,
bowiem to jest życie – a nie umieranie.

Posłuchajcie uważnie tej pieśni,
która dłużej nie może ukrywać obaw,
krzyku zawartego w jękach
i tych wszystkich zabiegów,
oraz sąsiada, który cię przeklina albo wymiotuje...
Przebywanie tam w dzień i w nocy,
bycie sam na sam z przytłaczającymi dolegliwościami,
bez horyzontu i bez oparcia,
kiedy wokół krąży śmierć i trwa ucieczka przed nią ...

Chciałbym powiedzieć ciszej:
dziecko pobite, nie do poznania,
tak, płakałem nad niewinnym jak winowajca.
Musiałem przemyć oczy
i miałem do siebie pretensje o to, że żyję,
i skamieniały, biedny, bezradny,
żądałem od Boga zdania rachunku
z nazbyt milczącego nieszczęścia.

Być może bluźnierstwo
nie jest tak odległe od mojego chrztu,
byłem jak łotr, który przeklinając, również się modlił,
jawnie urągając miłości Ojca,
by wyzwać Go na wojnę
z ziemią i z jej Golgotą,
na której skupia się tyle nędzy.
On wkrótce musiał zamilknąć.

Kiedy przeżyłem swoje konanie
– gdyż to byłem ja i ja byłem nim –
już wiedziałem, że człowiek jest przesłaniem
na moment przejścia.
Jesteś przy umierającym,
na skraju łez przypominasz sobie,
kim był, co robił,
i te wszystkie zwykłe gesty,
które na zawsze utracą swój wdzięk.
A on widzi to, co trwa,
oczekuje od ciebie tylko długiego spojrzenia,
twojego serca, które zgodnie przyjmie godzinę.
Nie szukaj tego, co obumiera,
wspomnienia zostaw na później.
Życie przeżyje wszystkie swoje dary.
„Umiem już tylko ciebie kochać,
pozwólmy, by miłość strawiła wszystko”.

Jest coś gorszego i milczę,
niedobrze jest się zadręczać
i badać, i jątrzyć tę osobliwą ranę,
która odziera cię z rozumu.
ukąszeniami podejrzeń niczym ukłuciami szpilek
wypędzają cię,
biednego żółwia bez skorupy,
chowasz się i nikt przed tobą.

Jeśli wołasz o uczucie,
żeby nie powiedzieć: o oszustwo,
myśl przynajmniej, że twoi bliźni
są bezbronni...
Wiem, życie bywa nie do uniesienia.
Kto może uzdrowić człowieka złamanego
kłamstwem czy wyśmianiem,
który stale czuje się oskarżany,
wzięty na cel własnej ufności?

„Nigdy więcej, nigdy więcej wojny!”.
Przecierpiałem ją, taką niewydarzoną.
Przyznam zwłaszcza, że cierpiałem
z powodu jej niedorzeczności.
Mijaliśmy się, nawet śmialiśmy się,
nie wiedząc zbyt dobrze, komu zaufać.
Jeden jest moim bratem, drugi przyjacielem,
a prawo chce, byśmy zabijali się nawzajem.
W lęku... wszystko jest dozwolone
Już nigdy więcej, nie, nigdy więcej!

Moje prawo nakazuje mi inną wojnę
– ze złem, toczoną w moim wnętrzu,
z biednym łotrem, który nie umie czynić dobra, które widzi.
Słabe jest ciało, duch nie mniej,
choć czuje się pewnie. Smutny świadek,
chwilę potem popada w rozpacz
albo żąda, by go uwolnić.
Długotrwałe cierpienie i prawdziwa nędza – nie jesteśmy święci!
Te noce konającej wiary...
Jest w nich zwątpienie i szaleństwo
samotnego miłowania Boga, który jest nieobecny i zniewala.
„Ale cierpienie, które wolę
– mówi Bóg – jest wtedy, gdy kobieta wyczekuje radości narodzin.
Gdyż te boleści, w których zachowujecie nadzieję,
mój Syn ogarnia swoją Męką
i poddaje mojej Cierpliwości”.

Modli się jeszcze w moim milczeniu
opuszczony Umiłowany,
Jego bieda i nadzieja
posłużyły się moim głosem.
Nie widzę tego, w czym pokładam nadzieję...
To moja udręka, zwrócona ku Niemu.
Tam wszelkie cierpienie nabiera sensu,
ukryte w Bogu jak narodziny,
to już moja radość, choć w nocy!

 

"Ludzie Boga"